Jakie przygotowania, takie święta. Bynajmniej nie chodzi tu o zakupy i stan zapasów w spiżarni i lodówce.
Najważniejsze są przecież przeżycia duchowe. Wielu ludziom brakuje czasu, aby w zabieganiu zatrzymać się na chwilkę i zastanowić, do czego się przygotowują. Nie inaczej tłumaczę kolejki do konfesjonałów w Wigilię. Przecież było tyle czasu, przecież tyle razy księża przypominali. No i co? I bez zmian. Na szczęście nie wszędzie. Są takie miejsca w naszej archidiecezji, gdzie ludzie korzystają z licznych okazji do przedświątecznej spowiedzi tak, aby nie zostawić tego na ostatni moment. Trzeba tylko wiele lat cierpliwie i z przekonaniem przypominać o tym z ambony, a efekty są widoczne.
Na kolędzie usłyszałem u pewnej rodziny słowa, które mnie bardzo ucieszyły. Okazało się, że przedświąteczne zakupy zrobili jeszcze przed ostatnim przedświątecznym weekendem, bo nie lubią kolejek i całej tej zakupowej gorączki. Takie patrzenie na przygotowania do świąt łatwo już przełożyć na sferę życia duchowego. Trzeba tylko zadać sobie pytanie, do czego człowiekowi wierzącemu potrzebne są święta? Szukając nań odpowiedzi, trzeba odrzucić świąteczną polityczną poprawność, tak jak robią to bohaterowie tekstu „Zakręceni wokół stajenki”. Wszystkim grozi nam, że zapomnimy, po co w ogóle świętujemy. Media, nakręcając atmosferę, unikają słowa „Bóg”, a państwowe instytucje, firmy i zwykli ludzie coraz częściej rozsyłają ogólnikowe życzenia „z okazji świąt”. Polityczna poprawność toleruje choinki i śnieżek, całą Resztę tak skutecznie i wstydliwie zasłaniając, jakby zupełnie nie pasowała do oświeconych czasów, w których żyjemy. Tylko to już kiedyś było... Jakieś 2 tys. lat temu w Betlejem, gdy Maryja urodziła Syna Bożego... Na świat przyszedł nie na królewskim dworze, ale w ubóstwie i odrzuceniu przez ludzi. I tak już zostało, a co najważniejsze, On został z nami!