Nawet ze szpitalnego łóżka kierował zespołem. Słoneczni nie mogą uwierzyć, że go już nie ma.
- Druh Edward zmienił w moim życiu wszystko, poniekąd tak właśnie było - mówi Ewelina Sobczyk, dziś absolwentka Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach (na zdjęciu z mistrzem - z prawej) Archiwum Eweliny Sobczyk Pierwsze spotkanie ze Słonecznymi, to przypadek. Był chyba czerwiec.
Sąsiedzi mojej babci szli z córką do Pałacu Młodzieży na przesłuchanie do zespołu Słoneczni.
Zaproponowali, mojej mamie, że może też bym poszedł, bo dziewczyna się trochę bała. Mama nawet chętnie przystała, bo w domu wyśpiewywałem piosenki ze słuchowisk radiowych.
Poszliśmy. W Sali tanecznej siedział przy pianinie miły i uśmiechnięty Pan. Zapytał jaką piosenkę znam najlepiej i żebym ją zaśpiewał.
Miałem 11 lat. Zaśpiewałem jakąś piosenkę o Ojczyźnie, której nauczono mnie w szkole na uroczystości 1. maja …
We wrześniu przyszedł list z zaproszeniem na pierwszą próbę, do grupy kandydatów. Jestem pewien, że większość Słonecznych te kartkę przechowuje z wielką pieczołowitością.
Dopiero po dwóch latach prób śpiewu i prób rytmiki mogłem wystąpić na scenie. Prawdopodobnie było to na Dzień Matki.
Dh Edward jasno określał wymagania. Każda próba rozpoczynała się ćwiczeń oddychania przeponą.
Stawał przed nami, demonstrował: „położyć prawą rękę na przeponie, powoli wypuszczać powietrze, aż brzuch będzie wklęsły, otworzyć buzię i wypchnąć przeponę do przodu”, a powietrze samo bez świstów dostawało się do płuc.
Następnie „rozśpiewanie” do-mi-sol-mi-sol-mi, do-fa-la-fa-la-fa, do-mi-sol-mi-sol-mi-do i zmiana tonacji o dźwięk wyżej i te same słowa…
Potem ćwiczenie dykcji, aż szczęki bolały. Na „próbach chóru” uczyło się piosenek - jednej nowej i dwie poprzednio nauczone „szlifowało się”. Dla sprawdzenia kilka osób wybierał, okrążały go przy fortepianie i śpiewały po jednej zwrotce lub refrenie.
Uważnie słuchał, wyłapywał „nieczystości” poprawiał, kazał śpiewać, jeszcze raz, „źle!” – mówił, gdy coś mu się nie podobało. Oceniał, wybierał lepszych do śpiewu solowego, do nagrań studyjnych.
Słoneczni przez kilka lat nagrywali cykl audycji „Śpiewaj z nami” i raz w tygodniu odbywały się nagrania w studiu Polskiego Radia na ul. Ligonia. Do grupy nagrywającej wybierał 20-30 osób na próbie tydzień wcześniej.
Obowiązkowo każdy z nas musiał znać na pamięć tekst, aby nie patrzeć w szeleszczącą kartkę. W czasie nagrania Druh dyrygował, wymagał skupienia i patrzenia na niego.
Jeśli ktoś z nas za późno skończył śpiewać (nie dostosował się do ruchów jego rąk) i powtórzył ten błąd dwa razy, Druh wypraszał go ze studia. Jeśli ktoś udawał, że zna tekst trzeciej zwrotki i tylko jakoś tam ruszał ustami, Edward to widział i wypraszał ze studia.
Siedziało się wtedy w holu, czekając na skończenie nagrań, nie można było iść do domu. To mi się kiedyś przytrafiło. To był straszny wstyd, „Edek wywalił mnie ze studia”…
Druh dbał, aby chodzenie do Słonecznych nie kolidowało z nauką w szkole. Na półrocze i koniec roku wszyscy przynosili świadectwa.
Na półrocze pokazać Druhowi kilka ocen dostatecznych (wówczas skala ocen była od 2 do 5), oznaczało przymusowe „wakacje”, a praktycznie to było pożegnanie z zespołem.
Niemożliwość uczenia się piosenek i tańców eliminowała taką osobę z koncertów, nadrobienie zaległości było trudne.
Nieobecność na kilku próbach tańca kończyła się tym, że trzeba było prosić kolegów, by pokazali kroki. Koledzy byli i są wspaniali do dzisiaj, nigdy nie odmawiali potrzebującemu
Każdy miał prawo poprosić Druha o wytłumaczenie trudnego tematu z matematyki lub fizyki. Były sytuacje, że po próbie zostawaliśmy z dh. Edkiem, a on tłumaczył, pomagał rozwiązać zadanie czy jakiś problem. W kadrze zespołu był także drugi druh - Edward Kwieciński, także nauczyciel fizyki i do niego mieliśmy więcej śmiałości.
Ostatni raz spotkałem się z Druhem Edwardem na przystanku autobusowym w grudniu 2013 r. Było już ciemno, ale Druha rozpoznawało się od razu po wysokim wzroście i specyficznym chodzie.
Ja, ubrany w czapkę, szal, zaszedłem mu drogę. „Dobry wieczór druhu!”. On, lekko zaskoczony, za chwilę się rozpromienił… „Aaa, cześć Tomciu!”.
Zamieniliśmy kilka słów, mówił, że póki ten remont Pałacu Młodzieży się nie skończy, kompletuje materiały do wydania Monografii o Słonecznych na 50-lecie.
Wiedziałem, że w tym czasie działalność zespołu jest zawieszona. Ale Druh zawsze patrzył dalej - „…potem od razu robię nowy nabór dzieciaków”. Przyjechał autobus, „No to czeeeść” powiedział i tak rozstaliśmy się.
Człowiek nie do zdarcia, podwójny etat przez całe życie, wraz z sobotami i czasem niedzielami, bo w domu przepisywał nuty dla nas.
Człowiek, którego cząstka pozostaje na zawsze w każdym z „Karłowiczan” i „Słonecznych”.
I szczerze przyznam - tak, On miał duży udział w moim wychowaniu.
Czasem zabawą, czasem groźbą i konsekwencjami, skutecznie wpajał to, co konieczne do dorosłego życia. Szacunek do innych przede wszystkim.
Druh bardzo dobrze grał na akordeonie (przy ogniskach) i na fortepianie i znał się na magnetofonach, wzmacniaczach, głośnikach, mikserach i całym tym ustrojstwie nagłaśniającym, które było na wyposażeniu zespołu.
Sam montował „tracklistę” na każdy koncert. Kleił kawałki taśmy na magnetofon szpulowy. Był nie raz ostatnią osobą wychodzącą w nocy z Pałacu Młodzieży.
Pamiętam też jego powiedzenia: zamieniamy swoje JA na nasze MY; Moi znajomi są Waszymi znajomymi; grzecznością i uprzejmością można zawojować cały świat. Upominając kogoś, kto gadał podczas próby chóru, dh Edward mawiał: „Czy ja ci przeszkadzam, bo ty mi tak!”.
Tomasz Kałuski, ponad 8 lat w Zespole,
obecnie Drukarnia Archidiecezjalna, Katowice