Niepodległa

Homilia abp. Adriana Galbasa SAC wygłoszona w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach z okazji Święta Niepodległości, 11 listopada 2024 roku.

Siostry i Bracia,

pierwszym motywem, który gromadzi nas na tej mszy świętej jest dziękczynienie za odzyskanie niepodległości naszej Ojczyzny.

Odzyskanie niepodległości trudno zrozumieć jako działanie jedynie ludzkie. Przecież ochotnicze oddziały polskie w sile zaledwie kilku tysięcy przy boku wielomilionowych armii zaborczych nie były żadnym zagrożeniem dla mocarstw. Armie tych mocarstw padły niezależnie od istnienia lichych polskich oddziałów. Najpierw rozsypało się rozsadzane głodem, wpływami rewolucyjnymi i dążeniami narodowościowymi cesarstwo austro-węgierskie, potem skapitulowały Niemcy, choć ich armia była wciąż liczna, a na wschodzie rewolucja bolszewicka, praktycznie wyeliminowała Rosję ze zwycięskiego obozu.

Homilia abp. Adriana Galbasa SAC wygłoszona w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach z okazji Święta Niepodległości, 11 listopada 2024 roku.

Rozumiał to ówczesny arcybiskup Aleksander Kakowski, który nazajutrz po odzyskaniu niepodległości pisał: „Spojrzał Bóg na ucisk swojego ludu w niewoli, wysłuchał jego jęczenia, zlitował się i stanął po naszej stronie, aby skruszyć nam więzy i oddać nam wolną, niezależną i zjednoczoną ziemię naszych ojców”.

Dziś za to dziękujemy. Temu, od którego – jak mówi św. Jakub – pochodzi wszelkie dobro (por. Jk 1,17).

Dziękujemy dziś za żołnierzy, którzy w każdym pokoleniu stawali do powstania, za dyplomatów, dzięki staraniom których zaborcze państwa uznały w końcu polskie prawo do wolności, za pierwsze władze odrodzonej Rzeczpospolitej, za artystów, którzy poświęcili swoje talenty, aby w sercach Polaków wciąż była Polska, choć nie było jej na mapach świata. Dziękujemy także za wszystkich zwyczajnych obywateli, prostych ludzi, codziennych bohaterów.
Jednym z pierwszym dokumentów niepodległego państwa polskiego była – zredagowana po francusku, w języku ówczesnej dyplomacji, a następnie zamieniona na alfabet Morse’a – depesza informująca o odrodzeniu Rzeczypospolitej. Podpisana została 16 listopada 1918 r. przez Józefa Piłsudskiego oraz przez Tytusa Filipowicza, p.o. ministra spraw zagranicznych. Ta swoista Polska Deklaracja Niepodległości wysłana została, jako radiodepesza, nocą z 18 na 19 listopada 1918 r. z opanowanej właśnie w tym celu radiostacji w warszawskiej Cytadeli. Depeszę zaadresowano do prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz do rządów angielskiego, francuskiego, włoskiego, japońskiego, niemieckiego, a także do rządów wszystkich państw „wojujących i neutralnych". Wysłanie depeszy notyfikującej odrodzenie państwa polskiego po 123 latach zaborów było aktem niezwykle ważnym. Po wielu latach braku suwerenności, Polska odzyskała ważny atrybut państwowości, jakim jest możliwość wysyłania własnej korespondencji dyplomatycznej. Sama depesza przeszła do historii polskiej dyplomacji i jest jednym z najważniejszych aktów polskiej służby zagranicznej w XX wieku. Depesza mogła zostać nadana od razu za pomocą sieci telegraficznej. Oznaczałoby to jednak, że najpierw trafiłaby do Berlina i Wiednia, a dopiero potem byłaby przekazana do kolejnych stolic. Droga radiowa pozwalała na uniknięcie tej niewygodnej sytuacji, która mogłaby sugerować zależność Polski od Berlina.

Dlaczego o tym wspominam? Bo depeszę nadawał Jan Pradellok, były sierżant armii niemieckiej – Ślązak, który był zaprzysiężonym żołnierzem Polskiej Organizacji Wojskowej i dlatego nie wykonał rozkazu zniszczenia niemieckiej radiostacji. Pochodził z Królewskiej Huty, dziś Chorzowa. Depeszę powtarzał przez całą noc. W kolejnych dniach jej treść ukazywała się w wielu europejskich gazetach. My Ślązacy jesteśmy dumni z naszego radiotelegrafisty. Jego potomkowie żyją do dziś. O takich postaciach nie wolno nam zapomnieć. Nie tylko na Górnym Śląsku. Za Jana wdzięcznie też dziś dziękujemy.

„Pańska jest ziemia” – śpiewaliśmy przed chwilą w Psalmie 24 (Ps 24,1). Cieszymy się, że Pan ten kawałek swojej ziemi, rozciągnięty między Bałtykiem a Tatrami, pozwolił zamieszkać nam i że możemy tu mieszkać w wolności.
Dziś też powtarzamy, jako swoją, prośbę Antoniego Góreckiego:
„My niesiem prośby przed twoje ołtarze
Zostaw nas Panie przy wolności darze”.

Jest to wołanie tym intensywniejsze, że wciąż za naszą wschodnią granicą toczy się makabryczna wojna. Byłem kilka tygodni temu na Ukrainie. Niby „zachodniej”, setki kilometrów od frontu, a jednak wojnę widać tam na każdym kroku. Lwowskie „Pole Marsowe”, ponury cmentarz dla mieszkańców Lwowa, którzy zginęli tylko na tej wojnie. Rządy ciągnących się mogił z ukraińską flagą na każdej z nich, zdjęciem młodego człowieka i dwiema datami: urodzenia i śmierci, odległymi od siebie o dwadzieścia, najwyżej trzydzieści kilka lat.

„O – mówi pracujący tam ksiądz – byłem tu kilkanaście dni temu. A tych rzędów jeszcze nie było. Są nowe”. Takie cmentarze widziałem w wielu miejscowościach.

Wojna, to także smutek, gęsty jak mgła, którego pełno na ulicach, w domach, na twarzach i w powietrzu. To także mężczyzna, z oczami pełnymi strachu, który mówi: „dziś wyszedłem z domu po raz pierwszy od siedmiu miesięcy. Jestem schowany, bo boję się pójścia na front. Nie dałbym rady”. To zdewastowane ludzkie życia, bez wielkich planów, bez wielkiej przyszłości, bez wielkiej nadziei. Niby wszystko jest daleko od frontu, a blisko do wojny. Przeklętej. 

„My niesiem prośby przed twoje ołtarze,
Zostaw nas Panie przy wolności darze”.

Dziś modlimy się także o mądrość dla tych, którzy teraz zostali postawieni na czele naszego państwa, którzy stanowią prawo, nadają kierunek. Prosimy o dar mądrości i pokory, o umiejętność widzenia dobra wspólnego.

Pamiętajmy o słowach św. Jana Pawła II. On do ambasador Rzeczpospolitej w Watykanie mówił w 2001 roku: „Słuszne jest dążenie do tego, aby Polska miała swe należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Trzeba jednak, aby zaistniała w nich jako państwo, które ma swe oblicze duchowe i kulturalne, swoją niezbywalną tradycję historyczną związaną od zarania dziejów z chrześcijaństwem. Tej tradycji, tej narodowej tożsamości Polska nie może się wyzbyć. Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej, Rzeczpospolita Polska nie może tracić niczego ze swych dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków. W obronie tych wartości Kościół pragnie być partnerem i sojusznikiem rządzących naszym krajem”.

Te słowa są dziś aktualne, podobnie jak te wypowiedziane w Balicach, że: „wierność korzeniom nie oznacza mechanicznego kopiowania wzorów z przeszłości (…). Wyraża się ona także w trosce o rozwój rodzimej kultury, w której wątek chrześcijański obecny był od samego początku. Wierność korzeniom oznacza nade wszystko umiejętność budowania organicznej więzi między odwiecznymi wartościami, które tyle razy sprawdziły się w historii, a wyzwaniami świata współczesnego, między wiarą, a kulturą, między ewangelią a życiem. Życzę moim rodakom i życzę Polsce, aby właśnie w ten sposób umiała być wierna sobie i tym korzeniom, z których wyrosła”.

To jest niezmiernie ważne. Kościół chce dziś, jak i wcześniej, w tym procesie aktywnie uczestniczyć, chce być partnerem państwa. Nikt w Kościele nie ma wątpliwości, że to, co cesarskie należy oddać cesarzowi, ale też Kościół zawsze będzie się domagał, by to, co boskie oddać Bogu (por. Mt 22,21). Ta autonomia czyli laickość sfery publicznej rozróżnia Kościół od państwa, ale tych rzeczywistości sobie nie przeciwstawia i ich od siebie nie separuje. Nie wyklucza też dobrej współpracy między nimi, przeciwnie: taką współpracę zakłada. 

Słusznie abp. Gądecki wzywał parę lat temu, do budowania pozytywnej laickości państwa, a nie negatywnego laicyzmu. Ten drugi chciałby zamknąć religię w sferze prywatnej i uniemożliwić jej wpływ na sferę publiczną: na szkolnictwo, kulturę, czy politykę. 

Budujmy więc współczesną Polskę, świeckie państwo, nie na negacji wartości i zasad chrześcijańskich, ale na szacunku dla nich i ich respektowaniu.

Takiego ducha doświadczyłem tu, na Górnym Śląsku. Choć byłem tu krótko, dokonała się w tym czasie tzw. „zmiana władzy”. Miałem okazję współpracować z dwiema jej odmianami i tę współpracę oceniam bardzo pozytywnie. Nikt się do nikogo nie ślinił, nikt nikogo nie wyręczał, nie zastępował i nie zwalczał. Przeciwnie: wspominam dobry dialog, dobre spotkania i dobre ich owoce. Dziękuję za to panu Marszałkowi, Panu Wojewodzie, prezydentom i burmistrzom miast, starostom i sołtysom. Dziękuję także reprezentującym Śląsk parlamentarzystom. Oby taki duch był obecny nie tylko tu, na Górnym Śląsku, ale także w całej naszej ojczyźnie. On jest nie tylko możliwy. On jest konieczny, jeśli nie chcemy roztrwonić tego wielkiego dobra jakim jest Polska.

Weźmy sobie także mocno do serca słowa Chrystusa z dzisiejszej ewangelii (por. Łk 17,1-6). Nie wybieraliśmy jej. Jest przewidziana na dzisiaj przez Kościół. Chrystus Pan prosi byśmy na siebie uważali, tak by nie być dla nikogo zgorszeniem. 

Polskie „zgorszenie” jest odpowiednikiem greckiego „scandalon”, które oznacza przeszkodę leżącą na drodze, przez którą można się potknąć, lub nie móc pójść dalej. 

Uważajcie na siebie, mówi Chrystus, abyście nie byli dla siebie takimi przeszkodami, które stają na drodze czyjegoś dobrego życia, które są powodem czyjegoś upadku, przyczyną dla której ktoś nie może iść dalej, nie może się rozwijać.

O zgorszeniu mówi jasno Katechizm Kościoła Katolickiego (por. KKK 2284-2287):

Zgorszenie – czytamy tam – jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. Narusza cnotę i prawość; może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej. (…). Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają (…). Jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych (…). Może być ono spowodowane przez prawo lub instytucje, przez modę lub opinię publiczną. W ten sposób winni zgorszenia są ci, którzy ustanawiają prawa lub struktury społeczne, prowadzące do degradacji obyczajów i rozkładu życia religijnego lub do warunków społecznych, które, w sposób zamierzony czy nie, utrudniają albo praktycznie uniemożliwiają życie chrześcijańskie, zgodne z przykazaniami. Gorszycielami są także ci, którzy wydają przepisy zachęcające do oszustwa, którzy manipulują opinią publiczną, odciągając ją od wartości moralnych.

„Ten, kto używa władzy, którą rozporządza w sposób prowadzący do czynienia zła – mówi Katechizm – jest winny zgorszenia i odpowiedzialny za zło, któremu bezpośrednio lub pośrednio sprzyjał”.

Chrystus zachęca nas także, abyśmy mieli odwagę zwrócić sobie nawzajem uwagę, widząc, że ktoś błądzi. Upomnieć drugiego. To bardzo ważny element miłości bliźniego. Nie tylko miłości indywidualnej, ale również społecznej, o której na Śląsku bardzo pamiętamy. Upomnieć można bowiem nie tylko jednostkę, ale także błądzącą społeczność. Przeciwieństwem upomnienia jest milczenie wobec popełnianego zła. To milczenie wyrasta z obojętności. 

Milczę, widząc, że źle postępujesz, bo jesteś dla mnie nieważny, nie obchodzi mnie twój los, nie chcę się dla ciebie narażać. Z tych samych powodów ty milczysz wobec mojego błędnego postępowania. Upominam cię, bo mi na tobie zależy. Upomnij mnie, jeśli tobie zależy na mnie.

W końcu Chrystus wzywa do przebaczenia. Jeśli jest skrucha i żal, niech będzie i przebaczenie. I to bezgraniczne „siedem razy dziennie”.

Przebaczenie nie jest zapomnieniem. Jest postawą serca, które rezygnuje z chęci odwetu, zemsty i nienawiści. Jest w nim „chociaż”. Chociaż postąpiłeś źle, ponieważ to uznajesz i tego żałujesz, chcę dla ciebie dobra. W nieprzebaczeniu zaś jest „ponieważ”. Ponieważ postąpiłeś źle, i ja chcę dla ciebie zła. 

Przebaczenia nie można od nikogo żądać, można o nie jedynie pokornie prosić. Ono nie przychodzi automatycznie, łatwo i szybko. Jest procesem. Nie jest też tym samym co pojednanie, choć jest warunkiem pojednania. Ileż wymaga odwagi, pokory i charakteru, by powiedzieć: przebaczam i proszę o przebaczenie. „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

Św. Augustyn powie: „Jeśli mamy odpuszczone grzechy, przebaczmy i my tym, którzy nas proszą. Nie zatrzymujmy nieprzyjaźni względem kogokolwiek w naszych sercach, bo gdy w sercu zbierze się dużo nienawiści, ono niszczeje”.

A papież Franciszek powie: „Przebaczenie zniewag staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, którego nie możemy pominąć. Jakże wydaje się nieraz trudne to przebaczenie! A jednak jest ono narzędziem złożonym w nasze ręce, abyśmy byli w stanie osiągnąć spokój serca. Porzucić żal, złość, przemoc i zemstę – to warunki konieczne do tego, by żyć szczęśliwie”.

Podoba mi się to, co mówi o. Raniero Cantalamessa, do niedawna papieski kaznodzieja. Przyrównuje on przebaczenie do oleju w silniku, bez którego pracujący silnik stanie w płomieniach. Bez wzajemnego przebaczenia tarcia między ludźmi są nie do zniesienia. Oby więc nasze życie braterskie, także życie społeczne było odzwierciedleniem tego, o czym czytamy w Psalmie 133:

„Oto jak dobrze i jak miło, 
gdy bracia mieszkają razem” (Ps 133,1).

Siostry i Bracia,
to bardzo ważne wskazania Chrystusa dla naszego osobistego życia chrześcijańskiego, ale także dla tej wspólnoty, którą jest nasz naród. Nie bądźmy gorszycielami drugich, nie psujmy nikogo, nie bądźmy też dla siebie obojętni. Jako Polacy możemy się różnić, spierać, ale nie wzajemnie się lekceważyć, a co dopiero ze sobą walczyć. Jeśli trzeba, umiejmy się nawzajem upomnieć i przyjąć upomnienie. Z miłości. Niech przebaczenie i pojednanie społeczne nie będą frazesami. 

Na koniec bardzo was proszę o modlitwę w intencji wyboru nowego biskupa Katowic. Oby był jak ten, o którym mówi nam dzisiaj św. Paweł (por. Tt 1,1-9): włodarzem bożym, człowiekiem bez zarzutu, nieskłonnym do gniewu, do pijaństwa i awantur, niechciwym brudnego zysku, gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, nauczającym czego trzeba i jak trzeba, tak, by mógł udzielać upomnień i przekonywać opornych, by szerzył wśród was wiarę i poznanie prawdy wiodącej do życia w pobożności.

Takim biskupem był św. Marcin, patron dzisiejszego dnia. Więc bycie takim biskupem jest możliwe.

„Panie, przymnóż nam wiary” (Łk 17,5) – prosili Apostołowie. I my o to dziś prosimy. Dla siebie nawzajem, dla naszej małej, śląskiej ojczyzny i dla tej wielkiej, dla Polski.

„Niechaj innym góry swe złoto oddadzą
Niechaj ich miecza żelazna potęga,
Dzierżąc okuty świat pod swoją władzą
Od wiecznych lodów do ogniów dosięga
My niesiem prośby przed twoje ołtarze
Zostaw nas Panie przy wolności darze”
Amen.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »