Zaufać w ciemności

Rozważanie abp. Adriana Galbasa wygłoszone na Górze św. Anny, 14 września 2024 roku.

Bracia i Siostry,
bardzo się cieszę, że możemy się dzisiaj spotkać tu, na naszej Górze św. Anny, podczas procesji światła, o której wiele słyszałem, ale w której uczestniczę po raz pierwszy.

Przyjechałem tu niemal prosto z Lourdes, gdzie modliliśmy się z chorymi i za chorych, w tym za Biskupa Andrzeja.

Wszyscy jesteśmy tu po to, by umocnić naszą wiarę. Prosimy tu o to Maryję, która, jak wiemy, stała pod krzyżem (por. J. 19,26), dokonując w sobie niezwykłego jego podwyższenia, nie uciekła spod krzyża i nie zdezerterowała w godzinie śmierci Chrystusa.  

Mało tego, a rozważamy to w trzynastej stacji Drogi Krzyżowej, trzymała także w swoich ramionach martwe ciało Syna i wciąż nie traciła wiary. Przeciwnie: była pewna, że to nie jest koniec, że to wszystko ma sens, że Chrystus jest Zwycięzcą. 

Ją więc dziś prosimy, by umocniła nas w wierze, gdy jest nam ciężko nie tylko wierzyć, ale nawet żyć. Gdy nasza wiara jest jak ta maleńka świeca, którą trzymamy w dłoni pośród gęstej ciemności. I musi wystarczyć za całe światło. 

Stosunkowo łatwo jest wierzyć w Boga, kiedy jest jasno. Kiedy wszystko idzie dobrze. Ale co zrobić, gdy dobrze nie idzie? Gdy wiara napotyka na trudność spowodowaną na przykład cierpieniem, którego nie jestem w stanie zrozumieć, a tym bardziej wytłumaczyć, czy przyjąć.
 
Czasem jest to cierpienie duchowe, czasem fizyczne, czasem psychiczne, czasem każde. Zresztą plączą się one ze sobą i plączą się w człowieku bardzo. Chodzi o sytuacje, gdy wszystko staje się gorzkie, pogmatwane, odwrócone do góry nogami, kiedy to, co powinno być – niestety nie jest, gdy u samych podstaw zostają zachwiane fundamenty wszystkiego na czym było budowane dotychczasowe życie. Wszystko, co dotychczas wydawało się być obiecujące i pełne sensu, nagle zaczyna się kołysać, trząść, a w końcu wali się, jak przysłowiowy domek z kart. 

Atak choroby, umieranie kogoś bliskiego, świadomość ubytku sił fizycznych, upokorzenie w pracy, zawód w miłości, zdrada ze strony przyjaciela, depresja, samotność, wykluczenie. Lista jest długa. Każdy może dopisać bardzo osobiste jej elementy.

Jest to słynna „ciemna dolina”, o której mówi Psalmista w poruszającym, dopiero co usłyszanym, Psalmie 23. Modlitwa wydaje się wtedy martwa, wiara bezsensowna, chodzenie za Chrystusem – chodzeniem bez celu, bez sensu i bez światła. 

Cierpienie, którego w tak różnej postaci doświadczamy, nie jest tylko bólem. Ból może minąć, można go też uśmierzyć. Cierpienie jest przede wszystkim głębokim doświadczeniem bezradności. Cierpimy, bo jesteśmy bezradni wobec tego co się w nas i wokół nas dzieje i co nas spotyka, a na co nie mamy wpływu, albo mamy tylko w małym stopniu. Im większa bezradność tym większe cierpienie. 

Jak często, na przykład, cierpimy z powodu pewnych nieodwracalnych decyzji, poprzez które uczyniliśmy innym, lub uczyniono nam krzywdę, lub uczyniliśmy ją sobie samym.

W takich sytuacjach nic nie pomagają próby racjonalizacji swojego stanu, chęć wyjaśnienia cierpienia, wytłumaczenia go sobie i światu. Ono samo w sobie nie ma przecież większego sensu. Przeciwnie: podważa sens wszystkiego. 
 
Z pomocą w takich sytuacjach przychodzi nam właśnie nasza wiara. „Światło wiary nie powoduje, że zapominamy o cierpieniach świata – to mój ulubiony fragment z encykliki Lumen Fidei (…). Wiara – czytamy tam – nie jest światłem rozpraszającym wszystkie nasze ciemności, ale lampą, która w nocy prowadzi nasze kroki, a to wystarczy, by iść.  Cierpiącemu człowiekowi Bóg nie daje wyjaśniającej wszystko argumentacji, ale swoją odpowiedź ofiarowuje w formie obecności, która towarzyszy historii dobra, łączącej się z każdą historią cierpienia, by oświetlił ją promień światła” (LF, 57).

„Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23,4) . Ty jesteś ze mną. Jakże ważne to słowa. Cztery. Jakby skrót całej Biblii. Odpowiedź na pytanie po co wierzyć? Jaki jest pożytek z wiary? Właśnie taki, by w każdej sytuacji, w jakiej postawi mnie życie, szczególnie w tej bezświetlnej, móc tak powiedzieć i być tego wewnętrznie pewnym: Ty jesteś ze mną. 

Nawet jeśli tego nie w żaden sposób nie czuję, bo czuję smutek. Nawet jeśli tego w żaden sposób nie doświadczam, bo doświadczam bezradności. Wierzę, że tak jest. Że Ty jesteś ze mną! 

Przykładami takiej postawy są wielkie postaci biblijne:

Na przykład Hiob. Był sprawiedliwy, prostolinijny, uczciwy, wrażliwy, bogobojny, otwarty na Boga i Jego tajemnice. Sam Bóg mówi o nim: "nie ma na całej ziemi drugiego, kto by był tak prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający zła jak on" (Hi 1,8). I doznał opustoszenia. Stracił wszystko. Jego życie zostało w jednej chwili zrujnowane. Jakby tego było mało, musiał całymi dniami słuchać potoku słów swoich pseudo przyjaciół, które ostatecznie były tylko bolesnym, raniącym i niesprawiedliwym oskarżeniem.

Hiob doświadczył więc cierpienia fizycznego, psychicznego i duchowego. Przeżył beznadzieję bezradności, w której nie pozostaje nic innego, jak tylko płakać lub przeklinać. Kto jest winien? Dlaczego Bóg milczy? Dlaczego godzi się na takie niezawinione cierpienie? To pytania normalne w takiej sytuacji.

Hiob najpierw skarżył się, pragnął śmierci, próbował desperacko coś mówić. W końcu zamilkł, by posłuchać!

Można by w jego usta włożyć słowa Psalmu 39 i bolesną skargę Psalmisty:

„Zamilkłem, ust mych nie otwieram:
Ty bowiem [to] sprawiłeś.
Odwróć ode mnie Twe ciosy:
ginę pod uderzeniem Twej ręki.
Za winę chłoszczesz człowieka karaniem,
jak mól obracasz wniwecz to, czego pożąda.
Doprawdy, każdy człowiek jest marnością.
Usłysz, o Panie, moją modlitwę,
i wysłuchaj mego wołania;
na moje łzy nie bądź nieczuły,
bo gościem jestem u Ciebie,
przechodniem – jak wszyscy moi przodkowie.
Odwróć oczy ode mnie, niech doznam radości,
zanim odejdę i mnie nie będzie” (Ps 39, 10-14).
Ale na koniec Hiob przemówił swoimi słowami:
„To zbyt cudowne. Ja nie rozumiem […]
Dotąd Cię znałem ze słyszenia,
obecnie ujrzałem Cię wzrokiem,
stąd odwołuję, co powiedziałem,
kajam się w prochu i popiele” (Hi 42, 3.5-6).

Benedykt XVI przepięknie skomentował jego postawę: „Hiob nie otrzymuje jasnej i satysfakcjonującej odpowiedzi – mówi Papież – ale zaczyna pojmować, że tajemnica Boga go przerasta i że może Bogu ufać nawet z wnętrza swojego cierpienia (…). Nie otrzymuje on żadnego wyjaśnienia. Uświadamia sobie tylko swoją małość, ubóstwo perspektywy, z jakiej spogląda na świat. Uczy się być cichym, milczeć, nie tracić nadziei. Poszerzone zostaje tylko jego serce – nic więcej”.

Ładne mi „nic więcej”!

Hiob, podobnie jak Psalmista z Psalmu 23, w ciemnościach dostrzegł światło. Wewnętrznie zrozumiał i przyjął za prawdę, że Bóg jest w jego ciemności obecny. Nie usunął cierpienia z ziemi i z ich życia, ale sam w nie wszedł. Bóg w Chrystusie nie przyszedł na ziemię zniszczyć cierpienia, nie przyszedł, by je wytłumaczyć, ale przyszedł, by wypełnić je swoją obecnością.

„Z głośnym wołaniem i płaczem – słyszeliśmy przed chwilą – za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają” (Hbr 5,7-9). 

To jeden z najbardziej żarliwych opisów Męki Chrystusa w całej Biblii. Może nawet najbardziej żarliwy; pełen uczucia i siły, pozwalający wniknąć w samo Serce cierpiącego Pana. 

On doświadczał nie tylko kruchości fizycznej, bólu, znużenia, zmęczenia, głodu, pragnienia, ale także poczucia opuszczenia, samotności i bezsensu. I w tym czasie próby  „zanosił swe prośby i błagania”. Jak kapłan składający ofiarę. Miał w swym Sercu wszystkich, którzy potrzebują pomocy. Ich bolesne jąkania i łzy. 

Być może, wrzeszcząc i płacząc Chrystus modlił się wtedy słowami Psalmu:

„Wyrwij mnie, mój Boże, od moich nieprzyjaciół,
chroń mnie od powstających na mnie! Wyrwij mnie od złoczyńców i od mężów krwawych mię wybaw!
Bo oto czyhają na moje życie, możni przeciw mnie spiskują,
a we mnie nie ma zbrodni ani grzechu, o Panie,
bez mojej winy przybiegają i napastują (Ps 59,2-5).

To głośne wołanie Chrystusa rozlegnie się potem jeszcze z krzyża, gdy zawoła donośnym głosem „Boże mój Boże czemuś mnie opuścił” (….). Jęk człowieka w agonii obejmujący wszystkie ludzkie łzy; ludzkie wołania i modlitwy.

„I został wysłuchany” – powie Autor Listu do Hebrajczyków. Tak, Chrystus został wysłuchany przez to, że otrzymał siłę, by nie zstąpić z krzyża, nie zwątpić, nie dać się pokonać lękowi przed śmiercią. Śmierć Go dotknęła, ale nie pokonała. Został wysłuchany w swoim zmartwychwstaniu i dlatego pomaga nam w naszych cierpieniach, w ciemnościach życia, otworzyć się na obecność i na wolę Boga. 

Psalm 71 zawiera piękną modlitwę. Czyja to jest modlitwa? Psalmisty, Chrystusa? Ich na pewno. Czy może być też moja?

„Ja zaś będę zawsze ufał – to ten Psalm, 
I pomnażał wszelką chwałę Twoją (...). 
Zesłałeś na mnie wiele srogich utrapień
Lecz znowu przywróciłeś mi życie
I z ziemskiej otchłani znów mnie wydobędziesz” (Ps 71,17.20).

„W Chrystusie – to jeszcze raz Lumen Fidei – Bóg zechciał podzielić z nami tę drogę i ofiarować nam swoje spojrzenie, byśmy zobaczyli na niej światło” (LF 57).

To światło zobaczyli Święci, gdy przechodzili przez swój Ogrójec, przez ciemne doliny życia i wiary. Wszyscy przez nie przeszli. Niektórzy o tym mówią.

"Cierpienie jest jednym z tych punktów, w których człowiek zostaje niejako «skazany» na to, ażeby przerastał samego siebie – i zostaje do tego w tajemniczy sposób wezwany” – napisał dokładnie czterdzieści lat temu św. Jan Paweł II w pięknym, choć trudnym liście Salvifivi doloris, a potem sam to pokazał.

Siostry i Bracia,
ucieszmy się więc w ten wieczór, tym że mamy wiarę i płynącą z niej pewność, że w największych ciemnościach życia nie jesteśmy sami. Ty jesteś ze mną! Maleńkie światełko, które wystarczy by iść.

Módlmy się dla siebie o wierność i wytrwałość w ciemnościach. Módlmy się też za naszych cierpiących bliźnich. Być może przeklinają teraz swoją ciemność. Nie mają już siły, by utrzymać w dłoniach najmniejszą nawet świecę.

Zróbmy to za nich. Pan Jezus prosi nas przecież byśmy byli światłem świata (por. Mt 5,14). Trudno być światłem świata, nie będąc nim dla kogoś, kto jest bliziuteńko. Tuż obok!

Tak, dla wielu ludzi ciemna dolina jest za trudna. Niczym bohaterowie Dostojewskiego oddają Bogu bilet. Jeśli Ty jesteś kierownikiem tego pociągu, to ja z niego wysiadam, zdają się mówić. Nie ma co się dziwić. Tym bardziej nie ma co potępiać. Trzeba zrozumieć i omadlać! Trzeba pomóc. 

Nie każdy przecież w takiej sytuacji umie powiedzieć to, co Romano Guardini, człowiek bardzo wierzący, choć nie bez skłonności do melancholii, który pisał: „na Sądzie Ostatecznym nie tylko pozwolę Panu Bogu zadawać pytania, ale również sam będę pytał (…). Zadam mu pytania, na które odpowiedzi nie jest mi w stanie udzielić żadna książka, nawet samo Pismo święte, ani żaden dogmat i urząd kościelny: przede wszystkim to jedno pytanie: „dlaczego Boże do zbawienia konieczne są te okropnie okrężne drogi, a zwłaszcza krzywda niewinnych”.

Pomóżmy więc naszym cierpiącym bliźnim. Nie mówmy im wiele. Wystarczy tylko posiedzieć z kimś, kto cierpi. Pobyć z nim w jego ciemnościach, pomilczeć razem, pomodlić się w ciszy… Tak, by cierpiący, mógł kiedyś powiedzieć, może nawet w ostatnim swoim tchnieniu: „Ty jesteś ze mną”. Nawet, jeśli to „ty”, pisane jest z małej litery. To też już jest dużo. Każde „ty” dla ciepiącego jest wielkim balsamem. Może – dzięki naszemu małemu rozświetleniu – ten człowiek odkryje, po czasie, może po długim czasie, może po bardzo długim czasie, że Boże milczenie i Boże nieistnienie to jednak dwie różne sprawy. I to, że Bóg milczy nie oznacza, że Boga nie ma!

Tu potrzeba z naszej strony wielkiej pokory, cierpliwości, delikatności, wyrozumiałej i czułej miłości bliźniego, ale także kompetencji i mądrości. To wielka sztuka tak umieć, ale i wielka łaska. 

„Musimy nauczyć się także i to znosić – pisze św. Teresa Benedykta od Krzyża – że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze niż cierpieć samemu”.

Obyśmy tak umieli! 

A na koniec módlmy się przepięknymi słowami św. kardynała Johna Newmana:

„Prowadź mnie, Światło swą błogą opieką,
Światło Odwieczne!
Noc mroczna,
dom mój tak bardzo daleko
Więc Ty mnie prowadź.
Nie proszę rajów odległych widoku
Starczy promyczek dla jednego kroku.
Nie zawsze tak się modliłem jak teraz,
Światło Odwieczne
Sam chciałem widzieć, sam chciałem wybierać
Swą własną drogę
Pomimo trwogi łaknąłem barw świata
Ufny w swą siłę. Przebacz tamte lata.
 
Tyś zawsze trwało, gdym przez głuchą ciemność
Przez bór, pustynię
Błąkał się dumny. O, czuwaj nade mną,
Aż mrok przeminie,
Aż świt osłoni te drogie postaci,
Którem ukochał, którem stracił”.

Amen.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »