Poznali się, pobrali i wymodlili dziecko na Pielgrzymce Rybnickiej. Aurelia i Andrzej.
Miłość dzięki kurtce
Aurelia od pierwszej chwili ujrzenia Andrzeja na schodach w Częstochowie czuła, że to jest prawdziwa miłość. – Nie potrafiłam do końca zrozumieć, co się dzieje, jednak z pewnością był to znak dla mnie, że mężczyzna stojący na tych schodach jest mi przeznaczony. Bałam się tylko, czy ja go jeszcze zobaczę. Pan Bóg jednak już wszystko zaplanował i nam pomógł. Okazało się, że mój mąż, Andrzej, przybył na Jasną Górę, aby poprowadzić z moim bratem czuwanie. W pewnym momencie zaczął padać deszcz, a mój mąż nie miał kurtki, więc brat mu pożyczył swoją kurtkę, którą Andrzej musiał przywieźć do naszego domu. I tak powolutku poznawaliśmy się.
– Ja, przyjeżdżając do domu moich przyszłych teściów widziałem cień przemykający od pokoju do pokoju – wspomina Andrzej. – Jednak moja żona musiała przestać być tym cieniem na czas, gdy odwoziła mnie do domu. Prowadziliśmy wtedy małe rozmówki w niebieskim małym fiacie. Po jakimś czasie, po głębszych rozmowach zaczęliśmy się poznawać, stawać się sobie bliscy - mówi.
Andrzej wspomina pierwsze poważniejsze spotkania. Aurelia wtedy studiowała. – Nigdy nie zapomnę pierwszego podrywu z jej strony, to było jedyne w swoim rodzaju. Powiedziała po prostu, że musi jechać w sobotę do szkoły a nie chce jej się samej jechać i czy bym z nią się nie wybrał. Jako że ten dzień miałem wolny stwierdziłem, czemu nie. To była bardzo ciekawa randka: zajechaliśmy do Katowic, Aurelia poszła na zajęcia, a ja się kręciłem po mieście. Za każdym kolejnym razem musiałem wymyślać sobie jakąś rozrywkę, np. szedłem do kina, spałem w tym małym, niebieskim fiacie, chodziłem po mieście. To były nasze pierwsze wspólne wypady – mówi.
– To dużo zapamiętałeś – stwierdza nieco zdziwiona Aurelia. – No tak, szczególnie minus 10 stopni w zimie i spanie po nocce w maluchu – śmieje się Andrzej. Aurelia i Andrzej jako młodzi ludzie zaczęli wspólnie się modlić, chodzić na pielgrzymki do Częstochowy, umacniali się wzajemnie w powołaniu do życia małżeńskiego. W tym roku mija ich 13 rocznica ślubu. Ona jest pielęgniarką, on informatykiem.
Zaręczyli się dwa lata po tym, jak Aurelia zobaczyła Andrzeja po raz pierwszy. – Miejsce, gdzie chcieliśmy złożyć naszą przysięgę małżeńską, było dla nas oczywiste: Jasna Góra. Gdy szliśmy w pielgrzymce ślubnej, nie czuliśmy strachu, niepewności, nie zastanawialiśmy się nad innymi możliwościami. Cieszyliśmy się, że w końcu połączymy się węzłem małżeństwa, już nie mogliśmy się doczekać tego momentu. W ogóle nasze wyobrażenie o tym wyjątkowym dniu było inne, niż powszechnie się praktykuje na Śląsku – mówi Aurelia.
– Nie chcieliśmy wesela na ponad sto osób, woleliśmy w małym gronie czuć, że to jest nasz dzień i zarówno początek naszej wspólnej drogi życiowej. Msza pielgrzymkowa i zarazem ślubna w Częstochowie była o 10, oczywiście dzień wcześniej rodzice nam przywieźli stroje. Uroczysty obiad odbył się u sióstr Urszulanek. Bez hucznej zabawy, jednak czuliśmy to szczęście. Po powrocie do domu zaczęliśmy uczyć się życia razem. Co rok w Częstochowie uczestniczymy też w naszej mszy rocznicowej, która jest wyrazem podzięki za to, że pielgrzymowanie nas do siebie zbliżyło - dodaje. Zawsze wchodzą też na Jasnej Górze na schody do zakrystii, na których Aurelia po raz pierwszy zobaczyła przyszłego męża.
Jakiś rok po ślubie zaczęli poważnie myśleć o dziecku, jednak pojawiły się komplikacje. Zrobili badania. – Wyniki były nieciekawe. Nie upadaliśmy na duchu i postanowiliśmy zawierzyć sprawę Matce Bożej Częstochowskiej. Dwa lata po ślubie szliśmy w pielgrzymce z intencją o potomstwo i na tej pielgrzymce stał się cud: począł się nasz syn, Jakub. Dziś ma 10 lat. Staramy się o drugie dziecko, jednak nie jest to łatwe. Mimo to nie poddajemy się, zawierzamy całą sprawę Matce Bożej – mówią.
Dla ich małżeństwa ważne jest to, że wspólnie się modlą, należą do ekipy Notre Dame, oraz to, że mogą wspólnie uczestniczyć w corocznych pielgrzymkach rybnickich.