Msza za papieża Franciszka: homilia bp. Marka Szkudło

Świadkowie Zmartwychwstałego - 24.04.2025 r. - katedra Chrystusa Króla w Katowicach.

red.

|

GOSC.PL

dodane 24.04.2025 20:14

Chromy, uzdrowiony, trzymał się Piotra i Jana. Kiedy dziecko po raz pierwszy wprowadzane jest w świat innych ludzi „trzyma się” kurczowo matki. Potrafi wykazać się nieziemską - jak na swoje możliwości - siłą. To naturalny odruch, czasem budzący rozbawienie dorosłych, nawykłych do bycia samodzielnymi. Ono – jeszcze niesamodzielne – jedyną siłę, którą ma, by funkcjonować w tym nowym, wielkim świecie, ma z matki albo z ojca.

Umiłowani w Chrystusie, Siostry i Bracia,
gromadzący się na tej Eucharystii w intencji zmarłego Ojca świętego Franciszka. Używamy czasem sformułowania „kurczowo” się trzymać, aż do skurczu, z całej siły, ze wszystkich możliwości, i oczywiście jako dorośli, właściwie przez całe nasze życie mamy taką tendencję, żeby czegoś, albo kogoś, się trzymać. To bywa zgubne.

Kiedy w Wigilię Paschalną odczytywany jest fragment Księgi Wyjścia, ta historia o Egipcjanach, którzy biegli naprzeciw falom i stracili przez to życie, za każdym razem przypominam sobie, że jest to historia chorego przywiązania, „kurczowego trzymania się” taniej siły roboczej, której za żadne skarby faraon nie chciał utracić. 

To z grzechem tak czasem jest. Nasza skłonność do „kurczowego trzymania się” niektórych spraw nie opiera się również przed nim. 
Człowiek uzależniony od zła jest nieszczęśliwym człowiekiem bo płacić musi wysoką cenę, tłumaczy to jednak sobie często poczuciem bezpieczeństwa, komfortem, wygodą, przyjemnością. 

Tak – powtórzę – wszyscy ludzie mają naturalną skłonność trzymania się kogoś, albo czegoś. To może być i dobre, i złe. Nawet jednak, jeśli jest dobre, nie może trwać przez całe życie. Inaczej człowiek nie dojrzewa. Niczym to dziecko, które już na zawsze chciałoby pozostać w bezpiecznej przestrzeni ramion matki, albo ojca. 

Historia tego chromego, który został uzdrowiony, jest niezwykle symboliczna. Wczoraj odczytaliśmy w trakcie liturgii jej pierwszą część. Mówi autor Dziejów Apostolskich, że jego życie polegało na tym, że „kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni, prosił o jałmużnę”. Ktoś go „kładł”, a zatem spełniał uczynek miłosierdzia. Miał zapewne dobrą wolę, chciał dla niego dobrze. Tak to już jest z ludzkimi możliwościami. Zapamiętajmy tę lekcję: ludzkie możliwości są ograniczone.  Inni mogą nas kochać, chcieć dla nas jak najlepiej, ale najczęściej sprowadza się to do zapewnienia nam chwilowej ulgi w cierpieniu, złudnego poczucia bezpieczeństwa. „Zrobiliśmy dla ciebie wszystko, co mogliśmy”. „Ustawiliśmy ci życie”. „Teraz możesz zarabiać na siebie w sposób właściwy dla twoich ograniczeń”. „Dla twojego stanu, dla twoich możliwości,  to wszystko, co możemy zrobić”.

Siostry i Bracia!

Bóg tak nie działa. I nie tak działają jego świadkowie. Piotr mówi, że nie ma pieniędzy, ale co może dać, to daje. A co może dać? Rzeczywistą poprawę losu tego człowieka. „W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!”.

Dzisiaj pierwsze czytanie rozpoczyna się od tego, że ten człowiek „trzyma się” Apostołów. „Trzyma się” Piotra i Jana. Czy robił to dlatego, że czuł się bezpiecznie? Czy miał w ten sposób zapewnione poczucie, że choroba nie powróci do jego nóg? Być może. Ale najbardziej wymiernym owocem tego „trzymania się” była możliwość usłyszenia Dobrej Nowiny. Piotr opowiada historię, której był świadkiem i daje jej biblijne wytłumaczenie: Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami. I przez wiarę w Jego imię temu człowiekowi, którego oglądacie i którego znacie, imię to przywróciło siły. Wiara wzbudzona przez niego dała mu tę pełnię sił, którą wszyscy widzicie.

To fascynujące, że wszystkie wielkanocne czytania sprowadzają się do jednego tematu – świadectwa. Chodzi oczywiście o świadectwo, które dawali pierwsi uczniowie Jezusa, chodzi o świadectwo Apostołów. Święty Łukasz we fragmencie Ewangelii, który przed chwilą został odczytany, opisuje jedno z ich spotkań ze Zmartwychwstałym:

On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: „Pokój wam!” Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem”.

To było jedno z najważniejszych spotkań w historii ludzkości. Jeden z najważniejszych komentarzy biblijnych mówi o nim tak: 

„Wśród różnych chrystofanii, o których wspomina najstarsze wyznanie wiary (...), jest także wymienione ukazanie się Jezusa Dwunastu. W Kościele pierwotnym liczba „dwunastu” stała się nazwą własną i powszechnie znanym określeniem urzędu apostołów, tych, których sam Jezus wybrał (...) We wspólnocie jerozolimskiej określenie „Dwunastu” stało się nawet synonimem naocznego świadka Chrystusa, albowiem najważniejszym zadaniem i sercem działalności dwunastu apostołów było świadczenie o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, wyrażające się w głoszonym słowie i potwierdzane przez znaki i cuda (...) Wśród chrześcijan cieszyli się oni nieprześcignionym autorytetem naocznych świadków (...) tylko dlatego, że sam Jezus po swym zmartwychwstaniu ukazał się im i posłał ich na głoszenie Jego Ewangelii o zbawieniu”.

Przypomnę wam, moi drodzy, że ci uczniowie, kiedy przyszedł Jezus byli „zatrwożeni i wylękli”. Wydawało im się, że widzą ducha, i to jest bardzo wymierny efekt strachu. Po spotkaniu z Jezusem ten efekt znika. I tak żyje Kościół do dzisiaj.

Umiłowani w Chrystusie,
Gromadzi nas szczególna okoliczność: śmierć następcy Piotra. Trzeba by jeszcze – korzystając z długiej listy tytułów papieskich– powiedzieć: śmierć zastępcy Chrystusa na ziemi. To nigdy nie jest łatwy moment dla katolików.

Jak różnie umierają papieże! Dwadzieścia lat temu z bólem przyglądaliśmy się ostatnim oddechom Jana Pawła II, trzy lata temu słuchaliśmy jak w ciszy i skupieniu umiera emerytowany papież Benedykt, w tym roku modliliśmy się o zdrowie dla Franciszka, kiedy wreszcie wyszedł ze szpitala, odetchnęliśmy z ulgą, on rzucił się z powrotem w wir pracy, jeszcze zdążył się pożegnać, powiedzieć: „Błogosławię wam, chciałem was zobaczyć, żeby się z wami na koniec spotkać” i... umrzeć. 

Tego nie spodziewał się nikt, ta śmierć była tak inna od poprzednich, a przecież wpisuje się plan Bożej Opatrzności wobec Kościoła. Chodzi dokładnie o to „trzymanie się kurczowo Świadków”. Musimy to robić, to jest konieczne, jeśli jednak przez całe życie po odzyskaniu siły w nogach nie wyruszymy sami jako świadkowie Kościół rozwijał się nie będzie, Dobra Nowina nie sięgnie po krańce ziemi.

Na tym polega różnica pomiędzy darem ludzkim a darem Bożym. Możemy wciąż siadać przy bramie świątyni zwanej Piękną, za sprawą ludzi, którzy będą nas tam przynosić każdego dnia. Jeśli jednak doświadczyliśmy uzdrawiającej łaski Pana, uważnego spojrzenia Piotra, jeśli usłyszeliśmy z jego ust Dobrą Nowinę,    to kolejnym krokiem powinno być nasze własne świadectwo. Na tym polega chrześcijaństwo! 

Tak – powtórzę – wszyscy ludzie mają naturalną skłonność trzymania się kogoś, albo czegoś. To może być i dobre, i złe. Nawet jednak, jeśli jest dobre, nie może trwać przez całe życie. Inaczej człowiek nie dojrzewa. Niczym to dziecko, które już na zawsze chciałoby pozostać w bezpiecznej przestrzeni ramion matki albo ojca. 

Jeszcze w styczniu tego roku Franciszek powiedział podczas Mszy z okazji Niedzieli Słowa Bożego, że wierzący muszą być „gorliwymi świadkami pokoju, solidarności i pojednania”. Mówił to do ludzi mediów. 

Półtora miesiąca wcześniej młodzieży przypomniał, że Chrystus przyszedł na świat, „aby dać świadectwo prawdzie”, i uczynił to, ucząc nas miłować Boga i braci. Zachęcił też młodych, by idąc za przykładem Piotra Jerzego Frassatiego nie wegetowali, lecz starali się dawać świadectwo prawdzie w miłości, miłując się wzajemnie tak, jak Jezus nas umiłował.

W Niedzielę Wielkanocną, dzień przed śmiercią, w Orędziu „Urbi et Orbi” zwrócił się do nas: "Ci, którzy pokładają nadzieję w Bogu, wkładają swoje wątłe ręce w Jego wielką i mocną dłoń, pozwalają się podnieść i wyruszają w drogę: razem ze zmartwychwstałym Jezusem stają się pielgrzymami nadziei, świadkami zwycięstwa Miłości, bezbronnej mocy Życia".

Słowo „świadectwo” padało z jego ust nieustannie. Niech pozostanie jego testamentem w naszych sumieniach. Nie wolno nam leżeć u bram świątyń. Trzeba usłyszeć Apostoła. Wstać, pozbierać swoje żebracze akcesoria, miskę na zbieraną jałmużnę, iść, trzymając się świadków autentycznych i nigdy nie zapomnieć, że to nasze osobiste świadectwo może sprawić, że inni ludzie naprawdę spotkają Jezusa Chrystusa.

bp Marek Szkudło

1 / 1