Dobroć i zaufanie

Homilia abp. Adriana Galbasa, wygłoszona podczas odpustu ku czci św. Anny w Oleśnie 28 lipca.

Siostry i bracia, 

bardzo serdecznie dziękuję księdzu Proboszczowi za zaproszenie mnie do tego pięknego miejsca, gdzie już od niemal sześciuset lat przychodzą ludzie, aby modlić się za wstawiennictwem św. Anny.

W ten dzień słuchamy Słowa Bożego, które daje nam Kościół. W ewangelii jest to znana scena rozmnożenia chleba (J 6,1-15). 

Pierwszy sposób odczytania tej Ewangelii jest dosłowny. Chodzi w nim o głód, o ludzki głód, głód fizyczny, o pusty żołądek, który i dzisiaj jest faktem. Dziś na świecie miliony ludzi będzie jak co dzień zastanawiało się nad najważniejszym z pytań jakie mają. A nawet pytaniem jedynym: jak przeżyć? W Sudanie, Erytrei i Gazie, w mnóstwie innych miejsc na ziemi. Wielu zada sobie to pytanie ostatni już raz. Nie przeżyją. Chrystus mówi mnie i tobie: „Wy dajcie im jeść” (Mt 14,16). Umiej po chrześcijańsku, bezinteresownie i dobrze podzielić się choć maleńkim groszem, maleńkim owocem swojej pracy z tymi, którzy tych owoców nie mają. Umiej wspomóc tych, którzy są biedni, czasami wręcz nędzni i nieszczęśliwi, także z powodu swoich własnych zaniedbań. Miłość wyraża się w solidarności z każdym człowiekiem. Jeśli Chrystus mówi: „Byłem głodny, a daliście mi jeść” (Mt 25,35), to nic już tu nie dodaje. Oznacza to, że On jednoczy się także z tym głodnym, który jest głodny na własne życzenie, z własnej winy, który sam się do tego głodu doprowadził. 

Bardzo wam dziękuję, bracia i siostry, za każdy gest prostej dobroci i ludzkiej solidarności.

Słowa z dzisiejszej Ewangelii można interpretować także w kontekście Eucharystii, dla której to, co Jezus zrobił nad jeziorem galilejskim, a co słyszeliśmy przed chwilą, jest zapowiedzią. 

Tak, w czasie każdej mszy świętej otrzymujemy chleb nieskończenie doskonalszy niż ten rozmnożony nad galilejskim jeziorem. Otrzymujemy Eucharystię. 

Zawsze trafiają do mnie te piękne słowa ojców Soboru Trydenckiego: „nasz Zbawiciel, mając odejść z tego świata do Ojca ustanowił ten sakrament, w którym niejako wylał bogactwo swej miłości do ludzi. Chciał – mówi dalej sobór – aby ten sakrament przyjmowany był jako duchowy pokarm dla dusz, którym mają się karmić i umacniać, żyjąc życiem Chrystusa oraz jako środek leczniczy uwalniający nas od wykroczeń powszednich i chroniący przed grzechami śmiertelnymi. Chciał ponadto, aby ten sakrament był zadatkiem naszej przyszłej chwały i wiecznej szczęśliwości”. Prawda, że piękne. Napisane w XVI wieku, ale wciąż aktualne. To także obecna nauka Kościoła.
 
Bracia i siostry,
nigdy nie zapomnijmy, że jedna komunia święta może człowieka uczynić świętym. Nie ma w nas, ani w naszej historii nic, czego jedna komunia nie mogłaby naprawić! Nawet przeżycie przez nas całego dotychczasowego życia w grzechu nie powinno nas zniechęcać. Cokolwiek bowiem złego wyrządziły nam nasze grzechy, może to naprawić jednak komunia święta i wszystko może odnowić. Jeśli tylko przyjmujemy ją z wiarą, bez grzechu śmiertelnego i jeśli żałujemy, że naszymi grzechami obraziliśmy Boga.

A jeśli mamy grzech ciężki, to lepiej się spowiadać przed każdą mszą, niż nie przyjmować na mszy komunii świętej. Zresztą pragnienie komunii ma też w sobie moc mobilizującą nas do życia w łasce. Chcę przyjąć Chrystusa, dlatego unikam grzechu ciężkiego, staram się żyć w stanie łaski uświęcającej.

Korzystajmy więc z Bożej łaski. On otwiera już nie tylko swoją rękę, jak śpiewaliśmy przed chwilą w Psalmie. Otwiera swoje Serce i karmi nas do syta. Karmi do syta wszystko co żyje. Jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, wszystkich wzywających go szczerze (por. Ps 145,10-11.15-18). Dołączmy do tych, którzy wielbią wszystkie dzieła Pana. Mówmy o chwale Jego królestwa i głośmy Jego potęgę.

Jednak usłyszana przed chwilą Ewangelia, zwraca uwagę na dwie jeszcze inne sprawy. Zatrzymajmy się przy nich przez chwilę.

Pierwszą jest znaczenie ludzkiej dobroci. O Chrystusie Dzieje Apostolskie powiedzą, że przeszedł przez ziemię dobrze czyniąc (por. Dz 10,38). Jedno zdanie i cała jakże piękna charakterystyka Chrystusa. Przeszedł przez ziemię, dobrze czyniąc.

Cała Ewangelia jest o tym. O dobroci, którą Chrystus roztacza wokół siebie: swoim Słowem, swoim działaniem, swoim życiem, tym, co robi. Gdziekolwiek się znajdzie, ludzie podnoszą się ze swoich upadków, nabierają nadziei, odzyskują siły, mają perspektywę.

Także tym potwierdza, że jest Synem Bożym. Bo Bóg stwarzając świat, stworzył go dobrze, bardzo dobrze (por. Rdz 1,31). 

Także o prostej dobroci Chrystusa jest ta Ewangelia. Pan widzi zmęczenie ludzi, którzy idą za Nim i na nie reaguje. Ewangelista Marek, opisując scenę z dzisiejszej Ewangelii powie, że oni już trzy dni szli za Jezusem (por. Mk 8,2). Chrystus też doskonale wie, że nie da się nakarmić ich duszy, zanim się nie nakarmi ciała. Najpiękniejsze katechezy, nie odniosą wówczas swego skutku.

To jest także nasze zadanie jako ludzi, a tym bardziej jako uczniów i naśladowców Chrystusa, jakkolwiek brzmi to banalnie i prosto: zadanie polega na tym, by być dobrym!

Ile już przechodzę przez tę ziemię? Łatwo to sprawdzić. Są kalkulatory czasu, zajmie nam to parę sekund. Wpisujesz datę swojego urodzenia i dzisiejszą, i masz liczbę dni. Sprawdziłem. U mnie jest to 20637. Dużo mniej niż było u Chrystusa. O Nim napisali: przeszedł przez ziemię dobrze czyniąc.

A ile ja dobra zostawiłem i zostawiam po sobie? Czy ludzie kojarzą mnie z dobrem? 

Jest piękne opowiadanie o ks. Janie Zieji, który był przez jakiś czas kapelanem aresztu w Radomiu. I któregoś dnia na drzwiach swojego mieszkania znalazł kartkę: „tu mieszka dobry człowiek”. Prawdopodobnie któryś z byłych więźniów, chciał w ten sposób podziękować za dobroć, którą otrzymał od swego kapelana. 

Jaka jest pierwsza cecha, po której ludzie mnie rozpoznają? Jak mówią nam mój temat: wyniosły, inteligentny, sprytny, bogaty? Ile jest ludzi, którzy powiedzą: dobry. Dobry człowiek. Tu mieszka dobry człowiek. Ilu jest takich, którzy chcieliby kiedyś napisać mi na mogile: tu leży dobry człowiek? Jeżeli niewielu, to dobrze się nad sobą zastanowić, jeśli nie byłoby nikogo, to dobrze się sobą przerazić.

Czasem myślimy, że naszym głównym chrześcijańskim zadaniem jest walka ze złem, zwalczanie grzechu. Ale to tak, jakbyśmy mając ogród uważali, że najważniejszą naszą powinnością jest wyplenić chwasty. Tymczasem chwasty wyrywamy przy okazji hodowli róż, a nie zamiast niej. Ważniejsze od chwastów są róże. Bo inaczej kiedyś staniemy przed Panem z naręczem chwastów i powiemy: oto owoc mojego życia. Te chwasty wyrastały, wyrastały, wyrastały, a ja je wyrywałem, wyrywałem, wyrywałem i teraz ci je przynoszę. Chwasty. Pan jednak powie: „dziecko, a gdzie są róże?”. Tu nie chodziło o chwasty, tylko o róże. Chwasty się wyrywa przy okazji hodowli róż, a nie zamiast niej!

„Panie, wpuść mnie do nieba – to z opowieści Ojców Pustyni. Patrz, moje ręce są czyste, nie popełniłem w życiu zła. Tak, mówi Bóg, twoje ręce są czyste, ale są też puste. Nie zrobiłeś nic dobrego. Jak więc masz wejść do nieba?”.

Przychodzimy dziś do świętej Anny, także po tę cechę. Anna to kobieta schowana. W Piśmie świętym nie ma o niej ani słowa, przynajmniej dosłownie, bo czasem się ją utożsamia z żoną Kleofasa, za którego miałaby wyjść po śmierci Joachima.

Bezpośrednio jednak nic o niej nie ma, a my jej potrzebujemy. Ile mamy na całym świecie sanktuariów jej dedykowanych, ile „Annabergów”, łącznie z naszym opolskim. Ile kobiet nosi jej imię: Anna, Hanna, Joanna. W Polsce to najpopularniejsze z imion. Anna, czyli łaska.

Patrzymy na nią, patrząc na jej Córkę. Jeśli prawdą jest, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, to podziwiając Maryję, podziwiamy Annę. Podziwiając skromność, cichość, oddanie, pokorę i rozmodlenie Córki, zachwycamy się matką. To matka odpowiadała za religijne wychowanie córki. Jak to musiała robić, że zrobiła to tak dobrze, jak to musiała zrobić, że Córka powiedziała „fiat”, że wyśpiewała swój Magnificat, cały utkany ze Słowa, że wytrwała pod krzyżem.

O Maryi śpiewamy w jednej z popularnych pieśni: „Ona dobro zobaczyć w nas umie”. Po kim ma takie oczy? Kto Ją tego nauczył?

Moi Kochani,
niech to będzie nasza wspólna dzisiaj intencja, gdy patrzymy w ten obraz, w to miejsce, na tej pielgrzymce. Wymódl mi to, dobra kobieto. Wymódl mi bycie dobrą. Wymódl mi bycie dobrym.

Nie wiem ile dni będę jeszcze przechodził przez ziemię. Kalkulator czasu mi nie pomoże, bo nie znam daty końcowej. Może ich jest bardzo mało. Ale dziś jestem. Dziś chcę przejść przez tę ziemię dobrze czyniąc. Bez wielkich planów na przyszłość. Dziś. Jak alkoholik, który dziś chce nie zapić. To jest jego cel i jego sukces. Dziś!

Pomyślmy o konkretnych relacjach, gdzie szczególnie trudno nam jest dziś być dobrym dla innych. I prośmy Annę o siłę, by pomogła nam zaryzykować, byśmy umieli przynajmniej znosić się nawzajem w miłości, jak prosił nas o to przed chwilą św. Paweł, byśmy umieli, a przynajmniej usiłowali, zachować jedność ducha, byśmy mieli wobec siebie choć trochę cierpliwości, cichości i pokory (por. Ef 4,1-6). Myślę też o trudnych relacjach matek z córką, albo teściowych z synową. One rodzą nieraz tyle napięć. Kto, jak nie św. Anna, specjalistka od dobrych relacji, może tu pomóc?

Pomyślmy także o Kościele. Czy to jest wspólnota dobrych ludzi? Ludziom często Kościół kojarzy się z instytucją, albo z firmą, z surowością, przepisami, z biurokracją. One oczywiście też są konieczne i muszą być, ale czy muszą dominować? Jeśli Kościół, jako wspólnota uczniów i naśladowców Chrystusa nie szedłby przez ziemię dobrze czyniąc, to by znaczyło, że pobłądził.

A druga cecha, o której mówi to Słowo Boże to zaufanie. Zaufanie, czyli ryzyko. Zaufanie tego bezimiennego chłopca, który nie wie, czy oddając swoje chlebki i rybki, nie będzie wystawiony na kpinę, albo czy mu ich po prostu nie ukradną. Co oni chcą od niego? Skoro nawet za dwieście denarów, czyli za fortunę by się nie dało kupić jedzenia dla tego tłumu, tak był liczny, to co chcą zrobić z tym jego byle czym? Ma tylko pięć chlebów i dwie ryby. 

To także zaufanie Apostołów, którzy zanieśli pierwszemu głodnemu tylko mały kawałek chleba i ułamek rybki, nie wiedząc co będzie dalej. To także zaufanie jedzących, którzy najadłszy się odrobiną, nie schowali reszty za pazuchę, tylko podali następnemu. 

To także zaufanie tego człowieka z Baal-Szalisza, o którym usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu, a którego Elizeusz wystawił na nie mniejszą próbę: „podaj ludziom i niech jedzą”, powiedział. „Jakże to rozdzielę między stu ludzi?”, pyta przytomnie sługa. „Podaj ludziom i niech jedzą”. I podał (por. 2 Krl, 4,42-44).

Zaufanie jest wtedy, gdy przyjmuję słowo drugiego za prawdę. Uprzednio, bez sprawdzania, z nadzieją, że ono mnie nie zawiedzie, nie wywiedzie w pole. Gdy buduję na tym słowie, nie widząc jeszcze efektów. Po drugiej stronie zaufania jest kontrolowanie, gdy najpierw muszę wszystko sprawdzić, co do wszystkiego się upewnić, mieć stuprocentową jasność, a dopiero potem za tym pójdę.

Bez zaufania życie jest straszne. Bez zaufania Bogu, gdy nie ma we mnie tego prostego: „Jezu, ufam tobie”, jest tylko: „Jezu, ufam sobie”. Bez zaufania w ludzkim związku, jakimkolwiek. Jak trudno jest też odbudować zaufanie, po tym, gdy nastąpił zawód, zdrada, gdy zaufanie zostało nadszarpnięte.

Kościołowi jest dziś trudno właśnie dlatego, że u wielu ludzi stracił zaufanie. Ludzie wierzyli Kościołowi, poszczególnym ludziom Kościoła i poczuli się oszukani. 

Anna jest wzorem zaufania. Wiemy, że jako bezdzietna wytrwale, długi czas, wraz z Joachimem modliła się o potomstwo, także wtedy, gdy po ludzku wydawało się, że sprawa jest przegrana. Czekała, modliła się, ufała i trwała. Może dlatego Maryja z takim pośpiechem poszła do Elżbiety (por. Łk 1,39), bo wcześniej słyszała od Mamy jak to jest być w stanie błogosławionym nie będąc już pierwszej młodości. 

Ufała także Córce, nie rozumiejąc przecież jak to jest, że Córka w odróżnieniu od niej tak szybko znalazła się w stanie błogosławionym. Jak musiała wyglądać ich rozmowa? Matki z córką? Cóż Maryja mogła powiedzieć swojej matce? Cóż więcej niż zwykłe: Mamo daję ci słowo! Anna nie miała widzenia anioła. Musiała polegać jedynie na słowie Córki.

Bracia i Siostry,
bardzo strzeżmy Słowa, które dajemy innym. Ono jest wielkim skarbem. Strzeżmy słowa, które daliśmy przy ślubie, przy zakonnych ślubach, przy święceniach i tego, które dajemy, składając komuś najdrobniejszą nawet obietnicę, najprostsze przyrzeczenie. 

I ceńmy słowo, które dają nam ludzie i które daje nam Bóg. Idźmy za Nim będąc pewni, że się spełni. Także wtedy, gdy wydaje się nam absurdalne, bezsensowne, niemożliwe do spełnienia, czy nawet głupie. Jeśli za nim nie pójdziemy, pozostaniemy głodni. 

I na koniec słowo do babć, czy raczej o babciach. Czy raczej o babci. Moja babcia była uosobieniem dobroci i pokornego zaufania Bogu. Wymodliła moje nawrócenie. Nie rzucała słów na wiatr. Tych jednak, które powiedziała, dotrzymywała. Była pobożna, śląska i konkretna. Była ładna. Nie miała na imię Anna, ale była jak Anna.

Gdybym miał talent Zbigniewa Herberta, napisałbym o niej wiersz: „Babcia”. Ponieważ jednak jego talentu nie mam, mogę tylko jego wiersz przeczytać. Jakby był o mojej babci: 

„Moja przenajświętsza babcia
w długiej obcisłej sukni
zapinanej
na niezliczoną ilość
guzików
jak orchidea
jak archipelag
jak gwiazdozbiór
siedzę na jej kolanach
a ona mi opowiada
wszechświat
od piątku
do niedzieli
zasłuchany
wiem wszystko –
– co od niej (…)
chce mi zaoszczędzić
kilku lat złudzenia
wie że doczekam
i sam poznam
bez słów zaklęć i płaczu
szorstką
powierzchnię
i dno
słowa”.

Stojąc więc dziś przed Babcią Anną, za wszystkie babcie się módlmy i za nie dziękujmy. Amen.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »