Piekary kobiet 2024. Jestem w Kościele, więc idę...

Słowo metropolity katowickiego, wygłoszone podczas Pielgrzymki kobiet i dziewcząt do Matki Bożej Piekarskiej, 18 sierpnia 2024 r.

Drogie Siostry!

„Jak niedziela, to tylko w Warszawie” – brzmią słowa znanego szlagieru. Być może i tak. To kwestia osobistego wyboru, ale jak pierwsza niedziela po uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, to tylko w Piekarach. I cieszę się, że znów tu jesteście!

Ta pielgrzymka, podobnie jak majowa pielgrzymka mężczyzn, to fenomen i duma Śląska i naszego śląskiego Kościoła, a także nasze zadanie na przyszłość. I bardzo się cieszę, widząc na obu pielgrzymkach dzieci przyprowadzane przez starszych; przez rodziców, babcie i dziadków. To właśnie w ten sposób, nie tylko mówiąc młodszym o tym niezwykłym wydarzeniu, ale je w nie wprowadzając, najskuteczniej dbamy o to, by ono trwało i przetrwało przez następne pokolenia.  

Bardzo serdecznie więc was wszystkich witam i pozdrawiam stąd, z piekarskiego szczytu, naszym śląskim „Szczęść Boże”. 

Pozdrawiam także tych, którzy łączą się z nami za pośrednictwem mediów. Wszyscy jesteśmy dziś pątniczkami i pątnikami. Pozwólcie, że w waszym i swoim imieniu pozdrowię Księży Biskupów. Przewodniczącego dzisiejszym uroczystościom, Jego Eminencję księdza kardynała Gerharda Mullera, wieloletniego współpracownika kolejnych papieży, teologa i pasterza. Gdy niemal rok temu, podczas sesji synodu o synodalności w Rzymie, zaprosiłem Księdza Kardynała, zgodził się od razu.  Dziękuję za tę nie pierwszą i – mam nadzieję – nie ostatnią wizytę w Piekarach.

Witam i pozdrawiam biskupa sosnowieckiego Artura Ważnego, życząc mu opieki Pani Piekarskiej w jego nowej, ważnej i trudnej  posłudze. Witam Księdza Biskupa Mirosława Gucwę z Republiki Środkowoafrykańskiej, Biskupa Andrzeja Przybylskiego  z Częstochowy, a także biskupów z naszej górnośląskiej metropolii: arcybiskupa Wiktora, bpa Rudolfa z Opola, bpa Marka, Adama i Grzegorza z Katowic. Wiem też, że łączy się z nami Arcybiskup Senior Damian. Wszystkich serdecznie pozdrawiam, dziękuję za obecność i podjęte posługi.

Już teraz dziękuję każdemu, kto pomógł w przygotowaniu dzisiejszej uroczystości. To jasne, że przygotowania te były żmudne i długie. Bóg zapłać! Te podziękowania składam na ręce Księdza Kustosza piekarskiego sanktuarium, ks. kan. Mirosława Godźka oraz Księży z Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego naszej kurii metropolitalnej, Jarosława Ogrodniczaka i Bogdana Kani.

Dziękuję moim braciom – księżom – za to, że od wczesnego rana służą wam w konfesjonale. Skorzystajcie z tej posługi! Zachęcam także do skorzystania z nowej piekarskiej inicjatywy, którą jest Pielgrzymkowy Punkt Pierwszej Pomocy Duchowej, czekający na was przy wejściu na piekarskie wzgórze.
Tematem, który gromadzi nas w tym roku wokół piekarskiego szczytu, zarówno w maju, jak i teraz, jest Kościół. Razem z Maryją, Matką Kościoła oraz Matką Sprawiedliwości i Miłości Społecznej dziękujemy za Kościół, naszą Matkę, a jednocześnie prosimy Maryję, by modliła się za nami i z nami, byśmy w Kościele byli bardziej, głębiej i lepiej.

„Jestem w Kościele”, to było hasło pielgrzymki mężczyzn. Zastanawialiśmy się wówczas kim, kim, a nie czym jest Kościół, a także jaka jest nasza relacja do Kościoła. Czy jestem w jego wnętrzu, czy może stoję jakby na wycieraczce, czy nawet jeszcze dalej? Pytaliśmy też siebie wprost: Czy kocham Kościół? Kościół, który jest moją matką, i wychowawczynią, moim schronieniem, ale także moim zadaniem? Czy kocham Kościół, który jest święty i grzeszny, piękny i niedoskonały, boski i ludzki? Kościół, który – jak wieki temu pisał św. Ambroży – jest „przyciemniony z powodu słabości ludzkiej natury i piękny dzięki łasce. Przyciemniony, bo składa się z grzeszników i piękny przez sakrament wiary”. Czy kocham ten Kościół? Konkretny, teraźniejszy, mój i nasz? To było pytanie do mężczyzn i jest teraz pytaniem do kobiet. Czy jestem w Kościele i czy Kościół kocham? Czy kocham Kościół jako kobieta i po kobiecemu? I jakie zajmuję w nim miejsce? Jakie chcę zajmować, a jakie mogę?

Miejsce i rola kobiety w Kościele to jeden z najważniejszych tematów, podejmowanych na trwającym obecnie synodzie. W Instrumentum laboris, dokumencie, nad którym będą pracować matki i ojcowie synodalni podczas tegorocznej sesji znajduje się wyraźne wezwanie do zwiększenia roli i udziału kobiet w wielu obszarach życia Kościoła. „Dary i charyzmaty, jakie Bóg ofiarował poszczególnym kobietom, czytamy w tym Dokumencie, często pozostają niewykorzystane”. Druga sesja synodu ma więc zająć się między innymi takimi kwestiami jak: promowanie lepszego i pełnego wykorzystania tych darów i wynikających z nich możliwości w parafiach, diecezjach i innych rzeczywistościach kościelnych, w tym na odpowiedzialnych stanowiskach, stwarzanie takich przestrzeni w Kościele, gdzie kobiety będą mogły dzielić się swoimi doświadczeniami, charyzmatami, umiejętnościami oraz spostrzeżeniami duchowymi, teologicznymi i duszpasterskimi dla dobra całego Kościoła, umożliwienie kobietom szerszego udziału w procesach kościelnego rozeznawania i decydowania, umożliwienie im szerszego dostępu do odpowiedzialnych stanowisk w diecezjach i instytucjach kościelnych, zgodnie z istniejącymi przepisami, większe uznanie i wsparcie dla życia i charyzmatów kobiet konsekrowanych oraz zatrudniania ich na odpowiedzialnych stanowiskach. Jest tam mowa także o zwiększeniu dostępu kobiet do odpowiedzialnych stanowisk w seminariach, instytutach i wydziałach teologicznych i o wielu innych sprawach.

To bardzo ważne postulaty, które muszą być wzięte pod uwagę także w Kościele w Polsce i w naszej archidiecezji. Także nas dotyczy wezwanie sformułowane przez papieża Franciszka w Evangelii gaudium, że „potrzeba jeszcze poszerzyć przestrzenie dla bardziej znaczącej obecności kobiety w Kościele” (EG 103).

Niestety, nierzadko kobiety skarżą się na rozmaite przejawy dyskryminacji, które mają miejsce także w nowoczesnych społeczeństwach Zachodu. „My kobiety – powiedziała mi niedawno jedna z was – jest tu obecna – często musimy się tłumaczyć z tego powodu, że jesteśmy kobietami: że jako kobieta jestem za gruba, za chuda, za młoda, za stara, za głupia, za mądra, za ładna, albo za brzydka. Jesteśmy gorzej traktowane i gorzej wynagradzane. Musimy częściej niż wy – mężczyźni – udowadniać swoją godność i swoją wartość. I jeszcze jest ten strach, że idąc po ciemku sama, mogę być napadnięta i zgwałcona. Strach, który jest częścią naszej, a przynajmniej mojej kobiecości, a o którym wy mężczyźni nie macie bladego pojęcia”.

Ta kobieta jest katoliczką, zaangażowaną w życie Kościoła. Bardzo mnie te zdania zatrzymały. Mówiła dużo więcej o współczesnych formach deprecjonowania kobiety, także w Kościele. O sytuacjach, gdy kobieta – jej zdaniem – nie jest traktowana poważnie, a czasem nawet jest poniżana, czy wręcz pogardzana. 

Słuchając jej, przypomniał mi się fragment z Dzienniczka św. Siostry Faustyny, kobiety nienaiwnej, przeciwnie: twardo stąpającej po ziemi. W pewnym miejscu Dzienniczka opowiada ona o tym, jak była traktowana przez przełożonych. „Nie dowierzali słowom moim, pisze, ale okazywali mi politowanie, jakbym była w złudzeniu, albo pod wpływem wyobraźni” (1067).

Niedowierzanie przeżyciom innych, traktowanie ich niepoważnie, lekceważąco, „jakby byli w złudzeniu”, z pobłażliwym politowaniem, osądzanie i kwestionowanie ich wartości jest niegodne. Przeciwko temu musi być w Kościele sprzeciw, a sam Kościół musi być przykładem zupełnie innej społeczności, zbudowanej na całkiem innych zasadach, wartościach i relacjach.

Mam nadzieję, że niewłaściwe traktowanie kobiety nie ma i nie będzie miało miejsca w naszej archidiecezji i gdziekolwiek w Kościele. 
Wy także, Drogie Siostry, protestujcie za każdym razem, gdy czujecie się potraktowane niewłaściwie. Zwracajcie na to uwagę także nam, duchownym.
Siostra Faustyna pisze tak: „Nigdy się przed nikim nie płaszczę. Nie znoszę pochlebstwa, a pokora jest tylko prawdą. Nie ma w prawdziwej pokorze płaszczenia się; choć się uważam za najmniejszą w całym klasztorze, to z drugiej strony cieszę się godnością oblubienicy Jezusa (…). Mniejsza o to, że nieraz spotykam się ze zdaniem, jakobym była pyszna, ale przecież wiem, że sąd ludzki nie dostrzega pobudek działania” (748).  Bądźcie więc, Drogie Siostry, pokorne w najwłaściwszym rozumieniu tego słowa. Jak Maryja! Gdy sławimy Jej pokorę, nie sławimy jej słabości, tylko Jej siłę. 

Drogie Siostry,
hasło naszej obecnej pielgrzymki, kontynuującej rozważania z maja, brzmi: „Jestem w  Kościele, więc idę”. W ten poranek, wiele z was zrealizowało to hasło dosłownie. Zerwałyście się bladym świtem i przyszłyście tu, w pielgrzymkowych grupach, lub indywidualnie, dając w ten sposób świadectwo o waszej wierze. Dałyście je sobie nawzajem, dałyście je tym, którzy was widzieli z okien mijających was samochodów, czy autobusów i dajecie je teraz nam wszystkim.
To jest obraz Kościoła. Każda pielgrzymka, w której uczestniczymy, choćby najkrótsza, jest obrazem Kościoła, jest przypowieścią o Kościele, który nie ma stać w miejscu, nie ma być ukryty jak lampa schowana pod korcem (por. Łk 11,33), lecz ma jaśnieć innym. Przynosić światu bezcenne Światło, którym jest Chrystus Pan, Lumen Gentium, jak powie o Nim Sobór Watykański II, Światło Narodów.

Kościół to nie duchowe SPA, które istniałoby tylko po to, by nam było miło, to nie popołudniowe sympatyczne party przy herbatce, podczas którego bez końca rozmawiamy o nic lub niewiele znaczących ideach, by zabić czas i usprawiedliwić własną niemoc. Ale Kościół to także nie bunkier, w którym mamy chronić się przed złym światem. Kościół jest dla ewangelizacji, „dla wyjścia”. Kościół jest po to, by – dzięki naszemu świadectwu  ludzie, jak prosi o to Psalmista w Psalmie 34, wspólnie wysławiali Pana, a spoglądając na Niego, by rozpromieniali się radością, by szukali pomocy u Pana i doświadczali tego, że Pan ich wysłuchał (por. Ps 34,2-9).

Ewangelizacja nie jest pierwszym zadaniem Kościoła, nie jest także najważniejszym jego zadaniem. Ewangelizacja jest jego zadaniem jedynym, któremu wszystko inne musi być podporządkowane: i kościelne struktury, o czym świadczy wdrożona niedawno reforma kurii rzymskiej, i działalność charytatywna i formacyjna i każda inna. Kościół, który zamiast głosić Chrystusa, skupiałby się na samym sobie, zajmował się sobą i siebie uwielbiał, nie miałby Bożego błogosławieństwa. Byłby po prostu niepotrzebny.

Mówiąc o ewangelizacji nie myślę tylko o eventach z przymiotnikiem „ewangelizacyjny” w nazwie. Owszem, one też są potrzebne i – zwłaszcza teraz, latem – jest ich całkiem sporo. Ewangelizacja jest jednak czymś ponad to, czymś dużo bardziej stałym, a jednocześnie dużo bardziej prostym, co najlepiej sformułowała św. Matka Teresa z Kalkuty mówiąc, że „ewangelizować to mieć Chrystusa w sercu i sprawić by On urodził się w sercu jeszcze kogoś”.

Bardzo mocno tę prawdę przypomniał ostatni Sobór. Teraz – przed Rokiem Jubileuszowym – jesteśmy zaproszeni, by naukę soborową sobie przypominać, a nierzadko dopiero ją sobie przyswajać.

Sobór  uczy, że każdy na mocy chrztu świętego jest apostołem, odpowiedzialnym za wiarę drugiego. Każdy ochrzczony. Nie tylko każdy wyświęcony, nie tylko ten, komu dano sakrę biskupią, nie zakonnie konsekrowany, czy konsekrowana, ale ochrzczony i to każdy: nie co drugi, albo co trzeci, nie tylko mężczyzna, albo przede wszystkim mężczyzna, nie inteligentny, albo młody. Każdy. W sposób zgodny ze swoim stanem życia, z posiadanymi talentami i charyzmatami, z możliwościami, ze swoją sytuacją życiową, ale każdy.

Chrzest – przypomniał Sobór (por. DA 2) – daje mi prawo i nakłada na mnie obowiązek apostolstwa, czyli bycia posłanym do moich Braci i Sióstr, aby podzielić się z nimi doświadczeniem i przeżyciem wiary, osobistym spotkaniem z Chrystusem. Każe mi powiedzieć drugiemu: Chrystus jest blisko ciebie, blisko twojego życia, wiem to, bo sam tego doświadczam!

Tę soborową naukę powtarzali wszyscy posoborowi papieże, każdy trochę inaczej stawiając akcenty. To dzięki nim mamy tak piękne dokumenty Magisterium Kościoła jak ”Evangelii nuntiandi”, św. papieża Pawła VI, „Christifideles laici”, św. Jana Pawła II, czy „Evangelii gaudium” papieża Franciszka, gdzie papież, powtarzając myśl soborową powie, że „każdy uczeń jest misjonarzem” (por. EG 120). Uczeń-misjonarz to jedno. Jakby jedno słowo. Nie można być prawdziwym uczniem Chrystusa, nie będąc misjonarzem i nie można być misjonarzem, nie będąc uczniem.

„Pierwszą motywacją do ewangelizacji – pisze papież Franciszek w Evangelii gaudium – jest miłość Jezusa, jaką przyjęliśmy, doświadczenie bycia zbawionym przez Niego, skłaniające nas, by Go jeszcze bardziej kochać. Cóż to za miłość, która nie odczuwa potrzeby mówienia o ukochanej istocie, ukazywania jej, starania się, by inni ją poznali? Jeśli nie odczuwamy głębokiego pragnienia, by ją przekazywać, musimy zatrzymać się na modlitwie, by nas ponownie zafascynowała. Musimy błagać codziennie o Jego łaskę, aby otworzyła nam zimne serce i dokonała wstrząsu w naszym letnim i powierzchownym życiu” (EG,264).

To samo wieki temu mówił św. Jan Chryzostom. Bardzo lubię jego, obrazowe i plastyczne katechezy. „Nic bardziej zimnego, pisze, od chrześcijanina, który nie troszczy się o zbawienie innych.  Każdy może pomóc bliźniemu, byleby tylko zechciał wypełnić to, co do niego należy. Czyż nie widzicie, jak są potężne, piękne, strzeliste, harmonijne i wysokie te drzewa, które nie dają owoców? Gdybyśmy jednak mieli ogród, daleko bardziej wolelibyśmy jabłonie i owocujące oliwki niż tamte. Tamte bowiem sprawiają przyjemność, ale nie przynoszą pożytku, a jeśli nawet przynoszą, to niewielki. Takimi są ci, którzy troszczą się jedynie o siebie samych. [...]. I jakże ktoś taki – odpowiedz mi – może być chrześcijaninem? Jeśli zaczyn zmieszany z mąką nie spowoduje fermentacji całego ciasta, to czyż jest on naprawdę zaczynem? Albo czy nazwiemy perfumem to, co nie daje zapachu? Nie mów: Nie potrafię wpłynąć na innych. Albowiem jeśli jesteś chrześcijaninem, nie może to nie nastąpić. Łatwiej jest bowiem słońcu nie ogrzewać czy świecić, niż chrześcijaninowi nie świadczyć (...). Nie może skryć się światłość chrześcijanina, nie może pozostać w ukryciu tak olśniewający blask”.

Wspaniały przykład takiej ewangelizacji znajdujemy w Maryi. Nie dalej, jak trzy dni temu papież Franciszek powiedział, że Maryja jest „kobietą w schodzonych sandałach”. Słyszeliśmy przed chwilą piękny opis nawiedzenia Elżbiety przez Maryję (por. Łk 1,39-56). Maryją powoduje przede wszystkim miłość. Zwykła, ludzka miłość. Słysząc od anioła, że Elżbieta jest w stanie błogosławionym (por. Łk 1,36), pomyślała, że ta po prostu potrzebuje pomocy i – nie zwlekając – wyruszyła w drogę. Podejmuje konkretne, proste działanie.

I wcale nie jest najważniejsze to jakiej pomocy potrzebuje Elżbieta. Może niekoniecznie będzie to pomoc polegająca na usługiwaniu fizycznym, w końcu Elżbieta nie była biedną osobą, choć i od fizycznego usługiwania starszej krewnej Maryja pewnie by nie uciekła. Być może jednak Elżbieta bardziej potrzebowała prostej obecności Maryi, rozmowy z Nią i modlitwy. Słyszeliśmy, że ledwie Maryja pojawiła się w domu Elżbiety, ta odczuła niespotykaną radość, odczuł ją także jej syn, Jan, co sama Elżbieta przecież powie (por. Łk 1,44). Z pewnością wielką radością dla Elżbiety było też wspólne z Maryją uwielbienie Pana. Magnificat (por. Łk 1,46-55).

Tak więc, powtarzam to raz jeszcze: podstawową ewangelizacją jest moje życie poddane Chrystusowi i każde spotkanie z drugim, które wprost, albo nie wprost jest przyznaniem się do tego! W sposób świadomy, albo nieświadomy, dosłowny, albo niedosłowny! Wszystko inne jest wtórne i drugorzędne, a – bez codziennego świadectwa o swojej wierze – jest nieskuteczne, a nawet faryzejskie i obłudne.

Papież Franciszek mówi o ewangelizacji ”od drzwi do drzwi”. Często potrzebna jest ona nawet w ramach tych samych drzwi; w jednym domu, wobec członków swojej rodziny, czy najbliższych przyjaciół.

Tuż przed swoim wniebowstąpieniem Pan powie do Apostołów, że mają iść na krańce ziemi (por. Dz 1,8). My jednak wiemy, że ziemia jest okrągła i być może krańcem mojej ziemi jest osoba, która jest teraz tuż obok mnie, na tej pielgrzymce. Być może to ta, którą spotkam po powrocie do domu, albo jutro w pracy, sklepie, czy jeszcze na tegorocznym wakacyjnym szlaku. Być może jest to ktoś, kto ma to samo co ja nazwisko, ten sam adres i identyczną obrączkę na palcu.

Oto dwie sytuacje, które o takim wymiarze ewangelizacji, o tym „idę”, które jest w haśle naszej tegorocznej pielgrzymki, mówią więcej niż długie traktaty.
Pierwsza to zasłyszane wyznanie dziś dorosłego już mężczyzny, który opowiadał o swoim nawróceniu. „Była brzydka, listopadowa niedziela. Pamiętam jak dziś. Mama wraca z kościoła, z porannej mszy, stawia w przedpokoju mokry parasol, zdejmuje buty i płaszcz. I ma tylko jedno pytanie: A ty? Pójdę na następną, odpowiadam. Za jakiś czas mama pyta znowu: A ty? Pójdę na następną. Tak było jeszcze kilka razy. W końcu nadszedł wieczór i mama znowu: A ty? A ja znowu: Pójdę na następną. Ale już nie ma następnej, ta jest ostatnia, nie daje za wygraną mama. To pójdę za tydzień. W końcu co tydzień mówią tam i robią to samo. I wtedy mama zakłada płaszcz i buty i bierze parasol, który zdążył już wyschnąć. I wtedy to ja pytam: A ty? Idę na mszę. Przecież byłaś rano. Tak, ale teraz idę za ciebie. Jestem twoją matką.

I mówi ten człowiek: to była chyba ostatnia niedziela w życiu, kiedy nie poszedłem z własnej winy na mszę. Nie było żadnego krzyku, żadnego przymuszania, straszenia, czy przekupywania. Było zwykłe: A ty? I był jej przykład.

Drugą historię słyszałem niedawno. O matce, która swojej nastoletniej córce powiedziała wprost: pójdę do księdza i poproszę, by cię nie dopuścił do bierzmowania. Dlaczego, pyta zdezorientowana córka? Bo widziałam jak lekceważysz przygotowanie do tego sakramentu. Nie mogłabym zaświadczyć, że jesteś do niego przygotowana. Lepiej więc będzie sakrament odłożyć. Podziałało. Córka się wzięła do roboty. Sakrament przyjęła.

Może te przykłady wydają się banalne, ale są prawdziwe i ostatecznie to w takich sytuacjach, nie w wielkich ideach, spontanicznych zrywach i w płomiennych manifestacjach, ale właśnie w codziennym życiu, w którym wierzę w Chrystusa i się tego nie wstydzę, realizuje się nasze, moje, „idę”. „Jestem w Kościele, więc idę”. Ono się staje w codziennej uczciwości, wierności, solidności, pracowitości, prawdomówności i prawości, w życiu ambitnie moralnym, w traktowaniu ludzi jak ludzi, a człowieka, jak człowieka. „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre czyny i chwalili Ojca, który jest w niebie” (Mt 5,16) – mówi Pan.

Św. papież Leon Wielki, komentując te słowa powiedział: „W istocie każdy kto żyje w Kościele świątobliwie i w czystości, kto dąży do tego co w górze (por. Kol 3,2), jest w pewnym sensie podobny do niebiańskiego światła, tak iż sam promieniejąc blaskiem świętego życia, wskazuje wielu, niczym gwiazda, drogę prowadzącą do Boga”. Piękne słowa. I prawdziwe. Bez tego jesteśmy jak chór w operze, który pięknie śpiewa: „idę, idziemy”, ale donikąd nie idzie. Stoi w miejscu. Z powodu Kościoła, który nieraz wygląda jak taki chór, wielu od Kościoła odeszło.

Drogie Siostry,
chciałbym wam bardzo podziękować za wasze codzienne świadectwo. Za to, że idziecie. Dziękuję wam: matkom, żonom, kobietom żyjącym w pojedynkę, wdowom, siostrom zakonnym, dziewicom konsekrowanym. Kobietom po prostu. Niezależnie od stanu, wieku, zawodu, adresu. Kobietom po prostu!
Wiem, że w waszym świadectwie, zwłaszcza wobec najbliższych, nierzadko spotykacie się z obojętnością wobec tego, co chcecie przekazać. Spotykacie się z, jak mówi ks. Tomasz Halik, czeski teolog i filozof, apateizmem, czyli ze wzruszeniem ramion.

„Apateista – mówi ks. Halik – to ktoś, kto ma do religii stosunek obojętny (apatyczny) i to nie w odniesieniu do odpowiedzi na pytania, lecz w kwestii samych pytań religijnych, stawianych przez wiarę. Apateista w ogóle nie zawraca sobie głowy wiarą i rozważaniami na temat religii, nie traci czasu na polemiki z wiarą”. Apateista to nie to samo, co ateista i nie to samo, co poszukujący. Ateista ma w sobie namiętność, zapał wyznawcy nieistnienia Boga, poszukujący, chce znaleźć, to czego szuka, apateiście jest wszystko obojętne. Wszystko mu jedno. Znajdzie, czy nie znajdzie, dojdzie, czy nie dojdzie, prawda, czy nie prawda. Wszystko jest jednakowo bez znaczenia.

Na pytanie postawione kilka lat temu uczniom jednej ze szkół średnich w dużym polskim mieście: „O co chciałbyś zapytać dziś Chrystusa”, wielu odpowiedziało: „o nic”. Nie dlatego przecież, że nie mają żadnych ważnych życiowych pytań, ale dlatego, że nie uważają Chrystusa za kogoś, kto mógłby im na ich pytania rzetelnie, twórczo i mądrze odpowiedzieć.

Często nie chodzi więc o to, że duchowe potrawy które Kościół dziś oferuje są niesmaczne, lub niekaloryczne. Wcale nie. Problem w tym, że ludzie, którym je oferujemy często po prostu nie mają dziś na nie apetytu.

„Znaczna liczba ludzi młodych, czytamy w Dokumencie Końcowym synodu ds. młodzieży, który odbył się kilka lat temu, z różnych przyczyn niczego nie oczekuje od Kościoła, ponieważ nie uważa go za znaczący dla swego życia (…) wręcz przeciwnie, wyraźnie proszą o pozostawienie ich w spokoju, ponieważ odczuwają jego obecność jako niewygodną, a nawet irytującą”. 

Nie załamujmy się tym jednak! Przede wszystkim bądźmy przekonani o zwycięstwie, które jest w Chrystusie. W takim świecie, często apateistycznym, przyszło nam żyć. Chrystus zapewnia nas jednak: „Nie lękajcie się, jam zwyciężył świat” (J 16,33). W takim świecie jesteśmy wezwani, by powiedzieć na głos jak Piotr pod Cezareą Filipową: „Ty jesteś Mesjasz. Syn Boga Żywego” (Mt 16,16), a potem temu zdaniu podporządkować wszystko. W takim świecie jesteśmy wezwani, by powiedzieć na głos jak Paweł: „Dla mnie (…) żyć to Chrystus, a umrzeć, to zysk” (Flp 1,21).  W świecie skomplikowanym i nieprostym. W naszym świecie!

Nawzajem w tym świadectwie się wspierajmy. Jak tu i teraz! Jesteśmy w Kościele, więc idźmy. Idźmy, bo jesteśmy w Kościele! „Panie nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą, napełniaj go pokojem i doprowadź do pełnej jedności”.

A na koniec módlmy się słowami papieża Franciszka z adhortacji Evangelii Gaudium:

„Dziewico i Matko, Maryjo,
Ty, któraś pod tchnieniem Ducha
przyjęła Słowo życia
w głębi Twej pokornej wiary,
całkowicie oddana Odwiecznemu,
pomóż nam wypowiedzieć nasze «tak»
wobec pilnej potrzeby, jak nigdy dotąd naglącej,
by wszędzie rozległa się Dobra Nowina o Jezusie (…).
Gwiazdo nowej ewangelizacji,
pomóż nam zajaśnieć świadectwem komunii,
służby, żarliwej i ofiarnej wiary,
sprawiedliwości i miłości do ubogich,
aby radość Ewangelii
dotarła aż po krańce ziemi,
i żadne peryferie nie zostały pozbawione jej światła.
Matko żywej Ewangelii,
źródło radości dla maluczkich,
módl się za nami.
Amen. Alleluja!”.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »