– Namalowałam dzieło mojego życia. To kopia obrazu, który w tej formie już nie istnieje – mówi nam Ewa Wilkosz, malarka ikon z Mysłowic- -Dziećkowic.
Przez sześć ostatnich lat malowała obraz „Mater Dei Dolorosa”, czyli Matki Bożej Bolesnej. Oryginał wisi u franciszkanów w Krakowie. – Oleodruki właśnie tego obrazu w XIX wieku wisiały w większości polskich domów, na równi z Madonną Częstochowską – mówi Ewa Wilkosz. – Niestety, powojenna konserwacja z 1947 roku sprawiła, że to już nie jest ten sam obraz. Z Madonny Królowej zrobiła Madonnę chłopkę. A ja bardzo chciałam w jakiś sposób przywrócić ten pierwotny wizerunek do życia – mówi. Jak wyglądał obraz pierwotny, dowiedziała się z XIX-wiecznych oleodruków. Jeden z nich należy do jej cioci Marysi Kucowicz. – Dziadek cioci dostał go w podziękowaniu za zasługi dla Dziećkowic od proboszcza i od wójta. Miał na nazwisko Biesik i na odwrocie tego wizerunku zachowało się wypisane podziękowanie dla niego – mówi. Dziećkowice leżały wtedy w państwie pruskim. Mimo to Górnoślązacy czcili Matkę Bożą, masowo wieszając na ścianach swoich domów oleodruki Jej obrazów właśnie z polskich kościołów. Kiedy Ewa Wilkosz przed przystąpieniem do malowania pojechała zobaczyć, jak wygląda oryginał obrazu Matki Bożej Bolesnej w Krakowie, rozpłakała się. Miał on zupełnie inny wyraz, w jakiś inny sposób oddziaływał na widza niż stary oleodruk cioci Marysi. Zdaniem Ewy Wilkosz, powojenna konserwacja wyszła mu na niekorzyść. Z tym większą determinacją wzięła się więc za malowanie kopii pierwotnej, nieistniejącej już wersji tej późnogotyckiej ikony. A determinacji trzeba było wiele, bo maluje od 2006 roku. Dzisiaj jednak jej dzieło lśni. I to nie zwykłym blaskiem, jaki daje złota farba położona jednolicie na płaskiej powierzchni. Ono delikatnie mieni się i daje wrażenie pewnej głębi, bo jego powierzchnia jest chropowata. – W jeden punkt uderzam pędzlem po pięć razy. Żeby zapełnić taki owal, o, taki na 6 cm średnicy, uderzam w niego pędzlem ok. 5 tys. razy – pokazuje. Dopiero przez lupę widać, jak maleńkie są kropeczki złotej farby, tworzące misterne wzory wokół Matki Bożej. Na obrazie widać nawet pęknięcia i dziurki jak po kornikach, żeby wyglądał na stary. Ewa Wilkosz też dokonała jednak kilku zmian względem oryginału. Na obrazie w Krakowie miecz, który godzi w serce Maryi, jest złoty na złotym tle, przez co jest słabo widoczny. Ewa zdecydowała dać mu zimny kolor stali. Czuła, że na jej kopii powinno być właśnie tak. – Chyba nie ma większego bólu niż odczuwany przez rodzica, który widzi, jak jego dziecko jest zabijane. Taki ból zna tylko Matka, która trzyma na rękach swoje zamordowane dziecko – mówi. Z pasją opowiada o postaciach czterech aniołów, trzymających krzyż, słup biczowania i włócznię, którą otwarto serce Jezusa, oraz drabinę, z której zdejmowano Jego martwe ciało. Pani Ewa dokonała jeszcze jednej zmiany – u dołu obrazu wypisała po łacinie modlitwę za swoich bliskich, wszystkich potomków jej dziadków. W oryginale w tym miejscu jest tylko ciemna powierzchnia. W ten sposób kopia w dość istotny sposób oddaliła się od krakowskiego obrazu – tego zarówno po, jak i sprzed powojennej konserwacji. Może jednak w zamian zyskała to nieuchwytne „coś”, co powinno towarzyszyć powstawaniu każdej prawdziwej ikony? Dawni mistrzowie ikon malowali je, modląc się. W tłumaczeniu na język polski modlitwa Ewy Wilkosz brzmi: „Matko Boża Bolesna, miej w opiece wszystkie dzieci Jana i Jadwigi Skotnickich, ich wnuki i prawnuki, aż do ostatniego pokolenia”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.