Nigdy nie tracić nadziei

Homilia abp. Adriana Galbasa wygłoszona 6 czerwca na Jasnej Górze podczas 59. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Apostolstwa Chorych.

Siostry i Bracia, 

chciałbym was wszystkich bardzo serdecznie pozdrowić. Was, obecnych tu w jasnogórskim sanktuarium, jak i tych, którzy łączą się teraz z nami za pośrednictwem mediów. Cieszę się, że po raz kolejny mogę uczestniczyć w pielgrzymce Apostolstwa Chorych.

Dziękuję Panu Bogu za tę wspaniałą wspólnotę, która od lat pomaga cierpiącym znosić ciężar choroby i cierpienia, wkłada wielki kapitał do duchowego skarbca Kościoła, jest wspólnotą opartą o szczególnie głęboką więź, jaką jest współudział w cierpieniu. Jest wreszcie niezwykle skutecznym sposobem ewangelizacji świata, bo członkowie Apostolstwa Chorych są szczególnie wiarygodnymi świadkami Ewangelii. Są dla mnie, a chyba i nie tylko dla mnie świadkami nadziei. A nadzieja to jest skarb bezcenny.

Najgorszy w cierpieniu nie jest bowiem ból. Ból można uśmierzyć. Najgorsza jest beznadzieja. W cierpieniu, nie tylko obecna chwila, ale całe dotychczasowe życie wydaje się być bez sensu. Bez sensu zdaje się być nie tylko teraźniejszość, ale także przeszłość i przyszłość. Wszystko. Po co był cały dotychczasowy wysiłek mojego życia, nauka, praca, wychowywanie dzieci, po co były wszystkie  życiowe starania i trudy, skoro teraz całość sprowadza się do inwalidzkiego wózka, łóżka, kabli z kroplówkami. Skoro nie mogę sam usiąść, sam się wykąpać, zjeść i wysikać. Wciąż muszę być zdany i zdana na innych.

Jak łatwo wtedy dojść do wniosku, że życie jest  jak mecz piłkarski, o którym z góry wiadomo, że został przegrany. Cały wysiłek walki nie zmieni końcowego wyniku i pewnej klęski.

W cierpieniu, w którym nie ma nadziei wszystko staje się gorzkie, pogmatwane, odwrócone do góry nogami. Wszystko co dotychczas wydawało się być obiecujące i  pełne sensu, jest rozkołysane, trzęsie się, a w końcu wali jak przysłowiowy domek z kart.

Sprzyja temu ogólny stan człowieka, który zwykle idzie od smutku do beznadziei. Najpierw jest smutek, który rodzi przygnębienie. Przygnębienie prowadzi do zgorzknienia, zgorzknienie do rozczarowania, rozczarowanie do rozpaczy, a rozpacz do całkowitej utraty nadziei, poczucia sensu i celu.

"Istnieje pewien typ rezygnacji, mówi Emmanuel Mounier, który sprawia, że twoje życie jakby gaśnie i stajesz się obojętny na wydarzenia". Nie dotyczy to tylko cierpienia fizycznego. Atak choroby nie jest jedynym atakiem jaki spotyka nas w życiu. Jest nim przecież  także umieranie kogoś bliskiego, świadomość stopniowego ubytku własnych sił fizycznych, upokorzenie w pracy, zawód w miłości, zdrada ze strony przyjaciela. Lista jest długa. Każdy może dopisać  bardzo osobiste jej elementy… Dla człowieka wierzącego modlitwa wydaje się być wtedy martwa, wiara bezsensowna, chodzenie za Chrystusem - chodzeniem bez celu i bez światła.

Drodzy Chorzy, Członkowie Apostolstwa Chorych, 
dziękuję wam bardzo za to, że w swoim cierpieniu jesteście świadkami nadziei, co pokazujecie swoim sposobem przeżywania cierpienia. Nie, nie mówicie, że cierpienie jest w porządku, że cieszycie się, że możecie cierpieć, bo to było by sztuczne, masochistyczne i nieprzekonujące, jak radość narkomana.

Wy mówicie: cierpienie jest złem. Męczy nas ból i męczy przeżycie bezradności, ale chcemy także ten wymiar i ten moment w naszym życiu przeżyć, nadając mu sens, wierząc, że on przyniesie ostatecznie dobro nam, naszym najbliższym, Kościołowi i światu. Chcemy także w tym co teraz przeżywamy i co jest dla nas trudne, wznieś oczy wyżej, spojrzeć w stronę tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus (por. Kol 3,2). Nie szukamy sensów i zabezpieczeń jedynie na ziemi. Patrzymy w kierunku Oblubieńca i w kierunku wesela, które - czego jesteśmy pewni - nastąpi kiedyś, gdy Chrystus stanie się wszystkim we wszystkich (por. 1 Kor 15,24).

Jako członkowie Apostolstwa Chorych powtarzacie trzy słowa, które są jakby warunkiem przynależności do tej wspólnoty. Słowa są trudne. Nie można ich od nikogo wymagać, dlatego też nie można do wspólnoty nikogo zapisać. Nie można nawet szczególnie nalegać, by ktoś to zrobił. To musi być indywidualna decyzja każdego. Te trzy słowa, a jeszcze bardziej trzy postawy, które się za nimi kryją muszą być osobiste. Można je wypowiedzieć jedynie w swoim imieniu. Słowa brzmią: Przyjmować, znosić i ofiarować. Przyjmować cierpienie, znosić je cierpliwie, po chrześcijańsku, w zjednoczeniu z Chrystusem, który się za nas ofiarował na krzyżu, ofiaruje w Eucharystii i żyje w Kościele. I w końcu ofiarować swoje cierpienie Bogu po to, aby Królestwo Boże było coraz bardziej widziane na ziemi, a także ofiarować je za zbawienie świata, za Kościół, Ojczyznę i Ojca świętego.

W tych trzech słowach i w tych trzech postawach wyraża się właśnie nadzieja. I za nią wam dziękuję. Wy uczycie nas właśnie tego, że pierwszą reakcją na cierpienie nie musi być  bunt i ucieczka, porzucenie tego wszystkiego, co dotychczas było fundamentem życia, zanegowanie siebie w swoich dotychczasowych wyborach.  Wy mówicie: w cierpieniu nie trzeba uciekać. Przeciwnie: w cierpieniu można się zatrzymać. Przyjąć je, znosić po chrześcijańsku i ofiarować w konkretnym, dobrym celu! Powtarzacie jako swoje słowa św. Matki Teresy z Kalkuty, która mówiła: "Jeśli to przyniesie Ci chwałę, jeśli da Ci choć trochę radości, Panie Jezu, jeśli dusze zostaną przyprowadzone do Ciebie, jeśli moje cierpienia zaspokoją Twoje pragnienia z krzyża, oto jestem Panie, z radością akceptuje wszystko. Do końca życia będę uśmiechać się do Twojej ukrytej twarzy". W ten sposób w swoim cierpieniu "przekraczacie siebie" jak pisał czterdzieści lat temu św. Jan Paweł II w Salvifici Doloris: "Cierpienie jest jednym z tych punktów, w których człowiek zostaje niejako «skazany» na to, ażeby przerastał samego siebie - i zostaje do tego w tajemniczy sposób wezwany".

Jak wiemy za kilka miesięcy rozpocznie się w Kościele Wielki Jubileusz Odkupienia. Jego hasło i jego temat  brzmi: "Pielgrzymi nadziei". Albo jest się pielgrzymem nadziei, albo włóczęgą rozpaczy. W bulli zwołującej ten Jubileusz papież Franciszek, nawiązując do kotwicy, jednego z biblijnych symboli nadziei (por. Hbr 6,18-20) napisał: "Obraz kotwicy jest sugestywny, aby zrozumieć stabilność i bezpieczeństwo, jakie mamy pośród wzburzonych wód życia, jeśli polegamy na Panu Jezusie. Burze nigdy nie mogą zwyciężyć, ponieważ jesteśmy zakotwiczeni w nadziei łaski, która jest w stanie uczynić nas żyjącymi w Chrystusie, przezwyciężając grzech, lęk i śmierć. Ta nadzieja, znacznie większa niż satysfakcje każdego dnia i poprawa warunków życia, przenosi nas ponad próby i zachęca, byśmy szli, nie tracąc z oczu wielkości celu, do którego jesteśmy powołani - Nieba (…). Pozwólmy, by od teraz pociągnęła nas nadzieja i pozwólmy, by przez nas stała się zaraźliwa dla tych, którzy jej pragną. Niech nasze życie mówi im: Ufaj Panu, bądź mężny, niech się twe serce umocni, ufaj Panu! (Ps 27, 14). Niech moc nadziei wypełnia naszą teraźniejszość, w ufnym oczekiwaniu na powrót Pana Jezusa Chrystusa".

Słowo Boże, które Kościół daje nam na tę sobotę, choć - jak to w dni zwykłe okresu liturgicznego, nie jest komponowane ze sobą, ale czytane po kolei - dziś bardzo się ze sobą spotyka. Także ono jest o nadziei.

Oto prorok Amos, który w bardzo bezkompromisowy sposób stawał w obronie ludzie cierpiących: duchowo i fizycznie, upominał się o nich wobec króla, kapłanów, sędziów, urzędników, dziś mówi im wszystkim, i także nam: cierpienie nie jest ostateczne. Żadne i nigdy! Szałas Dawidowy, który upada, zostanie podniesiony. Zostaną zamurowane jego szczeliny, podźwignięte ruiny. Ludzie zajmujący się rolą będą mogli obsiewać, a potem zbierać. I to w obfitości. Zniszczone miasto będzie odbudowane, będą winnice i ogrody. Ludzie będą szczęśliwi. W radości będą pić wino (por. Am 9,11-15).

To nie jest tania pociecha, to nie są jakieś duchowe gilgotki, przykładanie plastrów uśmierzających ból, które jednak przyczyny bólu nie likwidują, bo gdy przestaną działać - ból wraca. To jest nadzieja, czyli pewność wynikająca z wiary, że ostateczne Słowo w historii świata i w historii każdego człowieka, należeć będzie do Boga. A On jest Życiem, a nie śmiercią, Wyzwoleniem, a nie niewolą, Światłem, a nie ciemnością, Pokojem, a nie udręką, Błogosławieństwem, a nie przekleństwem. 

O tym samym mówi Ewangelia (por. Mt 9,14-17), o czasie radości, która płynie z obecności Pana, Oblubieńca, Chrystusa. Tam, gdzie ludzie - już tu na ziemi - otwierają się na Jego obecność, tam doświadczają radości, nawet pomimo przeżywanych trudów. Dzielenie się tym doświadczeniem papież Franciszek we wspomnianej bulli uważa za jedno z najważniejszych zadań na czas Jubileuszu. "Konieczne jest zatem zwrócenie uwagi na wiele dobra obecnego w świecie, aby nie ulec pokusie przekonania o byciu pokonanym przez zło i przemoc", pisze Franciszek.

Jednak radość ze spotkania z Oblubieńcem w pełni możliwa będzie dopiero wówczas, gdy nastąpią wieczne Gody Baranka (por. Ap 21,9nn), na które przyjdziemy w całkowicie nowych, niepołatanych szatach. Nasze istnienie będzie wtedy niczym nowy bukłak. Wtedy, jak czytamy w Księdze Apokalipsy, nie będzie łez, chorób, cierpień, krzywd i nieszczęść. "Ani żałoby, ani krzyku, ani trudu już [odtąd] nie będzie" (Ap 21,4). Nie będzie też potrzebna wtedy nadzieja. Nie będą potrzebni pielgrzymi nadziei, bo wszyscy już dotrą do celu. I wszystko wypełni miłość.

Spełnią się słowa śpiewanego przed chwilą Psalmu. Łaska i wierność spotkają się wtedy całkowicie ze sobą. Ucałują się sprawiedliwość i pokój. Pan sam szczęściem obdarzy (por. Ps 85.9.11-14).

Siostry i Bracia,
dzisiejsza pielgrzymka jest także okazją, by podziękować tym wszystkim, którzy opiekują się chorymi. Pomagają im przyjąć, znosić i ofiarować swoje cierpienia.

Czeski ksiądz, teolog i publicysta Tomasz Halik, opowiada w jednej ze swoich książek, jak to znalazł się kiedyś w indyjskim Madrasie. Najpierw, w klimatyzowanych i pachnących salach, wygłosił serię pobożnych odczytów na temat istoty chrześcijaństwa, potem modlił się w tamtejszej katedrze przy relikwiach Apostoła Tomasza i wreszcie został zaproszony przez organizatorów jego pobytu, by odwiedził jeden z sierocińców. I tak opisuje swoją wizytę: "W łóżeczkach, które przypominały klatki dla drobiu, leżały małe opuszczone dzieci z brzuszkami opuchniętymi od głodu, o szkielecikach powleczonych czarną nierzadko zaognioną od ran skórą. W korytarzach, które zdawały się nie mieć końca, patrzyły na mnie zewsząd ich gorejące oczy i wyciągały się ku mnie ich różowe dłoni. Czułem się podle, chciałem uciekać nie  tylko z tego miejsca, ale w ogóle z Indii, ba z całego naszego świata i jak Iwan Karamazow zwrócić Bogu bilet. Ale właśnie w tym momencie usłyszałem gdzieś, z głębi mego serca zdanie, które przed chwila czytałem w Ewangelii: dotknij ich ran, a potem raz jeszcze: podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku (por. J, 20,27)".  I konkluduje tak: "Przecież nie mogę wierzyć, jeśli nie będę dotykać ran i udręk tego świata, albowiem wszystkie bolesne rany, cała nędza świata i ludzkości to rany Chrystusa. Nie mam prawa wyznawać Boga, jeśli nie traktuję poważnie bólu swoich bliźnich. Wiara, która chciałaby zamykać oczy na cierpienie ludzi, jest tylko iluzją.  Wieść o zmartwychwstaniu oznacza przede wszystkim to, że Bóg przyznał się do Ukrzyżowanego, którego ludzie odrzucili". 

Drodzy Bracia i Siostry,
dziękuję, że traktujecie poważnie ból swoich bliźnich i nie odwracacie od niego oczu. W ten sposób i wy jesteście znakami i pielgrzymami nadziei. Wy też przyjmujecie, znosicie i ofiarowujecie cierpienie. 

Gdy jesteśmy przy naszych cierpiących bliźnich, przede wszystkim i po prostu przy nich bądźmy. Nie zagadujmy ich cierpienia, nie wyjaśniajmy jego przyczyn, nie plećmy frazesów, nie lukrujmy ran i nie bagatelizujmy ich. Nie poklepujmy chorych, mówiąc im, że jakoś to będzie, albo, że będzie dobrze.

Przecież wiecie lepiej niż ja, że wystarczy przy chorym posiedzieć, pobyć z nim w jego ciemnościach, pomilczeć razem, pomodlić się w ciszy. Tak, by cierpiący człowiek odkrył, po czasie, może po długim czasie, może po bardzo długim czasie, że Boże milczenie i Boże nieistnienie to jednak dwie różne sprawy. I że to, że Bóg milczy nie oznacza, że Boga nie ma!
Papież Franciszek powiedział kiedyś do biskupów: "Ważne jest prowadzenie starannej formacji na dobrym poziomie, która kształtowałaby osoby potrafiące wchodzić w noc, nie pogrążając się w ciemnościach i nie gubiąc, którzy umieliby wysłuchiwać skarg tak wielu ludzi, zaakceptować rozczarowania bez popadania w gorycz; dotykać dezintegracji innych, nie dopuszczając, by ich własna tożsamość uległa rozmyciu i rozkładowi".

Tu potrzeba wielkiej pokory, cierpliwości, delikatności, wyrozumiałej i czułej miłości bliźniego, ale także kompetencji i mądrości. To wielka sztuka, ale i wielka łaska. "Musimy nauczyć się także i to znosić, pisała św. Teresa Benedykta od Krzyża, że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze niż cierpieć samemu".

Raz jeszcze dziękuję, że to robicie i potraficie. Na koniec powierzajmy się przemożnemu wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny, którą dziś czcimy jako Uzdrowienie Chorych. Jej ofiarowujemy chorych, ich opiekunów, lekarzy i personel medyczny, duszpasterzy, a  także wszystkich, którzy troszczą się o rozwój Apostolstwa Chorych. Oby to dzieło jak najpiękniej się rozwijało.
Módlmy się słowami pięknego wiersza Tarasa Szewczenki:

W Tobie nadzieja moja,
Promienna Niebios Bramo,
i w miłosierdziu Twoim
ufność pokładamy.
O Matko Wniebowzięta,
O Święta Mocy Świętych!
Niepokalana Pani,
do Ciebie z prośbą śpieszę:
spójrz, o Przeczysta, na nich,
na ślepych, oszukanych,
na niewolników rzeszę!
Umęczonego Syna
daj siłę im w wytrwaniu,
by do samego końca,
do kresu swej godziny
donieśli krzyż-kajdany.
Spraw, Przechwalebna Pani!
Królowo Nieba, Ziemi,
O Matko Pełna Łaski,
Ty z nowej zorzy brzaskiem
daj koniec udręczenia.
A ja, wyzbyty złości,
gdy znów zakwitną sioła,
zaśpiewam psalm radości
Twej chwale wśród Aniołów.
Dziś tylko płacz i trwogę
ubogiej duszy bratniej
składam - sam ubogi,
jak w darze grosz ostatni
.

Amen.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..