Artur Hajzer nie żyje… To brzmi nierealnie. Podobnie jak cztery miesiące temu wiadomość o śmierci Maćka Berbeki i Tomka Kowalskiego. Ale Himalaje nie są kapliczką straceńców.
Wiosną 1989 r. bardzo mocna, polska ekipa próbuje zdobyć Everest zachodnią granią. 24 maja na szczycie stają Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak. W trakcie zejścia jednak załamuje się pogoda. Natychmiast na pomoc wyruszają Andrzej Heinrich, Falko Dąsal, Mirosław Gardzielewski i Wacek Otręba. Trzy dni później cała szóstka rusza z obozu I do bazy. Droga wiedzie przez przełęcz Lho La. Na kilka metrów przed pokonaniem niebezpiecznego odcinka rusza ogromna lawina, która porywa wszystkich wspinaczy. Przeżywają tylko dwaj: Chrobak i Marciniak. Pierwszy umiera w nocy. Drugi samotnie podejmuje dramatyczną próbę zejścia. Dociera do namiotu w obozie I, jednak wskutek zagubienia okularów lodowcowych, zapada na ślepotę śnieżną. Sytuacja jest tragiczna. Marciniak jest uwięziony, bez szans na samotne zejście.
Informacja o wypadku i sytuacji polskiego wspinacza dociera do Artura Hajzera. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Baza traci łączność z uwięzionym himalaistą. Hajzer jednak się nie poddaje i udaje mu się dotrzeć do Marciniaka. To prawdziwy cud.
Marciniak dostaje drugie życie. Jednak pięciu innych, wybitnych wspinaczy zginęło. Kilka miesięcy później, w październiku na Lhotse zrywa się lina Jurka Kukuczki. Najwybitniejszy polski himalaista umiera wskutek upadku z wysokości. To koniec złotej dekady polskiego himalaizmu. Himalaizmu przede wszystkim zimowego.
- My, Polacy byliśmy uznani za najlepszą nację w tym sporcie. Ale z perspektywy lat mam wątpliwość, czy rozegraliśmy tę partię profesjonalnie, czy pewna granica wariactwa nie została przekroczona, bo rachunek nam historia wystawiła bardzo wysoki. Polska potęga himalajska się po prostu wzięła i zabiła w tych górach. Tak to trzeba nazwać – wspominał po latach Artur Hajzer w filmie "Himalaiści".
W latach 80. Hajzer zdobył trzy ośmiotysięczniki (w tym pierwsze, zimowe wejście na Annapurnę). Jednak po wydarzeniach roku ’89 na długi czas wycofał się z gór najwyższych.
Dopiero po 20 latach, właśnie za sprawą Hajzera, na świecie znowu robi się głośno o polskim wspinaniu. To on wpada na pomysł wskrzeszenia legendy zimowego, polskiego himalaizmu. Buduje od podstaw program Polski Himalaizm Zimowy 2010 – 2015, którego celem jest wykształcenie nowej kadry młodych wspinaczy i zdobycie czterech, dziewiczych zimą ośmiotysięczników. Ale Hajzer nie chce być chojrakiem, doskonale pamięta wydarzenia sprzed 20 lat. – Żadna góra nie jest warta nawet paznokcia – mówi po wypadku na Makalu, w którym dwóch, młodych wspinaczy traci palce.
Na zdjęciu archiwalnym z 19.12.2011 r. Artur Hajzer podczas konferencji prasowej przed pierwszą zimową wyprawą na Gaszerbrum I. Bartłomiej Zborowski /PAP/EPA Początkowo PHZ święci triumfy. Z patronatem prezydenta RP i wsparciem poważnego sponsora organizowane są kolejne wyprawy. W marcu 2012 r. kierowana przez Hajzera wyprawa dokonuje historycznego, pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum I. Znów cały, wspinaczkowy świat patrzy na Polaków z podziwem. Rok później do Karakorum wyrusza kolejna ekspedycja. Tym razem na Broad Peak. 6 marca 2013 r. Adam Bielecki, Artur Małek, Maciek Berbeka i Tomek Kowalski stają na szczycie góry, na której nikt dotąd zimą nie był. Wydaje się, że to kolejny, spektakularny sukces. Ale tylko do czasu. Podczas zejścia giną Berbeka i Kowalski.
Po powrocie pozostałych członków wyprawy do kraju rozpoczyna się burza. Bielecki i Małek zostają oskarżeni przez część środowiska wspinaczkowego o pozostawienie partnerów na pewną śmierć. Obrywa się także Hajzerowi, jako kierownikowi całego programu PHZ 2010-2015. Atmosfera jest napięta, pracuje komisja, która ma zbadać wypadki na Broad Peak, Ministerstwo Sportu i Turystyki zawiesza finansowanie programu. W takich warunkach Artur Hajzer wyrusza z Marcinem Kaczkanem na kolejną wyprawę, na Gasherbrumy.
Nad ranem, 9 lipca do kraju docierają niejasne informacje, że Polacy mieli wypadek podczas zejścia kuluarem japońskim. Początkowo nie wiadomo nic pewnego. Popołudniu potwierdza się najgorsze: Artur nie żyje. Odpadł od ściany i spadł w dół kuluaru. Kaczkan odnalazł jego ciało. Wiadomość jest potwierdzona.
Jeszcze nie otrząsnęliśmy się po wypadku na Broad Peak. Jeszcze nie pogodziliśmy ze śmiercią Berbeki i Kowalskiego. Nagle przychodzi pożegnać kolejnego wielkiego wspinacza. Legendę polskiego himalaizmu zimowego. Okropny jest ten rok. Podobnie jak 1989. Karakorum jest bezlitosne. Karakorum jest mściwe. Nie odpuszcza. Zabiera tych, którzy odważyli się rzucić wyzwanie Gasherbrumom, Broad Peak, Nanga Parbat i K-2. Dwie ostatnie góry zresztą wciąż pozostają zimą niezdobyte. I chyba długo jeszcze tak będzie.
Zapewne po tej tragedii pojawią się liczne głosy, że przecież ryzyko jest wpisane w himalaizm, że skoro człowiek wychodzi w góry, to musi liczyć się z niebezpieczeństwem. Prawda. Musi się liczyć. I jestem przekonany, że liczy. Ale to nie oznacza, że ci, którzy wychodzą są samobójcami. To ludzie pełni marzeń.
- Himalaiści nie są kapliczką straceńców – powiedział jeszcze w kwietniu Hajzer redaktorom „NPM”. Niestety, zabrakło mu szczęścia. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie…
Przeczytaj też: