To nie jakaś "kościółkowa" metoda, jak sądzą jej przeciwnicy. Naprotechnologia ma za sobą poważne badania - przypominał ks. dr hab Antoni Bartoszek.
Diagnostyka jest maksymalnie skracana. Pary, które udają się do lekarzy, często nie mają nawet wykonanych badań stężenia hormonów. Są po prostu przekonywane, że in vitro to najskuteczniejsza metoda. Wystarczy ich zgoda i machina jest uruchamiana. Mężczyzna w tym procesie sprowadzony jest do roli dawcy nasienia. Po badaniu sperma jest zamrażana do czasu pozyskania jajeczek kobiety. Natomiast kobieta musi zgodzić się na zupełne rozregulowanie jej gospodarki hormonalnej. Farmakologicznie jest u niej stymulowana płodność, po to by uzyskać jak najwięcej jajeczek gotowych do zapłodnienia. Niewiele mówi się pacjentkom o konsekwencjach ingerencji w ich organizm. Najpoważniejszym zagrożeniem jest hiperstymulacja jajników, której efektem mogą być torbiele, zrosty, zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej lub krzepnięcia krwi. Te szokujące fakty przytoczyła podczas konferencji "Spotkanie z naprotechnologią w kontekście dyskusji wokół in vitro" dr n med. Elżbieta Kortyczko. Tymczasem in vitro często jest traktowane jako remedium na problemy kobiet związane np. z wypływem długotrwale stosowanej antykoncepcji na śluzówkę macicy. - W takich przypadkach jest ona przynajmniej kilka lat starsza niż wskazywałaby na to metryka pacjentki - mówiła E. Kortyczko.
Lekarka podawała wiele argumentów przemawiających przeciwko tej metodzie, tylko z punktu widzenia medycznego. Większe ryzyko wad rozwojowych dziecka (serca, przełyku), częstsza potrzeba hospitalizacji matki i dziecka, spowolniony rozwój dzieci.
Te argumenty medyczne uzupełnił ks. dr hab. Antoni Bartoszek, mówiąc o wątpliwościach moralnych i etycznych, jakie wiążą się z in vitro. - Powszechnie myśli się, że chrześcijanie są przeciwnikami tej metody z powodu uśmiercania zarodków nadliczbowych. Tymczasem najpoważniejsze wykroczenie dokonuje się przeciwko pierwszemu przykazaniu - powiedział. - Wielu pyta, co w takim razie z przykazem Boga, by ludzie czynili sobie ziemię poddaną. Dlaczego Kościół dopuszcza np. transplantację a nie in vitro? Odpowiedź jest prosta. W przypadku in vitro nie szanujemy fundamentalnej granicy pomiędzy stworzeniem a Stwórcą - kontynuował ks. Bartoszek.
Prelegenci cierpliwie odpowiadali na wszystkie pytania uczestników spotkania. Marta Sudnik-Paluch/GN Przypomniał jednocześnie, że Kościół negatywnie odnosząc się do in vitro szanuje wszystkie poczęte w ten sposób dzieci. - Każde z nich ma godność. Dziecko nie jest niczemu winne, nawet jeśli poczęło się w nieprawych okolicznościach, czy to w skutek in vitro czy zdrady małżeńskiej - zauważył.
Jednocześnie uczestnicy konferencji podkreślili, że małżeństwa borykające się z problemem niepłodności nie są pozostawione same sobie. Coraz szerszy jest krąg lekarzy i instruktorów zajmujących się naprotechnologią, czyli metodą, która stara się do problemu braku potomstwa podejść kompleksowo. Jej podstawą jest obserwowanie cyklu kobiecego. Głos zabrały małżeństwa, które z sukcesem poddały się tej metodzie. - Chęć posiadania dziecka nie była aż tak silna, by zagłuszyć wyrzuty sumienia spowodowane uśmierceniem pozostałych dzieci, które musiałyby powstać w wyniku zapłodnienia in vitro - mówił jeden z ojców.
Konferencję zorganizowali studenci Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego oraz Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego.
Więcej o naprotechnologii przeczytasz w kolejnym numerze katowickiego "Gościa Niedzielnego".