Msza Krzyżma Świętego: homilia bp. Marka Szkudło

"U bram życia rozpocząć na nowo". Kazanie na Mszę Świętą Krzyżma - Wielki Czwartek 17 kwietnia 2025 - katedra Chrystusa Króla w Katowicach.

„Spełniły się słowa Pisma, które słyszeliście”. Słowa „spełnione” to najważniejsza cecha wszystkich słów zawartych w „Piśmie”. Księga proroka Izajasza, ta którą podano przed chwilą Jezusowi, zawiera tę mocną deklarację Boga, którą wszyscy znamy:

podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, (...) tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa[1].

„Spełniły się słowa Pisma, które słyszeliście”, mówi Jezus, to oznacza: te słowa spełniły swoje posłannictwo, właśnie przybył do was „namaszczony”, ten, który ubogim niesie dobrą nowinę, więźniom wolność, niewidomym przejrzenie. Rany serc połamanych również opatrzyć potrafi.

Niektórzy bibliści mówią, że „wiele rzeczy, do których posłany został mówca, gdzie indziej jest przypisywane samemu Bogu[2]”. Znacie to, prawda? Nie mówię o Izajaszu. Mówię o sytuacji, w której posłano cię i namaszczono do czynności, które zasadniczo są czynnościami Boga, ale z Jego woli stały się czynnościami człowieka.

Bracia w Chrystusowym kapłaństwie – dzisiaj szczególnie i bardziej, niż kiedykolwiek, mam prawo i obowiązek tak do was powiedzieć: Bracia w Chrystusowym kapłaństwie... Stoimy u bram. Razem stoimy u bram. Chodzi o bramy Wielkiego Postu, które się za nami zamykają, bo przecież Msza Krzyżma jest ostatnią celebracją tego okresu liturgicznego, i bramy Triduum Paschalnego, które rozpoczniemy za kilka godzin. Najświętszy czas w roku! Brama najświętszych tajemnic! W czasie tej porannej wielkoczwartkowej Mszy świętej powiem jeszcze: brama godzin, które bardziej, niż jakiekolwiek inne, streszczają kapłańskie życie. Od światła zapalonego w Wieczerniku po mrok na Golgocie. Od „Bierzcie i jedzcie” po „Nie bójcie się! Idźcie i oznajmijcie moim braciom – niech udadzą się do Galilei”. Od stóp umytych przez Mistrza po bieg do pustego grobu... to wszystko jest o kapłaństwie... A skoro tak – wykorzystajmy ten czas właściwie. Przenieśmy każdą z jego minut na mapę własnego życia. Własnego. Poświęconego. Oddanego.

Wieczernik

Gdybym zapytał, dlaczego tak bardzo kochacie Wieczernik, odpowiedzielibyście: bo tam Pan ustanowił Eucharystię. Owszem, to prawda. Stąd ta uroczysta i najważniejsza Msza święta, którą odprawimy dzisiaj wieczorem. Wypowiemy słowa:

Boże, przyjmij łaskawie tę Ofiarę * od nas, sług Twoich * i całego ludu Twego. * Składamy ją Tobie na pamiątkę dnia, * w którym nasz Pan Jezus Chrystus, * powierzył swoim uczniom odprawianie sakramentalnej ofiary Ciała i Krwi swojej.

Gdybym zapytał, dlaczego tak bardzo kochacie Wieczernik, odpowiedzielibyście: bo tam zapłonęło światło kapłańskiej jedności, jednej ofiary. Już za jego progiem panowała ciemność – „a była noc” – napisał Ewangelista, wspominający Judasza wychodzącego na zewnątrz. To również prawda. Nie zapomnijcie jednak, że z zasięgu tegoż jasnego światła wszyscy ostatecznie wyszli. W tę samą noc. I na tym kapłańskie życie polega również: noc jest jego nieodłącznym towarzyszem, ciemność, w którą wchodzimy wszyscy, gdy opadnie zachwyt zapachem namaszczenia, nie jest naszym wrogiem, lecz naszą nauczycielką.

Swoją drogą, i w Wieczerniku sprawy miały się rozmaicie. Bardzo sugestywnie wyobraża to sobie Roman Brandstaetter w swojej powieści „Jezus z Nazaretu”. „Wypili – wszyscy, z wyjątkiem Jezusa – czwarty, ostatni kielich wina i smutnie odśpiewali Hallel. Swąd lamp oliwnych unosił się w izbie. Chcieli zaczerpnąć powietrza i nacieszyć się wilgocią nocnej rosy i zapachami ziół. Jezus jednak nie podniósł się od stołu. Na co jeszcze czeka? Wieczerza jest skończona. Czy nie pójdzie teraz do Geth Szemanim, na stok Góry Oliwnej, aby w samotności rozmawiać z Panem? A może gotuje im jeszcze jedną niespodziankę, która nakarmi ich nową udręką? Jakby już mało było w nich smutku i rozdwojenia. Przeżuwali gorycz wieczerzy nasyconej zapowiedziami śmierci, boleści i zdrady. Co jeszcze się stanie? Może teraz wyciągną się po Jeszuę ben Josef długie ręce morderców, wciąż niewidzialne, ale zapowiedziane? Kiedy spadną na Jego głowę pierwsze kamienie? I co będzie z nimi, osieroconymi uczniami Rabbiego, który powiedział o sobie, że umrze niesławną śmiercią złoczyńcy? Czy dwoma mieczami mają Go bronić przed pachołkami Kajafy? O, jak bardzo chcieliby uciec przed przyszłością, która naciera na nich jak podrażniony skorpion! O, jak bardzo chcieliby uciec z tej izby przesyconej trwogą![3]”.

No cóż. Mamy skłonność powracania z tęsknotą do Wieczernika. Nie wolno nam jednak zapominać, że to miejsce, w którym zapowiedź zdrady brzmi wyraźniej, proroctwo cierpienia dosadniej, a śmierć za zbawienie dusz jest bliżej, niż radość z ich nawrócenia. To również należy do składowych kapłańskiego życia...

Golgota

Gdybym zapytał, dlaczego tak bardzo kochasz Golgotę, co byś odpowiedział? Że to najważniejsze miejsce na ziemi? Że to stąd należałoby liczyć kilometry, strefy czasowe i równoleżniki? Że tam dokonał się „sąd nad światem”, jak mówi jedna z wielkopostnych prefacji? Ja również tak uważam.

I dodałbym jeszcze – bo tam przebito bok Zbawiciela, wypłynęły krew i woda, a my dwa tysiące lat później przesuwamy paciorki różańce z szeptem: „Dla Jego bolesnej Męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.

No cóż. Nie  zapomnijmy jednak – choć to może być pocieszające – że „procentowo” w skali do „Dwunastu” "naszych” tam było najmniej. Pouciekali, pochowali się – najmłodszy w swoim młodzieńczym zapale pozostał. Do dzisiaj tak mamy – kiwamy głowami z poczuciem sprawiedliwości, gdy młodsi współbracia uczą nas gorliwości,bądź ze zgorszenia, gdyż już oni przeżywają kryzysy. A przecież nie o sprawiedliwość tu chodzi. W „ofierze” nie ma na nią miejsca. Raczej na miłość, która nie odmierza ziaren na przemiał, żeby upiec chleb.

„Światło ognistego słupa”

Gdyby zapytał was o to, dlaczego tak bardzo kochacie ostatnie godziny Triduum Paschalnego, odpowiedzi byłoby o wiele więcej. Pewnie część odetchnęłaby mrucząc, że nareszcie można wyjść z konfesjonału po wielogodzinnych spowiedziach. I należy ich rozumieć. 

Niektórzy stwierdziliby, że ciemności kościoła rozpromienione „tak niezwykłym blaskiem” karmią ich nadzieją. I to również ważne, bo przecież „jest to zatem ta noc, która światłem ognistego słupa rozproszyła ciemności grzechu, a teraz ta sama noc uwalnia wszystkich wierzących w Chrystusa na całej ziemi od zepsucia pogańskiego życia i od mroku grzechów, do łaski przywraca i gromadzi w społeczności świętych”.

Owszem, ale jest przecież jeszcze jedna sprawa: zaledwie godziny dzielą nas tej nocy od próby, której zwykle nie postrzegamy jako próby, od próby pustego grobu. I nie chodzi o to, żeby jak Apostołowie nie zlekceważyć czasem opowieści egzaltowanych a zadyszanych od pośpiechu kobiet, nie uciekać do wsi z poczuciem klęski, bo przecież my już wiemy, kto zwyciężył. Chodzi o to, żeby być gotowym na spojrzenie w pusty grób jak w przepaść własnego kapłańskiego sumienia. Przypomnieć sobie ostatnie godziny, strach i ucieczki, zaprzaństwo i zdrady, płacze i rozpacze... Przypomnieć sobie... i nie odchodzić. Nawet jeśli uciekłeś z Golgoty, nie powtarzaj tego przy pustym grobie!

Rok temu w czasie Mszy świętej Krzyżma papież Franciszek powiedział tak: „Drodzy bracia kapłani, uzdrowienie serca Piotra, uzdrowienie Apostoła, uzdrowienie Pasterza dokonują się, gdy zranieni i skruszeni pozwalamy, by Jezus nam przebaczył: wiodą przez łzy, gorzki płacz, ból, który pozwala nam na nowo odkryć miłość. Dlatego miałem ochotę podzielić się z wami, kilkoma refleksjami na temat raczej zaniedbanego, ale istotnego aspektu życia duchowego; proponuję to ponownie dzisiaj za pomocą słowa, które jest być może przestarzałe, ale które, jak wierzę, warto odkryć na nowo: skrucha [łac. compunctio].

Słowo to przywołuje na myśl ukłucie [łac. punctio]: skrucha to „ukłucie w sercu”, przebicie, które je rani, wywołując łzy skruchy. Pomaga nam w tym pewien epizod dotyczący św. Piotra. Przeniknięty spojrzeniem i słowami zmartwychwstałego Jezusa, w dniu Pięćdziesiątnicy, oczyszczony i rozpalony przez Ducha, ogłosił mieszkańcom Jerozolimy: „tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem” (por. Dz 2, 36). Słuchacze od razu dostrzegli zło, jakie uczynili, i zbawienie, którym obdarzył ich Pan, a „gdy to usłyszeli” – jak mówi tekst – „przejęli się do głębi serca” (Dz 2, 37).

Oto skrucha: nie jest to poczucie winy, które obala na ziemię, nie jest to skrupulatność, która paraliżuje, lecz dobroczynne ukłucie, które pali wnętrze i uzdrawia, ponieważ serce, widząc swoje zło i uznając siebie za grzesznika, otwiera się, przyjmuje działanie Ducha Świętego, żywej wody, która porusza je, sprawiając, że łzy spływają po twarzy. Kto zrzuca maskę i pozwala, aby Bóg spojrzał na jego serce, otrzymuje dar tych łez, najświętszych wód po wodach chrzcielnych [1]. 

Drodzy bracia kapłani, życzę wam tego dzisiaj. Trzeba jednak właściwie zrozumieć, co to znaczy płakać nad sobą. Nie oznacza to użalania się nad sobą, do czego często jesteśmy kuszeni. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy jesteśmy rozczarowani lub zmartwieni z powodu zawiedzionych oczekiwań, braku zrozumienia ze strony innych, być może współbraci i przełożonych. Albo kiedy, dla dziwnej i niezdrowej przyjemności duszy, uwielbiamy rozpamiętywać krzywdy, jakie nam wyrządzono, by użalać się nad sobą, myśląc, że nie otrzymaliśmy tego, na co zasłużyliśmy i wyobrażając sobie, że przyszłość może przynieść nam tylko ciągłe negatywne niespodzianki. (...)

Natomiast płakać nad sobą,to poważnie żałować, że zasmuciliśmy Boga grzechem; to przyznać, że zawsze jesteśmy dłużnikami, a nigdy wierzycielami; to przyznać, że zagubiliśmy drogę do świętości, nie dochowując wiary w miłość Tego, który oddał za mnie życie. (...) Skrucha, istotnie, wymaga wysiłku, ale przywraca pokój; nie powoduje udręki, lecz uwalnia duszę od ciężaru, ponieważ oddziałuje na ranę grzechu, pozwalając nam przyjąć czułość Pana, który przemienia serce, gdy jest „pokorne i skruszone” (Ps 51, 19), złagodzone łzami”.

Bracia kapłani, drodzy biskupi i arcybiskupi, kochane siostry zakonne, rodziny, alumni, osoby samotne...

Przemiana naszego serca to sedno całego Wielkiego Postu, który się właśnie kończy. W dawnym rycie biskup pochylając się nad błogosławionym krzyżmem, rozpoczynał od powitania: „Ave sanctum chrisma” („Witaj, święte krzyżmo”) i ucałowania naczynia, w którym znajdował się konsekrowany olej. Pocałunek to tradycyjny sposób pokazania miłości. I tylko Judasz przypomina nam czasem, że może być inaczej. Wejdźcie w ten przepiękne obchody Triduum sacrum z sercami otwartymi. Proszę was o to, zachęcam i zapraszam.

Stoimy u bram. Razem stoimy u bram. Chodzi o bramy Wielkiego Postu, które się za nami zamykają, bo przecież Msza Krzyżma jest ostatnią celebracją tego okresu liturgicznego, i bramy Triduum Paschalnego, które rozpoczniemy za kilka godzin. Najświętszy czas w roku! Brama najświętszych tajemnic! W czasie tej porannej wielkoczwartkowej Mszy świętej powiedziałem dodatkowo, że to „brama godzin, które bardziej, niż jakiekolwiek inne, streszczają kapłańskie życie”.

My kapłani wszystkich obecnych tutaj prosimy: nie zapominajcie o nas nie tylko w modlitwach, ale i na wszystkich drogach, po których iść będziecie w poszukiwaniu Kogoś, Kto ubogim niesie dobrą nowinę, więźniom wolność, niewidomym przejrzenie. A i rany serc połamanych również opatrzyć potrafi…

 

[1] Iz 55,10-11

[2] Ks. Tadeusz Brzegowy, Księga Izajasza rozdziały 40-66, Nowy Komentarz Biblijny, Tom XXII, część 3, s. 733.

[3] Roman Brandstaetter, Jezus z Nazarethu. Tom III, IV. Poznań 1996, s. 291.

« 1 »