Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Profesor
 Maciej Bieniasz

Przyjechaliśmy tu z żoną na stałe w 1969 roku. Z początku byłem przerażony, bo trafiłem do blokowiska, robotniczej sypialni Katowic. Zacząłem wtedy malować cykl portretów miasta w ramach katharsis, żeby nie budzić się w nocy z krzykiem: „Mamo, ratuj! Gdzie ja się znalazłem?!”.

Na szczęście od tamtego czasu Śląsk się zmienił, a i ja lepiej go poznałem i zrozumiałem. Teraz darzę go miłością, i to z wzajemnością. Jeśli istnieje taka kategoria jak Ślązak z wyboru, to nim jestem. Nasze dzieci urodziły się już tutaj, w Bogucicach – Bartek w 1970, Agnieszka w 1971 roku. Sądziłem, że tu umrę i zamelduję się na Sienkiewicza w Katowicach, gdzie już są groby żony i córki. Jednak okazało się, że zacząłem tracić wzrok. Muszę więc zamieszkać z rodziną w rodzimej Galicji, u mojego syna w Tarnowie. Syn z synową powiedzieli,
że się ociemniałym dziadkiem zajmą.
Czeka tam na mnie też wnuczka Marta, która niedawno przystąpiła do I Komunii Świętej i dla której jestem jedynym żyjącym dziadkiem. Siedzę właśnie na walizkach, więc nagrodą Lux ex Silesia w jakiś sposób Śląsk mnie żegna.


Specjalnie dla GN

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy