Nawet ze szpitalnego łóżka kierował zespołem. Słoneczni nie mogą uwierzyć, że go już nie ma.
Rok 1972. Jesień. Pada deszcz, jest smutno i chłodno… A w moim sercu maj… Oto przeszłam pozytywnie przesłuchania do zespołu Słoneczni.
Od dawna słyszałam, że tam gdzieś śpiewają, a ja muszę tutaj ćwiczyć jakąś gimnastykę. Opuściłam karierę gimnastyczki na rzecz śpiewu w Słonecznych. I tak do 1981 roku…
Druh miał srogie spojrzenie, ale pełne radosnych iskierek. Wymagał zawsze sporo i od nas i od siebie. Nie było zmiłuj się!
W tamtych czasach, prosperity Słonecznych, mieliśmy bardzo dużo prób i koncertów. Trzeba było być zawsze obecnym, bo ON też zawsze był!
Pomagał nam w lekcjach, zostawał po próbach. W liceum miałam spory problem z matematyką - dwója na I semestr.
Odsunął mnie od prób i koncertów. Tak długo mnie maglował, aż zaliczyłam cały materiał, i dopiero wtedy mogłam na nowo dołączyć do zespołu.
Zawsze powtarzał, że nauka jest na pierwszym planie…
Dobry jak ojciec, dla każdego z nas. Wymagający i pełen dobrej aury. Każdy chciał być przez niego chwalony i każdy dawał z siebie ile mógł…
Po latach spotkałam się z druhem po roku 2000, gdyż moja córka dołączyła wtedy do Słonecznych. Po latach taki sam, dobry, uśmiechnięty, pełen pozytywnych myśli. Dający innym radość i możliwość bycia razem. Otwierający się na drugiego człowieka, czy to dziecko czy dorosły.
Do teraz widzę jego wyprostowaną sylwetkę, uśmieszek i wzrok spod okularów: „Oj, Lila, chyba był jakiś fałsz… Jeszcze raz…” i tak do skutku…
Cześć Jego pamięci.
Czuwaj!
Lilianna Myszka, nauczyciel języka francuskiego