Mają dość świątecznej politycznej poprawności, np. zalewu kartek ze śnieżkiem i choinką, ale bez Dzieciątka. Stawiają więc szopkę na rondzie w Rybniku-Kamieniu. Taką z Jezusem, Maryją i Józefem.
Szołtyskowie zapalili się do robienia stajenek w 1986 r., w czasie wyjazdu z chórem akademickim KUL do Rzymu. Wtedy nie byli jeszcze małżeństwem. Śpiewali na Pasterce w Watykanie – Małgorzata w sopranach, Marek w basach. – Stajenki były wtedy we Włoszech wszędzie – na ulicach, na rondach. I to takie z Dzieciątkiem, Maryją i Józefem – wspomina Małgorzata Szołtysek. – Nie wiem, jak jest tam teraz, bo dzisiaj poprawność polityczna wszędzie próbuje tego zakazywać. U nas w czasie komuny też nie było elementów kościelnych na ulicach. Dlatego trochę później, kiedy po ślubie sami zaczęliśmy stawiać stajenki w ogrodzie, spotykaliśmy się z bardzo życzliwym zainteresowaniem sąsiadów. Raz nawet tę stajenkę przyszła obejrzeć cała klasa naszego syna z podstawówki razem z wychowawczynią – śmieje się.
Glacaty Józef
Od przeprowadzki „betlyjki” u Szołtysków są mniej widoczne z zewnątrz, bo wyżej wyrosły tuje, a figurki znalazły swoje miejsce na tarasie. – Zresztą ja „betlyjki” robiłem już od dzieciństwa – dodaje Marek Szołtysek. – Szklana tarka do jabłek była żłóbkiem, lalka Dzieciątkiem, figurka Matki Bożej zawsze jakaś była. Największy problem był ze św. Józefem. Robił za niego... posążek Buddy: był idealny, trochę pochylony, z brodą, glacaty – mówi Marek Szołtysek. – Jo wyszoł nawet dalij niż ekumenizm – komentuje.
Niedawno zobaczył w wielkim sklepie stajenkę z barankami i gwiazdką, ale bez Dzieciątka, Maryi i Józefa. – Potem żałowałem, że tego nie kupiłem, żeby pokazywać ludziom jako przykład, jak nasza kultura się degeneruje. Ostatnio dzieci, z którymi miałem spotkanie, zaczęły mi same od siebie opowiadać o... pani mikołajowej. Dzieci takie głupoty łapią w mig, a za to prawie nikt już nie wie, który z Trzech Króli, według tradycji, przyjechał na ośle... Albo widziałem niedawno książkę dla dzieci o Bożym Narodzeniu ze zdaniem: „Mamusia przygotowuje pysznego indyka”. Kupuje się w Polsce zagraniczne formaty zupełnie bezmyślnie, bez refleksji, że nasza tradycja jest lepsza. To tak, jakby Włosi sprowadzali makaron z innych krajów – mówi.
Marek Szołtysek uważa, że współczesna kultura już nawet nie dryfuje – ona jest bez steru, bez wioseł i bez żagla. – Przypływ nią ciepie, ale bele na tej łajbie jest żarcie, zasięg i telewizja internetowa... Mimo to, uważam, że choć ateizacji i zeświecczenia będzie jeszcze trochę więcej, jednak to się ludziom przeje. Być może moja myśl biegnie trochę dalej niż moje życie może trwać, ale tak będzie. Kiedy większość ludzi masowo wchodzi w jakąś modę, w gabinetach filozofów już wykuwają się nowe idee. Jak wokół jest sto sklepów z telewizorami, to ty nie otwieraj sto pierwszego. Dlatego ja stawiam na kulturę regionalną i kulturę religijną. Warto swoje robić. A w święta nie tylko zeżreć cztery razy więcej niż zwykle, ale też przedtem zrobić plan, kupić płyty pilśniowe, wyrzynarkę, farby i zrobić „betlyjka” – proponuje.