Jan, czyli Bóg jest łaskawy

Homilia abp. Adriana Galbasa wygłoszona z okazji ogłoszenia św. Jana Chrzciciela patronem Łazisk, 24 czerwca 2024 roku.

Bracia i Siostry,

spotykamy się w ten jeden z najdłuższych dni w roku, aby uczcić człowieka niezwykłego. Świadczy już o tym choćby i to, że Kościół w liturgii obchodzi zwykle czyjeś narodziny dla nieba, wyjątek robi tylko trzykrotnie, świętując także ziemskie urodziny. Świętujemy więc Boże Narodzenie, narodzenie Maryi i właśnie dziś, narodziny św. Jana Chrzciciela.

Do Jana odnoszą się słowa proroka Izajasza (por. Iz 49,1-6), które słyszeliśmy przed chwilą. Powołany w łonie matki, wyrazisty mówca, jakby o ostrym języku, który umie w sposób jasny i konkretny wypowiedzieć Boże prawdy, trafiający w punkt, niczym zaostrzona strzała, ukryta w bożym kołczanie. Bardzo wsławiony w oczach Pana, dla którego Bóg stał się siłą.

Św. Jan może powiedzieć o sobie także słowa Psalmisty (Ps 139) z usłyszanego przed chwilą Psalmu:
„Ty bowiem Panie stworzyłeś moje wnętrze
I utkałeś mnie w łonie matki
Sławię Cię, że mnie tak cudownie stworzyłeś
Godne podziwu są twój dzieła
I duszę moją znasz do głębi
Nie byłem dla ciebie tajemnicą
Kiedy w ukryciu nabierałem kształtów
Utkany we wnętrzu ziemi”.

Sam Chrystus powie o Janie, że jest on największym spośród narodzonych z niewiasty, największym z ludzi (Mt 11,11), a on sam, co słyszeliśmy przed chwilą, że nie jest godzien schylić się, by rozwiązać rzemyk u sandałów Pana (por. Mk 1,7. Dz 13,25). Nie jest więc nawet godzien być Jego sługą i niewolnikiem. Jan chętnie nazywa się jednak Przyjacielem oblubieńca (por. J 3,29).

Katechizm Kościoła Katolickiego, podsumowując wszystkie jego tytuły mówi tak: „Święty Jan Chrzciciel jest bezpośrednim poprzednikiem Pana, posłanym, by przygotować Mu drogi. "Prorok Najwyższego" (Łk 1, 76) przerasta wszystkich proroków, jest ostatnim z nich, zapoczątkowuje Ewangelię , pozdrawia Chrystusa już w łonie matki i znajduje radość jako "przyjaciel oblubieńca" (J 3, 29), nazywając Go Barankiem Bożym, "który gładzi grzech świata" (J 1, 29). Poprzedzając Jezusa "w duchu i mocy Eliasza" (Łk 1, 17), świadczy o Nim swoim przepowiadaniem, swoim chrztem nawrócenia, a w końcu swoim męczeństwem” (KKK 523). 
Jan szedł zawsze przed Chrystusem. Do Apostołów Chrystus powiedział „pójdź za Mną” (Łk 5,27). Do niego nie. Choć sam Jan, wskazując na boskie pochodzenie Chrystusa powie pięknie: „za mną idzie Mąż, który był przede mną, bo był wcześniej niż Ja” (J 1,30). 

Jednak na ziemi to Jan szedł przed Chrystusem, był jak znak, wskazujący drogę i nie próbujący drogi zastąpić. To co najpierw spotkało Jana, potem spotykało Chrystusa. Jan zawsze szedł za Chrystusem w taki sposób, że sobą Chrystusa nie przesłaniał, przeciwnie: odsłaniał Go. Był jak przystawka przed głównym daniem: budził smak na Chrystusa, a nie zapychał innych sobą.

O ich spotkaniach – Jana i Chrystusa – Ewangelia mówi trzy razy. Niewykluczone, że widywali się częściej, co chętnie próbują nam pokazać najwspanialsi mistrzowie płótna. Ewangelia mówi jednak o trzech spotkaniach.

Pierwsze, gdy Jan, jeszcze w łonie swej matki Elżbiety zareagował entuzjastycznie na obecność Chrystusa, gdy podskoczył z radości, co sprowokowało najpierw Elżbietę, do pięknego wyznania wiary: „a skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie” (Łk 1,43), a potem zachęciło Maryję do wyśpiewania niezwykłego hymnu Magnificat (Łk 1-46-55). W ten sposób Jan, sam będąc jeszcze niewidoczny, zachęcił innych do zwrócenia uwagi na Pana i do uwielbienia Go.

O drugim ich spotkaniu Ewangelia mówi, że było nad Jordanem, na początku publicznej działalności Chrystusa. Jan z mocą zapowiadał przyjście Pana, robił to tak intensywnie i ciekawie, że ludzie tłumnie ciągnęli, aby go słuchać (por. Mk 1,5). Jan uważał się jednak jedynie za głos (por. J 1,23). Głos dla Słowa.

Św. Augustyn pięknie opisze ich relację: „Jan jest głosem – pisze ten wielki Doktor Kościoła – ale „na początku było Słowo”, czyli Pan. Jan był głosem tylko do czasu, Chrystus jest Słowem odwiecznym. Czym jest głos bez słowa? Jest pustym dźwiękiem, który niczego nie oznacza. Głos bez słowa dźwięczy w uchu, ale sercu nie przynosi pożytku (…). Gdy myślę o tym, co mam powiedzieć, wtedy słowo rodzi się w moim sercu; a jeśli chcę ci coś powiedzieć, staram się wzbudzić w twoim sercu to, co już istnieje w moim. W tym celu posługuję się głosem i mówię do ciebie, aby słowo, które jest we mnie, mogło dotrzeć do ciebie i przeniknąć do twojego serca. Dźwięk głosu pozwala ci zrozumieć słowo. Ten dźwięk mija, ale słowo przezeń niesione dotarło do twojego serca, a równocześnie pozostaje i w moim sercu (…). Dźwięk głosu spełnił swoje zadanie i przebrzmiał. Trzymajmy się słowa, nie dajmy, aby się ono zagubiło, gdy już poczęło się w tajnikach naszego serca”.

Tak, Jan jest głosem, ale cóż wart byłby głos, gdyby nie przekazywał Słowa?! Słowem zaś jest Chrystus. Jan sprawia, że Chrystus jest słyszany i widziany. Sam się umniejsza, by Pan był bardziej widoczny i sam się ścisza, by wyraźniej zabrzmiało Słowo Chrystusa.

I w końcu spotykają się trzeci raz. Przez pośrednictwo uczniów. Bezpośrednio nie mogą, bo Jan jest w więzieniu. Zamknięty z powodu odwagi, którego nie mogła znieść lokalna i doczesna władza (por. Mk 6,17-29). Mówił prawdę Herodowi, że ten żyje niemoralnie, z żoną własnego brata. Inni tylko o tym szeptali po kątach i po cichu. Bali się utraty stołka, kasy, bądź głowy. On się nie bał. Powiedział prawdę prosto w oczy. Pewnie, gdyby choć trochę odpuścił, Herod by go uwolnił, bo wiadomo, że lubił słuchać Jana. Ale wtedy Jan wyrzekłby się prawdy, czyli Chrystusa. Nie  byłby Jego prorokiem i Jego poprzednikiem. Nie umocniłby uczniów.

Być może tę stanowczość w pewnym stopniu miał w genach od matki Elżbiety oraz ojca Zachariasza. Słyszeliśmy przed chwilą, z jaką determinacją walczyli, by ich syn miał na imię tak, jak chciał tego Pan (por. Łk 1,13). Wszyscy krewni i sąsiedzi przekonywali, że ma mieć na imię Zachariasz, po ojcu. „Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan” (Łk 1,60) – mówi Elżbieta. Zdecydowanie, w kontrze do najbliższych, do opinii publicznej, do przekonania, że przecież tak zawsze było i że nigdy tak nie było. Pierworodny ma mieć na imię tak, jak jego ojciec, mówi opinia publiczna. Nie, odpowiada Elżbieta: będzie miał na imię tak, jak chce Bóg. To samo potem potwierdzi Zachariasz: „Jan będzie miał na imię” (Łk 1,63).

Ileż moglibyśmy uniknąć w życiu kłopotów, gdybyśmy odważnie szli za tym, czego chce od nas Pan, czego nas uczy i ku czemu prowadzi. Niestety, gawiedź, publika, zwyczaje, które zawsze były i zawsze być muszą, większość, sąsiedzi i krewni bywają nieraz bardzo przemocowi, wymuszając na nas niechciane ustępstwa, kompromisy, do których wcale nie jesteśmy przekonani, gwałcąc nawet nasze sumienia. Idziemy jednak za tym na nasze nieszczęście, kochając bardziej święty spokój niż Świętego Ducha. Także w Kościele.

W tych trzech spotkaniach Jana i Jezusa jest dla nas konkretna wskazówka. Tu jest jedna z odpowiedzi na pytanie: jak być dzisiaj chrześcijaninem w świecie? Co jest naszym ważnym chrześcijańskim zadaniem?

Po pierwsze polega ono na tym, by samemu uwielbiać Pana, starać się być jak najbliżej Niego, niemal podskakiwać w duchu z radości już na sam dźwięk słowa „Chrystus”, cieszyć się Jego obecnością. Mieć radość wiary i uważać ją za skarb. Radość, która nie jest wesołkowatością i pustym śmiechem, ale głęboką postawą serca, które jest pewne, że życie ma sens ofiarowany nam w Chrystusie, że On jest najpiękniejszą drogą dla człowieka. Wielu Go dziś nie widzi, wielu Go nie uwielbia, wielu Go lekceważy, tym bardziej więc sami – odkrywszy Jego wspaniałość – śpiewajmy swój Magnificat i zachęcajmy do tego innych.

„Radość Ewangelii – napisał papież Franciszek w adhortacji Evangelii gaudium – napełnia serce oraz całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem Chrystusem rodzi się zawsze i odradza radość” (EG, 1).

Naszym zadaniem jest także wprost mówić dziś o Chrystusie. Na mocy chrztu jesteśmy przecież prorokami. Katechizm precyzuje jak należy to robić.

"Chrystus – czytamy – pełni swe prorocze zadanie nie tylko przez hierarchię, ale także przez świeckich, których po to ustanowił świadkami oraz wyposażył w zmysł wiary i łaskę słowa". Pouczanie kogoś, by doprowadzić go do wiary, jest zadaniem każdego kaznodziei, a nawet każdego wierzącego.

Świeccy wypełniają swoją misję prorocką również przez ewangelizację, to znaczy głoszenie Chrystusa zarówno świadectwem życia, jak i słowem. W przypadku świeckich ta ewangelizacja nabiera swoistego charakteru i szczególnej skuteczności przez to, że dokonuje się w zwykłych warunkach właściwych światu.

Tego rodzaju apostolstwo nie polega jednak na samym tylko świadectwie życia. Prawdziwy apostoł szuka okazji głoszenia Chrystusa również słowem, bądź to niewierzącym bądź wierzącym.

Wierni świeccy, którzy są do tego zdolni i przygotowani, mogą wnosić swój wkład w formację katechetyczną, w nauczanie świętej nauki i w wykorzystanie środków społecznego przekazu.

Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności, jakie posiadają, przysługuje im prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła oraz – zachowując nienaruszalność wiary i obyczajów, szacunek wobec pasterzy, biorąc pod uwagę wspólny pożytek i godność osoby – podawania go do wiadomości innym wiernym” (KKK 904-907).

To są niezwykle ważne zadania. Niektóre spełniane przez niektórych świeckich, jak bycie katechetą, czy katechistą, albo pracownikiem kościelnych mediów, ale inne są absolutnie dla każdego.

Trzeba tylko mieć odwagę odezwać się w sprawie Chrystusa: w domu, w swojej rodzinie, w miejscu pracy, w szkole, przy grillu na wakacjach. Także, a nawet przede wszystkim wobec niewierzących.

Bardzo was też zachęcam, abyście wyrażali swoje zdanie wobec nas biskupów i kościelnych przełożonych, zwłaszcza wtedy, gdy sprawy w Kościele was bolą, albo gdy macie cenne i przemyślane pomysły, jak życie Kościoła wzmocnić, zdynamizować i pogłębić. To też jest realizowanie charyzmatu proroctwa.

I w końcu ważna jest nasza wierność. Ona niezwykle dziś ewangelizuje. Ta wierność wielka: kapłańska, małżeńska, zakonna, wierność zobowiązaniom złożonym przy chrzcie i bierzmowaniu, ale także ta wierność w małych sprawach, z powodu której będziemy postawieni kiedyś nad wieloma (por. Mt 25,21). 
Chodzi tu więc także o wierność drobnym obietnicom, codziennym zobowiązaniom, przyrzeczonym tajemnicom, wierność, że wykonam to, do czego się zobowiązałem i zrobię to, co obiecałem. Niekoniunkturalnie.

Wielka nieuczciwość zawsze bierze się z małej, jak i wielka solidność, idzie z tej powszedniej, codziennej i zwykłej.

 „Miejcie odwagę – jak pisał Asnyk – nie tę jednodniową, 
co w przeraźliwym przedsięwzięciu pryska, 
lecz tę co wiecznie z podniesioną głową, 
nie da się zepchnąć z swego stanowiska”.

Bracia i Siostry,
o tym wszystkim rozważamy dziś, gdy miastu Łaziska uroczyście jest nadany patronat św. Jana. Uroczyście, bo przecież czcicie tego Świętego tu od wieków, szukając u niego pomocy w sprawach osobistych i w sprawach miasta. Wyrazem tej miłości jest ta coroczna msza sprawowana na tym miejscu. Obiecali ją wasi przodkowie, a wy słowa dotrzymujecie.

Cieszę się że papież Franciszek przychylił się do wspólnej prośby: mieszkańców Łazisk i parafian tutejszych parafii, władz miasta i Kościoła, by oficjalnie ogłosić św. Jana patronem miasta.

Niech to jeszcze bardziej was zdopinguje do życia na wzór tego wspaniałego Patrona. Dziękuję za piękną współpracę między władzami lokalnymi, a Kościołem, która od dawna ma tu miejsce. Gdyby nie ona nie byłoby takiej uroczystości.

W encyklice Fratelli tutti, papież Franciszek napisał, że to, co lokalne jest naszym skarbem, którego nie można się wyrzec. „Należy zapuścić korzenie w urodzajnej ziemi i w historii własnego miejsca, które jest darem Bożym. Pracuje się w tym, co małe, miejscowe, w łączności z tym co blisko, ale z szerszą perspektywą. Nie jest to ani sfera globalna która prowadzi do rozpłynięcia się, ani odizolowana cząstkowość, skazująca człowieka na bycie jałowym” (FT 145).

Bardzo się więc cieszę, że św. Jan Chrzciciel, który jest już patronem setek parafii na całym świecie, zakonu joannitów, a także mnichów, dziewic, pasterzy, stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy, abstynentów, niezamężnych matek i skazanych na śmierć, który jest orędownikiem podczas gradobicia i w chorobach epilepsji, który patronuje nie tylko wielu miastom w Polsce, między innymi Nysie, Wrocławiowi i Toruniowi, ale także Francji, Austrii, Holandii, Niemcom, Węgrom i Malcie, od dzisiaj – oficjalnie – jest także patronem Łazisk.

Jego imię oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”, a jak zapowiedział anioł Zachariaszowi, z jego narodzenia wielu cieszyć się będzie (por. Łk 1 14). Niech więc dzisiaj i każdego dnia św. Jan okaże się łaskawy dla was, mieszkańców Łazisk, niech wyprasza wam łaskawość Boga, niech przynosi wam wiele osobistej i wspólnotowej radości.

Powierzajmy się jego wstawiennictwu słowami pięknego hymnu z dzisiejszej Jutrzni:

„Jakżeś szczęśliwy, pełen wzniosłych zasług,
Bez żadnej skazy twej śnieżnej czystości,
Wielki proroku, pustyń miłośniku
I świadku wiary.

Wiele dziś możesz dzięki swoim cnotom,
Więc nasze serca uwolnij z przewiny;
Równaj przed nami wyboiste drogi
I prostuj ścieżki.

Aby nasz Stwórca wielce litościwy
I Odkupiciel tak bardzo łaskawy
Raczył swe kroki stawiać na gościńcu
Ku czystym duszom.

Boże jedyny, w Trójcy niepojęty,
Aniołów hymny niech sławią Cię wiecznie,
Ty zaś nam okaż swoje miłosierdzie
I bezmiar łaski. Amen”.

+ Adrian J. Galbas SAC

« 1 »