Za rok startuje w Piekarach spotkanie w duchu ŚDM „Letnia Szkoła Wiary”. A same ŚDM w Krakowie mają szansę być przeżyciem pokoleniowym młodych Polaków. Na całym świecie nie będzie nic ciekawszego.
Mój kolega z redakcji - ks. Tomek Jaklewicz - w komentarzu o Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie napisał, że dzisiaj będzie trudniej niż przed poprzednim ŚDM w Polsce przed 22 laty: „... nie łudźmy się. Jesteśmy dziś w innym miejscu historii niż w 1991 roku, gdy ŚDM odbywały się w Częstochowie. Duchowa walka o człowieka trwa w całym świecie, w Europie i w Polsce. Dziś będzie trudniej niż wtedy. Wilki zawyją. Ile to będzie kosztowało, kto za to zapłaci, zniszczą Kraków, to niebezpieczne, to niepotrzebne, to zaszkodzi marszowi Polski do wspólnoty »nowoczesnych« krajów, to nietolerancyjne itd. Nie wolno dać się wciągnąć w te pyskówki, ale spokojnie robić swoje. Ewangelia nie jest przeciwko nikomu i niczemu, co prawdziwie ludzkie”.
Myślę, że to trafne przewidywania. Ale mam jedną uwagę - w 1991 roku atmosfera wobec Kościoła w Polsce też była fatalna. Tyle, że pamięć ludzka po latach wygładza wspomnienia i zachowuje głównie te dobre.
Przed 1991 r. stosunek młodych do Kościoła był w większości niechętny, a co gorsza, rozwijało się to w złym kierunku. Sądzę, że bylibyśmy już zupełnie innym społeczeństwem, gdyby nie fakt, że Jan Paweł II i 1,6 mln młodych katolików z całego świata, przez swoje świadectwo wiary na ŚDM, odwrócili ten trend.
Nawet Jan Paweł II boleśnie odczuł tę niedobrą atmosferę dwa miesiące przed tamtymi ŚDM, w czasie czwartej pielgrzymki do Polski w czerwcu 1991 roku. Na jej zakończenie chciał prywatnie odpocząć przez kilka dni w swoich ukochanych Tatrach. Głęboko go dotknęło, że polskie media zaczęły wtedy krzyczeć: „Ile to będzie kosztowało?”. Z odpoczynku w Polsce zrezygnował. Dwa lata po upadku komunizmu, co dokonało się dzięki papieżowi, część rodaków dała mu znać, że go w domu nie chce.
W 1991 roku kończyłem trzecią klasę liceum i zaczynałem czwartą, maturalną. Mogłem więc przyglądać się tym zjawiskom - oczywiście, w skali mikro - wśród młodzieży. Zaledwie rok wcześniej do szkół wróciła religia. Spotkało się to jednak z nadzwyczaj niechętnym przyjęciem ówczesnej młodzieży, którą drażniło, że ktoś burzy jej przyzwyczajenia. „Przecież taka fajna była ta katecheza w salkach przy kościele, spotykało się kolegów z podstawówki” - irytowali się prawie jednym głosem młodzi, nawet ci religijni. Do tego doszedł fakt, że księża zaczęli być czasami pokazywani w telewizji - choćby tylko w migawkach z kazań na najważniejszych uroczystościach kościelnych. To było najzupełniej normalne, wcześniej jednak, „za komuny”, księży nie pokazywano w tv wcale. Z powodu tej nowości wielu zaczęło odnosić wrażenie, że ten Kościół zaczął się do wszystkiego wtrącać, np. do polityki.
W Rybniku Rada Miasta zmieniła wtedy nazwę jednej z ulic na „Szczęść Boże”. Ileż było wtedy w szkole wydziwiania nad tą nazwą! To był dla dużej części młodych - a z pewnością dla nadających w klasach ton - ostateczny dowód na „wtrącanie się Kościoła”. Co prawda, imię tej ulicy zmieniono z „Pawła Findera”, który był paskudnym komunistą, a za to nazwa „Szczęść Boże” była tradycyjna (tak ta ulica nazywała się już przed wojną), ale młodzi na takie niuanse nie patrzeli, wystarczało im potraktowanie problemu hasłowo.
Aż wreszcie w sierpniu 1991 roku Jan Paweł II przyleciał do Polski drugi raz - tylko na spotkanie z młodzieżą. Poszedłem na to spotkanie do Częstochowy w pieszej pielgrzymce z Rybnika. Zamieszkaliśmy na gigantycznym polu namiotowym na południowych rubieżach Częstochowy. Spotkałem tu zadziwiająco dużo osób z mojej szkoły. A kiedy Światowe Dni Młodzieży się zaczęły, spotkaliśmy też tysiące młodych katolików z innych państw. W oczy rzucali się zwłaszcza Włosi i Hiszpanie, którzy tańczyli w kręgach pod murami Jasnej Góry. I ten wielonarodowy, młody tłum wspólnie z nami padał na kolana. Razem się modliliśmy, razem śpiewaliśmy. Było nas aż 1,6 mln.
Najbardziej zaskoczył mnie wtedy powrót do domu. Miałem wrażenie, że wróciliśmy do innej Polski. Bliscy, którzy widzieli nasz gigantyczny tłum w tv, byli ogarnięci entuzjazmem. Później dowiedziałem się, że cała Polska oglądała nas w telewizji. Rodacy zobaczyli, jak katolicka młodzież jest radosna i sympatyczna. Przypomnieli sobie, że sam Kościół jest młody i wciąż atrakcyjny.
Ci, którzy wróżyli, że tuż po upadku komunizmu kościoły się wyludnią, rozczarowali się wtedy. Nic takiego nie nastąpiło. Ludzie do dzisiaj do kościoła chodzą. Teraz decyduje się jednak, czy kolejne pokolenie wybierze Jezusa. Jeśli nie, wiara nie zostanie przekazana dalej i powtórzymy scenariusz Kościoła na Zachodzie.
Światowe Dni Młodzieży w Krakowie to więc dla nas, dla Kościoła w Polsce, nieprawdopodobna szansa, to dosłownie dar niebios. Trzeba się do wykorzystania tego daru przygotować. Młodzi na naszym podwórku będą mieli okazję - arcybiskup Wiktor Skworc zapowiedział właśnie, że w Piekarach Śląskich będą organizowane w duchu ŚDM wakacyjne spotkania „Letnia Szkoła Wiary”. Kto młody, niech je już uwzględni w wakacyjnych planach na przyszły rok. Potrzebni są liderzy, młodzi z kręgosłupem, którzy pomogą przygotować Światowe Dni Młodzieży za trzy lata, którzy je przemodlą i przyciągną swoich rówieśników. W takim przeżyciu pokoleniowym po prostu trzeba wziąć udział - niczego ciekawszego nie znajdziesz na całym świecie. Ja już tego doświadczyłem.