Obrzydliwi egoiści, w jakich przeobrażają się dotychczasowi mężczyźni, nie mogą być wojownikami. Nie mają o co walczyć.
Matki często krzywią się, gdy ich wychodzący z pieluch synowie chcą się bawić strzelanie, walkę na miecze czy inne patyki. Zwłaszcza te matki, które naczytały się książek o wychowaniu bez przemocy i sądzą teraz, że wychowanie dobrego człowieka wymaga zrobienia z niego pacyfisty. Moja znajoma też się krzywiła, bo jej liczna gromadka małych facetów nie wykazywała żadnych skłonności do zabaw „pokojowych”. Bardzo się więc pewnego dnia ucieszyła, gdy jej trzej synowie z kolegami oznajmili, że bawią się w sklep.
– O, jak ładnie! A co to za sklep? Spożywczy? A może z kosmetykami? – rozmarzyła się.
– Mama! To jest sklep z blonią! – zderzył rodzicielkę z ziemią najmłodszy.
Mogą sobie feministki i inni zakompleksieni ludzie gadać co chcą – mężczyzna istnieje, choćby ideologię gender (teoria, że płeć jest sprawą wyboru) wbijali do głów już dzieciom w przedszkolu. Radykalnie się różnimy i dlatego tak świetnie możemy się uzupełniać.
Kilka lat temu do mediów dostały się zdjęcia zrobione z samolotu lecącego nad dżunglą amazońską. Widać tam było plemię, do którego nie dotarła jeszcze cywilizacja. Między chatami umykały kobiety z dziećmi na rękach, zaś mężczyźni strzelali z łuków do tego olbrzymiego i warczącego ptaka.
Nie ma tu parytetów – jest instynktowna realizacja tego, co do każdego należy i co dla społeczeństwa korzystne. To wynika z natury, bo mężczyzna jest wojownikiem z natury właśnie. Jest nim nie po to, żeby bić żonę, lecz żeby jej bronić. Żeby bronić swojego domu, bo w nim wraz z żoną są jego dzieci. To najbardziej pierwotna, a tym samym najbardziej podstawowa funkcja społeczna mężczyzn, obowiązująca do tej pory we wszystkich kulturach.
Ale w ginącej cywilizacji Zachodu przestaje to obowiązywać – i dlatego jest ginąca. Funkcje społeczne zaczynają się mieszać, bo ludzie, zamiast realizować to, do czego zostali powołani, coraz powszechniej dbają tylko o swoją przyjemność. Do tego nie trzeba żon – wystarczą „partnerki” (lub partnerzy). A dzieci? Najlepiej, żeby ich nie było, bo kosztują, a przede wszystkim przeszkadzają. No, można sobie ewentualnie pozwolić na jedno, maskotka się przyda.
Obrzydliwi egoiści, w jakich przeobrażają się dotychczasowi mężczyźni, nie mogą być wojownikami. Nie mają przecież o co walczyć. Czego mają bronić, skoro celem ich życia jest nachapać się ile wlezie i uniknąć alimentów? Po co się ma narażać facet, który dba tylko o prezerwatywę w kieszeni?
Mój znajomy wiele lat temu mawiał: „Tu trzeba chopa, a nie gumy z kalesonów”.
Ech, żeby dziś ta guma była chociaż z kalesonów…
Felieton ukazał się w "Gościu piekarskim" z okazji pielgrzymki mężczyzn 27.05.2012
Więcej informacji na katowice.gosc.pl