Niech sobie Tomasz Lis odwala wiochę w Warszawie. Ale dlaczego też w Mysłowicach?
Na wielkim na półtorej strony zdjęciu w Newsweeku z 2-8 lipca widać wąsatego mężczyznę w średnim wieku, 21-letnią ciemnowłosą dziewczynę i nastoletniego chłopaka. Stoją razem. Widać, że są bardzo smutni. Ale podpis pod zdjęciem wdeptuje ich w ziemię: „UWIKŁANI w tragedię. Rodzina kobiety podejrzanej o zabicie dziecka: córka Anna, syn Kamil, były mąż Marek”.
Nie mam nic do tekstu dziennikarki Anny Szulc: przeciwnie, jest bardzo dobry. Chodzi o ten fatalny podpis pod zdjęciem, piętnujący konkretnych, pokazanych z twarzy ludzi. Badania pokazują, że ogromna większość czytelników poprzestaje na przeczytaniu podpisu pod zdjęciem i kilku początkowych zdań w artykule. Tutaj zapewne przerzucali gazetę na następną stronę gdzieś przy trzecim zdaniu, informującym, że „uwikłani” mieszkają w Mysłowicach. Większości czytelników „Newsweeka” zostanie więc w głowach informacja, że ludzie na zdjęciu mają jakiś ponury związek z tragedią chłopczyka, którego ciało przed dwoma laty wyłowiono ze stawu w Cieszynie.
I w ten oto sposób pismo Tomasza Lisa piętnuje na całe życie w ich mysłowickim środowisku nie tylko pana Marka, którego żona rzuciła przed wielu laty, ale też ich dzieci: ciemnowłosą Anię i nastoletniego, sympatycznie wyglądającego Kamila. Wszystko zgodnie z prawem, bo pewnie się zgodzili na zdjęcie. Ale przyzwoitości nie ma w tym za grosz.
To smutne, co Tomasz Lis wyprawia w Newsweeku, od kiedy objął w nim posadę naczelnego. W tym samym numerze na okładce w oczy kłuje wielki tytuł: „In vitro: talibów wojna z dziećmi. Dlaczego nasza prawica nienawidzi dzieci z próbówki”. Jak się Tomaszowi Lisowi udało zmieścić w tak krótkich zdaniach tyle kłamstw? Ja też jestem przeciw zapłodnieniu in vitro - z kilku powodów - i mam na to racjonalne argumenty. In vitro bardzo ostro krytykują też np. profesorowie genetyki, ostrzegając przed katastrofalnymi skutkami tej metody dla ludzkiej puli genowej w przyszłości - ale ich Lis jakoś dotąd nie zaprosił na łamy. Mimo moich poglądów, wcale dzieci z próbówki nie nienawidzę, wręcz przeciwnie. To przecież nie dzieci są winne temu, jak zostały poczęte, tylko ich rodzice. A i rodziców potrafię zrozumieć, choć się z nimi bardzo głęboko nie zgadzam. To wystarczy, żeby Lis nazwał mnie talibem i ogłosił, że nienawidzę dzieci.
Tak to jednak widać jest: jak raz się odejdzie od przyzwoitości w dziennikarstwie, to potem już to idzie lawinowo. Dlatego nie wystarczył jeden taki materiał w Newsweeku, musiało być jeszcze też to nieszczęsne zdjęcie mieszkańców Mysłowic. Żeby upokorzenie tych ludzi było pełne, widać na nim nawet rozpięty rozporek jednego z bohaterów. Innych ujęć nie było? Niemożliwe.
To nie jest pretensja do autorki artykułu, która – podkreślam – wykonała swoją pracę znakomicie. Kto przeczyta tekst do końca, na pewno wstrzyma się z jednoznacznym osądzaniem tych ludzi. Mam jednak pretensję do redaktorów 27 tegorocznego numeru Newsweeka, którzy ten tekst właśnie w taki sposób „podali”. Za to, że nie przejmują się losem pana Marka, Ani i młodego Kamila.