Wielu jest ciekawych, jak to z Madzią było. Ja wam powiem, jak było – powiedział nad białą trumienką ks. Andrzej Domagała.
Na trumience napis: „Madzia Waśniewska. Żyła 6 miesięcy”. Dziewczynkę, którą szukała cała Polska, a której zamarznięte ciałko policjanci znaleźli pod gruzem w parku, 15 lutego żegnał na cmentarzu w Sosnowcu kilkutysięczny tłum; niektórzy przyjechali nawet z Warszawy. Po pogrzebie wielu uczestników pogrzebu mówiło nam, że modliło się za bliskich małej Magdy za wyjątkiem jej matki, Katarzyny W. – Nie modliłam się za nią, mam jakąś blokadę – mówiła Małgorzata Kozłowska z Sosnowca, z zawodu sprzedawca. – Też jestem matką. I wiem, że jeśli dochodzi do jakiegoś wypadku, to najpierw wzywa się pomoc – tłumaczyła, wracając z nad świeżego grobu Madzi. – Ta kobieta jak dla mnie już jest stracona! – dorzucił ktoś z boku.
Życie krótkie było
Gdyby ci ludzie uczestniczyli w Mszy św. i usłyszeli kazanie pogrzebowe, może wracaliby znad świeżego grobku Madzi przy ul. Smutnej w Sosnowcu z nieco mniejszą zapiekłością. Nie chodzi o to, żeby zapomnieli o tym, co zrobiła matka Madzi - lecz żeby zapanowali nad kiełkującą w nich nienawiścią. Niestety, nikt nie wystawił głośnika przed sosnowiecki kościółek św. Józefa Rzemieślnika, w którym odbyła się Msza św. pogrzebowa. Tymczasem prowadzący pogrzeb ks. Andrzej Domagała wypowiadał słowa, które wpadały głęboko w serca tym, którzy mieli szczęście zmieścić się we wnętrzu kościoła. – Spotykamy się tu, żeby podziękować Bogu za dar życia dla Madzi. Krótkie było. Jednemu tyle, innemu więcej. Ale ostatnie słowo należy do Życia. Bóg nie jest Bogiem umarłych, tylko żywych! – mówił.
Tulipan od dresiarza
Pogrzeb był o 14.00, więc wśród obecnych najwięcej było emerytów i młodzieży. Nawet chłopcy nazywani czasem dresiarzami, w szalikach klubowych wystających spod kurtek, w obuwiu sportowym mimo śniegów, z przejętymi minami ściskali w dłoniach znicze i żółte tulipany. Im wszystkim ks. Domagała przypominał swoim głębokim basem słowa Jezusa: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. – Wielu jest ciekawych, jak to z Madzią było. Zostawcie to. Od tego szczęśliwsi nie będziecie. Ja wam powiem, jak było – stwierdził. A potem, w przejmującej ciszy, nad białą dziecięcą trumienką, kontynuował: – Gdy to się stało, pojawił się przy niej Pan Jezus. On ją wziął na ręce. On ją przytulił do siebie. I zabrał do siebie. A co się tam stało: umarła, zginęła? Jak was będą pytać, mówcie: Pan Jezus ją zabrał do siebie.