– Wszystko zostawiłem Panu Jezusowi. Skoro mnie tu zostawił samego, ma w tym jakiś cel... – zastanawia się Jacek Ligoń.
Skromne, malutkie mieszkanko na dolnym os. Tysiąclecia. Niczym nie wyróżnia się spośród innych, zagubionych w plątani- nie korytarzy. Jacek Ligoń wprowadził się tu w latach 70. ub. wieku. Wtedy pracował w Hucie Baildon. – Blisko było do pracy, wygodnie. W sam raz dla kawalera – mówi. Niestety, lada dzień może być zmuszony do przeprowadzki.
Życzenia od Karlika
Jacek Ligoń ma 73 lata. Miły starszy pan. „Z tych” Ligoniów. Jest prawnukiem Juliusza Ligonia, śląskiego działacza społecznego, i bratankiem Stanisława, dyrektora Radia Katowice, autora audycji „U Karlika gra muzyka”. Aż dziw, że żyje właściwie zapomniany. – Kiedy Karlik zmarł, jego córki zaproponowały mojemu ojcu, żebyśmy się przeprowadzili do Katowic i wprowadzili do jego mieszkania. Tata codziennie dojeżdżał z Mikołowa do pracy, więc było mu wygodniej – wspo- mina. Niestety, z jego pamięcią jest coraz gorzej, co jest konsekwencją wylewu, który przeżył w 2009 r. Od tego czasu ma problem z zapamiętywaniem wydarzeń, zwłaszcza tych ostatnich. Jednak wspomnienia są ciągle żywe. Wśród setek fotografii znajduje się również bilecik imieninowy. Z odręcznie pisanymi życzeniami przesłał go Stanisław Ligoń siostrze Jacka – Bronisławie. – Tak, to od Karlika – potwierdza, gładząc dłonią kartkę, i zatapia się we wspomnieniach. Chwilę później z pasją opowiada o tym, jak w mieszkaniu urządził drukarnię bibuły. – Tu powstawały ulotki kolportowane po Katowicach, a może i po całym Śląsku – mówi. Za to zresztą był w więzieniu. – Jak pan wpadł? – pytam. – Proszę pani, tu się roiło od kapusiów. Nigdy nie było wiadomo, komu można zaufać – odpowiada. – Kiedy zaczęliśmy się Jackiem zajmować, jego stan był bardzo zły. Teraz jest dużo lepiej – tłumaczy Leszek Warchoł, wolontariusz z parafialnego zespołu charytatywnego, który codziennie przychodzi do pana Jacka. Nie ukrywa jednak, że sytuacja, w jakiej znalazł się jego podopieczny, jest katastrofalna. – Ciąży na nim wyrok prawomocny o eksmisji. Został już wykreślony z listy członków spółdzielni i czeka tylko, aż miasto wskaże lokal zastępczy – wyjaśnia. O całej sprawie wiadomo niewiele. Pan Jacek nic nie pamięta z tego okresu. Członkostwa w Spółdzielni Mieszkaniowej „Piast” został pozbawiony z powodu długu. Podobne zaległości miał z opłatami za światło, gaz i wodę. Do tego doszły kredyty zaciągnięte w bankach. – Kiedy po raz pierwszy przyszedłem do Jacka, siedział po ciemku, w zimnym mieszkaniu – wspomina Leszek.
Tu wszystko znam
Przeglądając dokumenty, Leszek znalazł informację o spadku po siostrze, który lada dzień może przejść na Skarb Państwa. – Jacek z powodu wylewu o tym też zapomniał – uściśla. Tych pieniędzy wystarczyło, by uregulować długi w opłatach za mieszkanie. – Teraz płacimy wszystko w terminie. Dodatkowo część emerytury zajmuje komornik na poczet pozostałych długów – wyjaśnia opiekun. Leszek Warchoł próbował ustalić, jak doszło do takiej sytuacji, lecz Jacek Ligoń niewiele pamięta z okresu przed wylewem. Wtedy miała zajmować się nim pani Dorota, koleżanka znajo- mej. – Ona zabierała mnie na spacery, gotowała, pomagała mi w domowych sprawach. Nie byłem sam – mówi Jacek Ligoń. Zapomniał, dlaczego przestała się nim zajmować. – Chyba wyjechała. – Nam nie chodzi o to, by Jackowi przywracać członkostwo w spółdzielni. Chcemy, żeby mógł tu mieszkać przez resztę życia – wyjaśnia Leszek. – Dużo mi już nie zostało – rzuca Jacek. I zaraz poprawia się: – To Pan Jezus o tym decyduje, więc zostawiam to Jemu. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej proponował panu Jackowi, by zamieszkał w domu opieki. – Nie zgodziłem się. Tu jestem u siebie i chcę tu mieszkać jak najdłużej. Mam miejsce, żeby się pomodlić, wiem, gdzie co jest – przekonuje. Próbowaliśmy zapytać prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Piast”, do której zasobów należy mieszkanie Jacka Ligonia, czy jest taka możliwość, by wstrzymać wykonanie wyroku. Niestety, mimo prób kontaktu prezes był nieosiągalny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się