Nie jestem RAŚ-ożercą, lecz uważam, że niektórzy zwolennicy autonomistów bardziej by się im przysłużyli, gdyby nie zabierali głosu w obronie tego środowiska. I to z tą pewnością siebie, którą pokrywają swoje nieuctwo.
Taki przykład. Mój redakcyjny kolega Andrzej Grajewski napisał tekst „Fałszywa propozycja”, który jest krytycznym głosem w dyskusji nad projektem scenariusza nowego Muzeum Śląskiego. Jeden z niezadowolonych z wydźwięku tekstu internautów napisał m.in.: „Czy pan Grajewski chce czy nie, dla Ślązaków wojna nie przybierała postaci katowickiej gilotyny, tylko braku cukru i problemów z palcówką i volkslistą. Żyją jeszcze w powiatach rybnickim czy pszczyńskim starzy ludzie pamiętający te czasy – można ich zapytać, czy słyszeli cokolwiek o AK, konspiracji, czy brali udział w ruchu oporu? Otóż nie, to była rzecz przyjezdnych”.
Niby nie warto podejmować wielkiej dyskusji z anonimowym autorem komentarza, ale trudno wytrzymać, kiedy ktoś opowiada aż takie bzdury. Zwłaszcza, jeśli jest się mieszkańcem przywołanej przez internautę ziemi rybnickiej, zakochanym w jej historii. Jasne, że na Śląsku, jak wszędzie, też żyli ludzie prymitywni, których interesował wyłącznie brak cukru, ale już nie brak sąsiadów, wywiezionych do obozów koncentracyjnych. Jednak generalizowanie i robienie z tych prymitywów ogółu Ślązaków nie ma żadnego pokrycia w faktach. Albo ta dziwaczna teza, że konspiracja na Śląsku to rzecz przyjezdnych. A ilu tych przyjezdnych w czasie okupacji na Śląsku niby zostało? Aż tak wielu, by mogli stanowić bazę dla ruchu oporu? To może wysiedlania Polaków stąd do Generalnego Gubernatorstwa wcale nie było?
Wśród komendantów Okręgu Śląskiego ZWZ/AK byli zarówno „gorole”, np. generał Zygmunt „Walter” Janke (chyba najbardziej znany, bo przeżył wojnę), jak i „hanysy” – Józef Korol ze Strzelec Opolskich czy Józef Szmechta z Nowej Wsi Królewskiej pod Opolem (szybko zginęli). A już na niższych szczeblach ruchu oporu działali głównie miejscowi, Ślązacy. Byli chyba bardziej zagrożeni wsypą niż konspiratorzy w innych częściach Polski, bo wśród sąsiadów mieli zażartych i czujnych zwolenników Hitlera.
Cała masa śląskich AK-owców miała zresztą podpisaną volkslistę. Ludzie w centralnej Polsce często tego nie rozumieją, bo nie mają orientacji w ówczesnych realiach. Nie wiedzą, że Ślązakowi bez volkslisty groziło odebranie majątku, wysiedlenie lub nawet obóz. Co oczywiste, ci śląscy AK-owcy z volkslistą byli nieraz powoływani do Wehrmachtu. Używając języka zażartego śląskiego internauty – wystarczy o to popytać pod Rybnikiem i Pszczyną. Nawet w mojej rodzinie, wśród szwagrów mojego dziadka Wilhelma, był jeden taki AK-owiec w niemieckim mundurze, Ślązak i polski patriota Stanisław Owczarzy z Rydułtów-Radoszów.
Rozumiem, że do wypisywania takich rzeczy w internecie może kogoś zachęcać brak konspiracyjnych doświadczeń w rodzinie, w pokoleniu dziadków. Ale są jeszcze jakieś książki, można w nich przeczytać o innych Ślązakach w ruchu oporu. Np. o Franciszku Blachnickim, późniejszym znanym księdzu i założycielu Ruchu Światło–Życie, który dostał od Niemców wyrok śmierci właśnie za udział w konspiracji na Śląsku. On też nie był „przyjezdny” – urodził się w Rybniku, dzieciństwo spędził w Orzeszu, a młodość w Tarnowskich Górach.