Poziom debaty na temat ekspozycji stałej na temat Śląska jest żenujący. O ile o debacie w ogóle można mówić, bo jej organizatorzy przyznali, że głosy sprzeciwu mieszkańców Śląska nie wpłyną na zmianę werdyktu.
Mój wujek, Ślązak z dziada pradziada (wolę zaznaczyć, bo w końcu nie do końca wiadomo, jaki wpływ ma "właściwe" drzewo genealogiczne na bycie Ślązakiem), ma zięcia z Warszawy. Kiedyś próbował mu wytłumaczyć, kto to jest "gorol". Perorował z przejęciem, a zięć w milczeniu kiwał głową. Później razem poszli na spacer i jakiś mężczyzna, który szedł przed nimi, rzucił papier na ziemię. Zięć to zauważył i zwrócił się do teścia z triumfem w głosie: "Patrz, gorol".
Czemu od tego zaczynam? Bo nagle okazało się, że w dyskusji o scenariuszu wystawy stałej Muzeum Śląskiego, która miałaby prezentować dzieje tego regionu, takiego prostego podziału nie ma. Nie ma już jednomyślności rodowitych Ślązaków, zjednoczonych przeciwko gorolom, którzy o ich historii nie mają pojęcia albo znają ją w jedynie słusznej wersji. Choć ci, którzy forsują obecnie wybrany scenariusz, bardzo chcieliby powiedzieć: "My jesteśmy prawdziwe hanysy. A wszyscy, którzy nie widzą historii tak jak my, to gorole, jawni albo niecnie ukrywający się, jak wilki w owczej skórze". Problem w tym, że wielu z tych, którzy wystawie się sprzeciwiają, jest synami i córkami tych, którzy za polski Śląsk oddali życie. I jak tu zbić takie argumenty? Trzeba wzniośle mówić o nowoczesności, byciu Europejczykiem na czasie, o subiektywnym postrzeganiu historii i próbach dotarcia do młodzieży. Albo stwierdzić, że trzeba umieć czytać ze zrozumieniem, dopiero wtedy pojmie się geniusz zamysłu, jaki ukryty jest w scenariuszu wystawy (to słowa jednego z orędowników scenariusza).
Można odwoływać się do nie wiadomo, jak kosmicznych argumentów, jednak oczywistych braków w wystawie ukryć się nie da: mimo oczywistych walorów wystawy muzealnej, takich jak skrótowość, potrzeba atrakcyjnego ujęcia tematu, razi np. pominięcie roli Kościoła w kształtowaniu się tożsamości Ślązaków. Jak ujął to Piotr Spyra, wicewojewoda, z wystawy wynika, że była tu pustynia, a później pojawili się Niemcy i Śląsk stał się krainą mlekiem i miodem płynącą. Tę arkadyjską sielankę zepsuli Polacy, którzy doprowadzili do wojny domowej, czyli powstań śląskich i przyłączenia tej industrialnej krainy do Polski.
Najbardziej razi w tej sprawie fakt pewnego monopolu na prawdę. Niby zorganizowano publiczną dyskusję. Niby każdy mógł zabrać głos. Jednak pod koniec spotkania na mównicę w Sali Sejmu Ślaskiego wkroczył Jerzy Gorzelik i stwierdził, że propozycje, które padły ze strony mieszkańców, nie mogą być wprowadzone, bo scenariusz już został zatwierdzony przez sąd konkursowy, którego on był członkiem. I okazało się, że to, co miało być debatą publiczną, w gruncie rzeczy miało tyko dwie funkcje: uświadomić niezadowolonym, że muzeum wybrało dobrze, a tym bardziej opornym pozwolić wylać swoje żale. To tłumaczy, dlaczego po wygłoszeniu swoich przemówień prof. Ewa Chojecka, przewodnicząca sądu konkursowego, i Leszek Jodliński, dyrektor Muzeum Śląskiego, opuścili drugą część spotkania.