Bomba ściepna na to polski gniazdo

Jeśli mamy w rodzie kogoś starszego, z pamięcią nienaruszoną przez sklerozę - to nie ma na co czekać.

Świetnie opowiadał 91-letni kardynał Nagy o swojej śląskiej rodzinie. Że jego tata walczył „za Wilusia” pod Verdun, a rodzony brat o wolność Śląska pod Górą św. Anny w III powstaniu. Że szwagier przeszedł z Wehrmachtem przez dwa fronty, aby ostatecznie założyć polski mundur w korpusie generała Andersa. Że kuzyna Niemcy zamknęli w Auschwitz (przeczytaj: Kardynał Nagy uhonorowany przez Sejmik).

Sporo osób zna takie fascynujące opowieści o losach swoich bliskich. One nie zachowają się dla przyszłych pokoleń, jeśli ich nie spiszemy. Ty, ja, namówieni przez nas przyjaciele. Od kiedy "Gość Katowicki" jest w internecie, pojawiło się dużo miejsca na Wasze listy... Więc piszcie. Im więcej będzie w internecie żywych opowieści o dziejach naszych rodzin, tym lepiej. Przez pryzmat ludzkich losów dobrze poznamy historię naszego Śląska.

Ktoś młodszy może powątpiewać, że w jego własnej rodzinie też są fascynujące opowieści. A zazwyczaj są. Trzeba jednak zapytać o to rodziców, dziadka, najstarszą ciotkę. Ci ludzie często wiele z historii rodu pamiętają, bo kiedyś ludzie właśnie tym żyli – a nie kretyńskimi losami wymyślonych bohaterów seriali, jak dziś.

Więc jeśli mamy to szczęście, że w naszym rodzie jest ktoś taki – i w dodatku z pamięcią nienaruszoną przez sklerozę - to nie ma na co czekać. Specjaliści radzą, żeby do takiej osoby wybrać się z kartką i długopisem, bo nasza pamięć bywa zawodna: jeśli weźmiemy się do spisywania tej opowieści po kilku dniach, nie będziemy już pamiętać niektórych fajnych szczegółów. Możemy też już przekręcić na przykład imiona osób występujących w opowieści. Oprócz zrobienia notatek, warto nagrać głos naszego rozmówcy, może zrobić filmik komórką – bo za parę lat będzie to fantastyczna pamiątka. Z myślą o liście do "Gościa Katowickiego" można też zrobić zdjęcie albo skan rodzinnej fotografii archiwalnej. Nie musicie od razu pisać do nas całej sagi – wystarczy jakaś migawka, ciekawostka. Jak w historii rodzeństwa Pańczyków rodem z Żędowic na Opolszczyźnie, do którego należała moja babcia Anna Szebesczyk. Prawie całe rodzeństwo czuło się Polakami, oprócz najmłodszego Hanika (Janka). Hanik dorastał po dojściu Hitlera do władzy, gdy Hitlerjugend w państwie niemieckim było już obowiązkowe. No i tak mu się spodobały np. te marsze z pochodniami, że poczuł się Niemcem. Zanim wybuchła wojna, cała rodzina spotykała się w rodzinnym domu, u mamy na urodzinach. Często dochodziło wtedy do kłótni o Niemcy i Polskę, no i o Hitlera. Hanik kiedyś tak się przy tej dyskusji zirytował, że rzucił gniewnie, po polsku oczywiście: „Jak bych był lotnikiym, to bomba ściepna na to polski gniazdo!”. Już w 1939 roku Niemcy wywrócili do góry nogami dom moich babci i dziadka w Rydułtowach pod Rybnikiem, w poszukiwaniu najstarszego z rodzeństwa babci, polskiego nauczyciela Tomka Pańczyka. Tomek ukrywał się więc poza Śląskiem do końca wojny. Tymczasem jego brat, Niemiec Hanik, służył w Wehrmachcie... Nie myśl o nim jednak, Czytelniku, źle. To był bardzo dobry chłopak, żadna tam hitlerowska świnia. Kiedy koledzy przynieśli jego martwe ciało na kwaterę, gdzie mieszkał przed śmiercią, najbardziej płakały nad nim tamtejsze Rosjanki.

Myślę, że ta historia jakoś oddaje skomplikowane śląskie losy. Ale słyszałem wiele może jeszcze ciekawszych. Sebastian, mój kolega z Rybnika-Zebrzydowic, mówił mi przed laty o swoich dziadkach. Jeden, jeśli dobrze pamiętam, był zażartym Niemcem, drugi – polskim patriotą. W czasie wojny ten pierwszy z pozycji władzy robił świństwa drugiemu – bo mieszkali w tej samej wsi. Obaj wtedy nie przypuszczali, że ich potomkowie w przyszłości zakochają się w sobie i pobiorą.

Listy z rodzinnymi opowieściami ślijcie na: katowice@gosc.pl. Najlepiej z jakąś ilustracją.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..