Nowy numer 38/2023 Archiwum

Pokochałem zohydzonych

– Nie okazała się Polska taką, o jakiej marzyliśmy – wyznał najbardziej znany z Górnoślązaków 12 lat przed śmiercią.

Urodził się 20 kwietnia 1873 r. temu w osadzie Sadzawka (dziś w Siemianowicach Śl.). W domu Wojciech Korfanty „godoł”, a czytać nauczył się na „Żywotach świętych” ks. Skargi. Być może jednak wcale nie wybrałby polskości, gdyby nie to, że w gimnazjum w Katowicach spotkał nauczycieli... nienawidzących polskiej kultury.

Galoty dla Korfantego

Jak to możliwe? A na zasadzie reakcji. „Zohydzaniem wszystkiego co polskie i co katolickie wzbudzili we mnie ciekawość, czem jest ten lżony i poniżany naród, którego językiem w mojej rodzinie mówiłem. I pokochałem naród mój, przeszłość i dolę jego i poczułem się synem jego” – wspominał w 1927 r. Młody Wojtek przeszedł więc tę samą zaskakującą drogę, co setki Ślązaków przed nim. Jak Karol Miarka, który aż do 37. roku życia czuł się Niemcem i gardził polską literaturą jako czymś gorszym, ludowym, dopóki nie zaczął... jej czytać. To książki przekonywały Ślązaków, że właśnie do Polaków jest im znacznie bliżej, niż do niechętnych katolicyzmowi władz pruskich. Wojtek Korfanty założył więc w gimnazjum tajne kółko polskie. Z kumplami czytali polskich poetów i uczyli się poprawnej polskiej wymowy. Nawiązał też kontakty z Polakami z Wielkopolski i negatywnie wyrażał się o Bismarcku. Wtedy zainteresowała się nim policja. W rezultacie trzy miesiące przed maturą Korfanty został wydalony z gimnazjum za antyniemiecką działalność. „Był to straszny czas dla młodego chłopaka, który na swoje kształcenie i utrzymanie udzielaniem lekcji przeważnie sam zarabiał” opisywał to wydarzenie. Do matury został w końcu dopuszczony po interwencji posła do Reichstagu z Wielkopolski. Skończył studia, a później sam został politykiem. W 1903 r. wystartował w wyborach z okręgu katowicko-zabrskiego. Dotąd śląscy posłowie mówiący po polsku byli ugodowi i przystępowali do niemieckiej, katolickiej Partii Centrum. Korfanty wywołał małe trzęsienie ziemi, zrywając z Centrum i głosząc, że Górnoślązacy należą do narodu polskiego. Jak zmienił przyzwyczajenia Ślązaków, głosujących od lat na Centrum? Dobrze napisanymi artykułami w prasie i... kampanią reklamową. Jego komitet wyborczy zarzucił rynek papierosami „Korfanty”, z aromatycznej rosyjskiej mieszanki, i wódką „Korfanty”. Ludzie chętnie dawali pieniądze na tę kampanię w czasie zbiórek, zatytułowanych np. „Na dłuższe galoty dla Korfantego”. Wojciech okazał się świetnym mówcą, na wiecach chętnie przechodził na gwarę, błyskotliwie odpowiadał na rzucane z tłumu odzywki.

Bohater w więzieniu

Wielu uważało go i jego współpracowników za nieodpowiedzialnych wywrotowców, młodzików i szaleńców, którzy burzą rozsądne kompromisy. A jednak to Wojciech Korfanty te wybory wygrał. W Reichstagu przystąpił do Koła Polskiego, zamiast do Partii Centrum. Jego berlińskie przemówienia w kolejnych latach przedrukowywały gazety. Wkrótce historia przyspieszyła i okazało się, że to zadziorny Korfanty dobrze odczytał znaki czasu, a nie „rozsądni” zwolennicy wiecznego kompromisu. Nadeszła jesień 1918 roku i Niemcy zapadły się pod ciężarem wojny. Polska odzyskała niepodległość. Wtedy to śląscy Polacy za swojego lidera uznali właśnie Korfantego. Jako Polski Komisarz Plebiscytowy na Śląsku cudem przeżył nocny szturm niemieckich bojówek na Hotel Lomnitz w Bytomiu, gdzie rezydował. I jako dyktator dał rozkaz wybuchu III powstania śląskiego, dzięki któremu do Polski trafiły m.in. Katowice. Walkę łączył z negocjacjami z aliantami, które prowadził sprawnie dzięki inteligencji i biegłej znajomości czterech języków. „Poszliśmy do Polski dobrowolnie, przynosząc jej w darze bogate wiano i dając państwu naszemu podstawę do jego mocarstwowego stanowiska” – napisał później. Kiedy władzę w Polsce przejęła sanacja, Korfanty został potraktowany strasznie. Najpierw jako więzień trafił do twierdzy brzeskiej, a potem musiał wyjechać do Czechosłowacji. Nawet gdy zmarł mu syn Witold, nie mógł przyjechać na jego pogrzeb. Daremnie czekał na granicznym moście w Cieszynie na pozwolenie sanacyjnego wojewody Grażyńskiego. A kiedy w 1939 r. wrócił do Katowic, żeby być w Polsce przed wybuchem wojny, władze na trzy miesiące wtrąciły go do więzienia na Pawiaku. Odbiło się to na jego zdrowiu. Zmarł 17 sierpnia 1939 roku. Nie byłby jednak sobą, gdyby, wyznając, że nie żyje w Polsce swoich marzeń, nie dodał z naciskiem: „Ale nie ustajmy w pracy i poświęceniu, aby z niej zrobić Polskę godną naszych marzeń. Polskę wielką, mocarstwową, Polskę katolicką, praworządną i zawsze sprawiedliwą”. I zaapelował: „Jedną tylko wypowiadam prośbę gorącą do ludu śląskiego, by pozostał wierny swoim zasadom chrześcijańskim i swojemu przywiązaniu do Polski. I by oddał swe głosy na kandydatów szczerze katolickich, polskich, mających zrozumienie dla interesów Górnego Śląska”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast