List wicemarszałek Senatu po pogrzebie profesora
Często się zastanawiam, jak to jest z przyjaźnią, czy istnieje taka bezwarunkowa, niekoniunkturalna, taka, jak to się mówi, do grobowej deski. Myślę, że nadużywamy tego określenia mówiąc: „To są moi przyjaciele” bądź „To jest grono przyjaciół”, gdy są to, co najwyżej, dobrzy znajomi, z którymi spędza się czas przy grillu czy wyjeżdża wspólnie na wczasy. Jakie kryteria winien spełniać człowiek, którego możemy uznać za przyjaciela, a więc kogoś, kto jest, przede wszystkim, niezawodny? W tej niezawodności kryje się ogrom cech i przymiotów charakteru, bez których przyjaciel nie może być przyjacielem. Musi być nie tylko na dobre dni i na czas koniunktury, ale przede wszystkim na czas naszych potknięć i upadków. W przyjaźni nie ma miejsca na litość, która zaciemnia obraz drugiego człowieka, która nie pozwala go obiektywnie traktować. Postąpił źle, niegodnie, ale mu tego nie powiem, bo byłoby mu przykro, a więc się lituję. Tego robić nie wolno. Nikt nie jest bez wad, także przyjaciel, i nie można go okłamywać i utrzymywać w przekonaniu, że postępuje bezbłędnie, że jest doskonały. Właśnie on, przyjaciel, powinien być surowym, ale sprawiedliwym recenzentem naszych dokonań, cieszyć się z nich, gdy są ważne i doniosłe, ale i umieć je nazwać po imieniu, gdy są błahe i byle jakie. Myślę, że najtrudniej w przyjaźni o obiektywizm. „Różowe okulary”, przez które patrzymy na drugiego człowieka, często przysłaniają, czy raczej koloryzują jego obraz i dlatego tak trudno sprostać tym wszystkim wymogom, by móc o kimś powiedzieć: „Tak, to jest mój przyjaciel”.
A ja właśnie takiego przyjaciela straciłam. Był nim, mimo iż tych wszystkich warunków nie spełniał, często bowiem patrzył na mnie właśnie przez owe „różowe okulary”, bo był dobry i prawy. Senator Antoni Motyczka, profesor Politechniki Śląskiej, Ślązak z krwi i kości, człowiek wielkiego serca, wrażliwy na losy ludzi w potrzebie. Ileż godzin przegadaliśmy na temat naszych śląskich losów, ileż w tych wspomnieniach było ludzi, którzy w jego przypadku wywodzili się z Ziemi Rybnickiej, a w moim, Tarnogórskiej. Nie raz przychodziło mi poskromić jego temperament w ocenie innych, zawsze jednak przyznawał mi rację, niestety nie słuchał, gdy mówiłam: „Antoni, zwolnij tempo, nie musisz być w każdej remizie na zebraniu i w każdej szkole na rozpoczęciu roku szkolnego, nie musisz bywać na wszystkich dożynkach”. „Ja, ja, mosz racje – odpowiadał i zaraz dodawał – ino wiesz, oni tak na mnie liczą”. „Oni”, niezależnie czy byli nimi nauczyciele, strażacy, kolejarze czy studenci, byli dla senatora Antoniego Motyczki bardzo ważni, nie umiał odmówić, nigdy nie sprawił zawodu, był – po śląsku – rzetelny i do bólu wymagający, zwłaszcza od siebie. Często, gdy się wzruszał – płakał, tak nie po męsku, ale to nie była oznaka słabości, bo on nie był słabym człowiekiem, tylko takim, który znał cenę dochodzenia do sukcesu.
Pamiętam jego radość, gdy jechał wraz z żoną do Belwederu po profesorski tytuł. On, „synek z Rybnika”, jak o sobie mówił, dochodzący do zaszczytów, także do statusu senatora, mrówczą pracą, uporem, wielką wiarą w etos Ślązaka
Często opowiadał o swoich studentach. - Nie umiem na egzaminie oblać synków ze Śląska, mają u mnie fory. Wiem, że mi tego robić nie wolno, ale to jest silniejsze ode mnie - mówił. I choć prosił, żebym się tą wiedzą z nikim nie dzieliła, to przecież nie my będziemy profesorowi stawiali cenzurę, gdzie indziej jest już sądzony.
Gdy w czwartek, 31 stycznia, w czyżowickim pięknym kościele żegnaliśmy Antoniego, arcybiskup senior Damian Zimoń powiedział: - Nie byłoby tej świątyni, gdyby nie jej budowniczy. Profesor Antoni Motyczka codziennie był na placu budowy, wszystkiego doglądał, jego ekipy budowlane pracowały do końca, nie pytał o zapłatę.
Dwa dni przed śmiercią rozmawiałam z nim przez telefon. „Tak bym już chciał być z wami w Senacie, tak mi brakuje naszych wieczornych rozmów, może w lutym się uda”. Nie udało się, Przyjacielu, nie udało. Spojrzyj czasami z wysokości, z tych niebiańskich łąk, na swój Śląsk, na tę ziemię tak ci bliską i podpowiedz swoim rubasznym głosem – bo jakoś nie potrafiłeś mówić po cichu – „Nie róbcie tak, bo to jest źle” albo pochwal: „To było dobre”. Sam byłeś trochę próżny i lubiłeś, jak cię chwalono, no bo kto nie lubi, a w przyjaźni trzeba sobie mówić prawdę i wiesz, że mówię to tak jak zwykle, do bólu szczerze. I słyszę twój głos w słuchawce, gdy jadąc do Warszawy zawsze mnie informowałeś: „Maryśko, jak się ciesza, że się zaś spotkomy, że bedymy godać”. Niestety, godać już nie bedymy, i nic i nikt już tej pustki nie wypełni.
Żegnaj Antoni, będziemy Cię zawsze pamiętać i tę pamięć o Tobie hołubić.
Senator Antoni Motyczka urodził się w 1941 roku w Rybniku, zmarł 24 stycznia 2013 r. w Czyżowicach. Był senatorem PO z Rybnika oraz powiatów rybnickiego i mikołowskiego. Wykładał na Politechnice Śląskiej, prowadził własną firmę budowlaną, był autorem około 40 patentów.
Maria Pańczyk-Pozdziej jest wicemarszałkiem Senatu. Jako dziennikarka Radia Katowice stworzyła konkurs "Po naszymu czyli po śląsku", który do dziś prowadzi. Do parlamentu została wybrana z Tarnowskich Gór.