„Czego ode mnie oczekujecie?” – zapytał strajkujących górników KWK „Borynia” ks. Antoni Łatko, proboszcz z Jastrzębia-Szerokiej. Było to przed południem 17 grudnia 1981 r. Zebrani w cechowni zdjęli hełmy i zawołali: „Rozgrzeszenia i modlitwy!”.
Obraz z pacyfikacji KWK „Wujek” Archiwum Stowarzyszenia „Pokolenie”/ GN Milicja postawiła mu zarzuty wyrażone w formie przypuszczenia: „może organizować strajki, wpływać na zakłócanie ładu i porządku publicznego oraz powodować napięcia społeczne”. Z Katowic przewieziono Ludwiczaka do więzienia w Jastrzębiu-Szerokiej. Potem w Bieszczady. Odsiedział rok i 12 dni. Długo. Tymczasem, tuż po aresztowaniu przewodniczącego „Solidarności”, w „Wujku” wrzało.
Już w poniedziałek, zaledwie dzień po wprowadzeniu stanu wojennego, władze przystąpiły do systematycznej rozprawy ze strajkującymi. Pomimo demonstrowania siły przez milicję, wojsko i funkcjonariuszy SB, protesty nie ustawały. Przeciwnie, zataczały coraz szersze kręgi. W Katowicach pacyfikowano kopalnie „Staszic”, „Wieczorek” i „Wujek”, a w Dąbrowie Górniczej – Hutę „Katowice”. Górnicy z okolic Jastrzębia-Zdroju, mając w pamięci Porozumienia Jastrzębskie i Katowickie z 1980 r., czuli się znów oszukani przez rząd. Domagali się wypuszczenia internowanych i zgody na dalsze działanie „Solidarności”.
– Spośród 60 śląskich kopalń do strajku generalnego przystąpiły załogi 24. W sumie przerwano pracę w około 50 zakładach na terenie województwa katowickiego. Była to wielka danina złożona polskiemu społeczeństwu przez śląskich robotników. Stanowili jedną piątą oporu robotniczego w skali całego kraju – mówi Jarosław Neja.
Moralny obowiązek
Pierwsze strzały, oddane przez pluton specjalny ZOMO, padły 15 grudnia na terenie kopalni „Manifest Lipcowy”. Do szpitala trafiło czterech rannych górników. Dołączył do nich Henryk Bojda, postrzelony rakietnicą w twarz. Nie pamięta, jak długo leżał nieprzytomny w kopalnianym punkcie sanitarnym. Od kolegów wie, że zomowcy nie chcieli wpuścić za bramę kopalni karetek pogotowia ratunkowego.
– Podjęliśmy decyzję, że ze względu na stan wojenny strajk będzie miał charakter dobrowolny. Dyrekcja i komisarz wojskowy wzywali nas kilka razy do opuszczenia zakładu. Bezskutecznie – mówi H. Bojda. – Dotarł do nas goniec z KWK „Jastrzębie”. Przekazał krótką wiadomość: „U nas pałują górników na cechowni. Jest gaz łzawiący”. Wtedy postanowiliśmy się bronić. Wywróconą przyczepą zablokowaliśmy bramę kopalni. Przygotowaliśmy łańcuchy, sztyle od łopat i kilofów... Walka z milicją trwała ponad trzy godziny. Nazajutrz zginęli górnicy z kopalni „Wujek”. Sześciu na terenie kopalni, trzech ze względu na odniesione rany postrzałowe zmarło w szpitalu. Jarosław Neja podkreśla, że zabitych mogło być więcej. – Nie zapominajmy, że ponad 20 górników było ciężko rannych. Niektórzy otrzymali po kilka kul... i przeżyli. Do dziś nie doczekali zadośćuczynienia.
Władze bardzo szybko przekazały w mediach informację o śmierci górników z kopalni „Wujek”. Cel był jeden – zastraszyć społeczeństwo i spotęgować przygnębienie. W wielu zakładach kraju strajki się kończyły. Ale nie na Śląsku. Wydarzenia w „Wujku” obudziły górniczą solidarność i poczucie moralnego obowiązku wobec tych, którzy oddali życie w słusznej sprawie. Przykładowo w kopalni „Borynia” w Jastrzębiu-Zdroju większa część załogi skapitulowała, ale ci, którzy protestowali na terenie zakładu, przygotowali się na najgorsze.
– Załoga stanęła 14 grudnia. Dzień był nijaki – wspomina Zbigniew Jaskólski. – Część uciekała przez płot. Przechwyciliśmy jadący do kopalnianej stołówki samochód z żywnością. Dyrekcja odpowiedziała skutecznym manewrem – przyjeżdżającym do pracy górnikom kazała wpisywać się na listy. Tak weryfikowali strajkujących.