Cykliści muszą być uzależnieni od adrenaliny. Tak samo jak kierowcy samochodów, którzy spotykają się z nimi na drodze.
Kilka dni temu jeden z moich znajomych opublikował na swojej facebookowej ścianie grafikę, która obwieszczała następującą prawdę: "Rower - spala tłuszcz, odkłada pieniądze. Samochód - spala pieniądze, odkłada tłuszcz". Święte słowa, chciałoby się rzec, gdyby nie drobny problem - jazda na rowerze w polskich warunkach jest sportem niemal ekstremalnym.
Dziś w naszym kraju rusza Tour de Pologne - kolarskie święto, które w niektórych maluczkich cyklistach rozpali chęć mknięcia rodzimymi szosami z zawrotną prędkością. I jakże zdrowo i ekologicznie. Niestety wystarczy wyciągnąć zakurzony rower z piwnicy i spróbować dojechać nim do pracy, aby zderzyć się z szarą rzeczywistością. I nie chodzi mi tu wcale o zmęczenie ciała i namacalne dowody marności naszej kondycji fizycznej. Otóż generalnie nie jesteśmy przygotowani na takie zjawisko jak rowerzysta na naszych drogach. Od braku porządnych ścieżek rowerowych się zaczyna. Tam, gdzie w centrach miast takie szlaki zostały wytyczone, piesi bardzo często traktują je jak rozszerzenie chodnika. Podobnie kierowcy: nie jestem w stanie policzyć, ile razy stojąc w korku tuż obok siedziby "Gościa Niedzielnego" widziałam, jak kierowcy, którym wyraźnie się spieszyło wykorzystywali ścieżkę rowerową jako pas do wyprzedzania.
Kiedy rowerzysta zjedzie ze ścieżki i włączy się do ruchu, sprawia często niemały kłopot kierowcom, którzy nie bardzo potrafią go wyprzedzić. Ja sama nie bardzo lubię wyprzedzać rowerzystów, ale to wynik zasady ograniczonego zaufania, którą przesadnie wpoił mi instruktor podczas kursu na prawo jazdy. Często takie sytuacje pokazują, jak bardzo na bakier jesteśmy z uprzejmością, nawet za kierownicą (nie wspomnę, że jadący z przeciwka rzadko zwalniają, nie mówiąc o zrobieniu miejsca przez minimalne zjechanie w bok).
Jednak, aby nie narazić się na zarzut, że widzę źdźbło w oku brata, a belki w swoim nie, muszę wspomnieć o rzeczy, która kompletnie dyskredytuje rowerzystów: brak kasków. Przez ostatnich kilka dni obserwowałam poruszających się na rowerach w okolicy i spotkałam tylko JEDNĄ osobę w kasku i jedną (na drodze ekspresowej pomiędzy Katowicami a Żorami), która jechała w kamizelce odblaskowej.
Kiedy ta sytuacja się zmieni? Jedyną szansą jest dramatyczny wzrost liczby rowerzystów spowodowany np. gwałtownym wzrostem cen benzyny. A to i tak złudne marzenia, bo jak zapewniał ekspert związany z przemysłem naftowym, Polacy są tak elastyczni, że nawet cena 10 zł za litr benzyny zniechęci ich do jazdy samochodem tylko na kilka dni. Więc może wpisać jazdę rowerem po drogach aglomeracji katowickiej na listę ekstremalnych dyscyplin sportowych?