Wspólnota

Homilia abp. Adriana Galbasa SAC, wygłoszona podczas Forum Bractw i Konfraterni na Jasnej Górze 28 kwietnia.

Siostry i Bracia,
Słowo Boże, które dostajemy tej niedzieli koncentruje nas na wspólnocie. O tym są wszystkie usłyszane przed chwilą czytania.

Najpierw pierwsze z dziejów Apostolskich (por. Dz 9, 26-31), gdy wspólnota przygarnia Pawła. Paweł, do niedawna jeszcze Szaweł, po swym nawróceniu od razu głosi Chrystusa. 

Chrystus, który do niedawna był największym wrogiem Szawła, nagle, w jednej chwili stał się nie tylko jego przyjacielem, ale sensem jego życia. Co Apostoł powie później Filipianom w jednym z najpiękniejszych swoich zdań: „dla mnie żyć, to Chrystus, a śmierć jest mi zyskiem” (Flp 1,21). 

Nowonawrócony Szaweł najpierw próbuje głosić Chrystusa w pojedynkę, samemu, ale szybko doświadcza jak bardzo jest to nieskuteczne i trudne. Musi uciekać z Damaszku w obawie o swe życie (por. Dz 9, 26-29). Przejeżdża do Jerozolimy i nadal jest sam. Wszyscy się go boją. Nic dziwnego, Apostołowie wciąż znają go przecież jako Szawła, jako niszczyciela i zabójcę, jako tego, który przyczynił się do śmierci młodego diakona – Szczepana. Uciekają więc od niego. Nie było social mediów, wiadomości nie rozprzestrzeniały się tak szybko, jak dzisiaj. O tym, co zdarzyło się pod Damaszkiem i w samym Damaszku, w Jerozolimie jeszcze nie wiedzą, a nawet, jeśli już coś słychać, to wciąż są to informacje niesprawdzone i niepewne. Paweł próbuje przyłączyć się do uczniów Chrystusa, ale ci go nie chcą.

I wtedy pojawia się Barnaba, który – jak słyszeliśmy przed chwilą - „przygarnął” Pawła. Piękny gest. Opuszczony Paweł jest przygarnięty przez Barnabę. To jest właśnie wspólnota. Ten sam Paweł, być może powołując się na swoje osobiste doświadczenie, powie potem: „przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was - ku chwale Boga” (Rz 15,7).

Wśród Apostołów był także Jan, który napisze później – co słyszeliśmy dziś w drugim czytaniu (por. 1 J 3,18-24), że prawdziwa wspólnota uczniów Chrystusa, to nie grupa teoretyków, którzy dyskutują o miłości, ale to praktycy, którzy miłość wykonują. Miłość bowiem nie jest do gadania, ale do dawania. Barnaba nie wygłosił pozostałym Apostołom pouczającego wykładu na temat możliwości przyjęcia opuszczonego człowieka, tylko go przygarnął. „Dzieci – napisze potem św. Jan – nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18-24). To będzie znak rozpoznawczy chrześcijan. Po tym się ich pozna i po tym oni sami się rozpoznają.

O pragnieniu wspólnoty mówi także dzisiejszy Psalmista, który chce chwalić Pana w wielkim zgromadzeniu. Jego pragnieniem jest wielka wspólnota ludzi Bożych, którzy przypomnieli sobie o Panu, którzy oddają Mu pokłon, którzy Mu służą i żyją dla Niego (por. Ps 22,26-28.30-32).

I w końcu jest ten piękny kawałek Ewangelii (por. J 15,1-8). On także jest o wspólnocie. Najbardziej podstawowej, wspólnocie, która jest przed tą, jaką tworzą między sobą ludzie. To wspólnota z Chrystusem, a raczej wspólnota Chrystusa z Kościołem, bo to On ją przede wszystkim buduje.

Sam Chrystus porównuje ją do obrazu Winnego Krzewu i latorośli. To jest związek ściślejszy niż ten sprzed tygodnia, czyli między pasterzem i stadem, więcej nawet: to jest związek ściślejszy niż ten, o którym słyszeliśmy przed tygodniem, ściślejszu nawet niż ten między matką, a dzieckiem, które nosi w swoim łonie. Dziecko przez dziewięć miesięcy żyje dzięki matce, ale po tym czasie musi zostać odcięta pępowina, gdyby tak się nie stało, dziecko by umarło. Dotyczy to zresztą także relacji psychicznych między matką a dzieckiem. Mówi się przecież o nieodciętej pępowinie, gdy mamy do czynienia z życiowym uzależnieniem dorosłego już człowieka od swojej matki. Matka wciąż jakby żyje za dziecko i zamiast dziecka. To jednak jest patologia.

W życiu duchowym, w naszej relacji z Chrystusem jest całkowicie inaczej. Odcięcie latorośli od winnego krzewu sprawia, że ta automatycznie obumiera. Bez soków czerpanych z krzewu nie może istnieć i nie może owocować.

Tak, bez Chrystusa nie możemy istnieć w życiu wiary i nasza wiara nie może owocować. Do duchowego życia wiary potrzebne jest nam Jego życie. Właśnie to pawłowe: „Dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk” (Flp 1,21). Założyciel Zgromadzenia z którego pochodzę, św. Wincenty Pallotti dodawał: „niech przepadnie moje życie, a życie Chrystusa niech się stanie moim życiem”.

To doświadczywszy takiej wspólnoty, łatwiej nam budować wspólnotę pomiędzy sobą, wspólnotę osób kochających w praktyce, przygarniających się nawzajem i głoszących w ten sposób chwałę Pana w wielkim zgromadzeniu.

Bracia i Siostry,
mam nadzieję, że doświadczacie takiej wspólnoty w Kościele. Że Kościół nie kojarzy wam się tylko z bezduszną, zimną instytucją bez serca, z przepisami, regułami i egzekwowanymi na zimno i bezlitośnie rozporządzeniami. Oczywiście, że one są ważne, ale nie mogą być istotą Kościoła. Mam nadzieję, że doświadczyliście tego, czego doświadczyła św. Teresa z Lisieux, że Kościół ma serce i że w jego centrum jest miłość. Mam nadzieję, że spotkaliście w Kościele nie tylko teoretyków ewangelii, którzy potrafią pięknie mówić o miłości, ale, że spotkaliście kogoś, kto was przygarnął, niezależnie od wszystkiego.

Mam też taką samą nadzieję, że każda i każdy z nas, próbuje taki Kościół budować wobec innych. Że to my jesteśmy tymi przygarniającymi, dającymi drugiemu szansę, obdarzającymi innych zaufaniem, czerpiąc do tego siłę z naszego zjednoczenia z Chrystusem, Winnym Krzewem.

Papież Franciszek pisze: „Jeśli jesteśmy wyizolowani, bardzo trudno nam walczyć z własną pożądliwością, z zasadzkami i pokusami diabła oraz egoistycznego świata. Uwodzi nas wtedy bombardowanie tak wielkie, że, jeśli jesteśmy zbyt słabi, ulegamy mu, łatwo tracąc poczucie rzeczywistości i wewnętrzną jasność”.

O tym rozważamy podczas spotkania, ogólnopolskiego i międzynarodowego,  Bractw i Konfraterni, które od dwóch dni odbywa się w Częstochowie, w Dolinie Miłosierdzia i tu, na Jasnej Górze.

Bractwa są niemal tak stare jak Kościół. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa wierni pomimo prześladowań tworzyli stowarzyszenia zgodnie z obowiązującymi normami prawa cywilnego. Początkowo wspólnoty chrześcijańskie korzystały z doświadczenia kolegiów imperium rzymskiego, które organizowały pogrzeby dla zmarłych członków i pomagały ich rodzinom po śmierci bliskich. Pierwszymi udokumentowanymi bractwami chrześcijańskimi były stowarzyszenia grabarzy. Zajmowały się one grzebaniem zmarłych w katakumbach i utrzymywaniem cmentarzy.

Rozwój bractw chrześcijańskich nastąpił po zalegalizowaniu chrześcijaństwa jako religii państwowej. W kolejnych wiekach różnicowały się ich struktury i cele. Wśród nich ważne miejsce zajęły bractwa dbające o formację swych członków. Dziś bractwa zajmują się rozwojem kultu, chrześcijańskiej kultury, liturgii i katechizacji.

Cieszę się, że po spotkaniach we Francji i Portugalii, a przed spotkaniem w Rzymie, Polska została wybrana na miejsce międzynarodowego forum, do którego dołączyli członkowie bractw z naszej ojczyzny.

W samym słowie „bractwo” jest już myśl o wspólnocie. Jestem w bractwie, to znaczy, że ten drugi jest jak mój brat, jak moja siostra. Ważne, żeby elementem waszej wspólnoty nie było tylko to, co zewnętrzne. Czasem wśród członków bractw można spostrzec taką tendencję, by przede wszystkim dbać o strój, by poprzez strój być widocznym.

Zawsze pamiętajmy, że najwspanialszym strojem jaki mamy w Kościele to szata chrztu świętego. Ona oznacza, że przyoblekliśmy się w Chrystusa (por. Ga 3,27). 

Wszystkie inne szaty są ważne, ale nie najważniejsze. Wskazują one na nasze pragnienie, by upodabniać się do Chrystusa w jakiś konkretny sposób. Taki sens mają habity zakonne, czy stroje waszych bractw. Jeśli jednak ubierając je zapomnielibyśmy o tamtej skromnej chrzcielnej szacie, bylibyśmy żałośni, śmieszni i paradni. Na manekina też można założyć kolorowy strój, ale przecież manekin nie zmieni się przez to w żywego człowieka.

Święty Paweł prosi nas, byśmy się nie chlubili swoją powierzchownością, ale wnętrzem swojego serca (por 2 Kor 5,12). 

Drugim niebezpieczeństwem, jakie stoi przed członkami bractw jest podkreślanie części przed całością. Ważniejsze jest dla mnie przynależenie do bractwa, niż do Kościoła. Także taka postawa byłaby gorsząca. Członkiem kościelnego bractwa jestem tylko jako członek Kościoła. Prawa obowiązujące w bractwach nie mogą być w kolizji z tym, czego naucza Kościół, nie mogą być też od tego ważniejsze. Bractwa muszą być częścią Kościoła, konkretnym sposobem zaangażowania wiernych świeckich w misję Kościoła. Inaczej stałyby się katolicką sektą. 

Drodzy Uczestnicy forum,
bardzo wam dziękuję za waszą obecność w Częstochowie. Dziękuję za każde dobro, które robicie w swoich miejscach pracy i życia, za to, że ludzie, korzystając z tego dobra, otwierają się na Kościół i doświadczają tego, że Bóg ich kocha, że Bóg jest większy od ich serca, jak to przed chwilą powiedział nam św. Jan (por. 1 J 3,20).

Życzę wam byście w tym wzrastali. Byście nie byli antywspólnotowi, czy nawet awspólnotowi, lecz wspólnotowi i wspólnototwórczy. Umacniajcie każdego dnia swoja zażyłość z Tym, który jest Winnym Krzewem, jednoczcie się z Nim coraz bardziej i bardziej i – konsekwentnie – budujcie coraz solidniejsze więzi pomiędzy sobą.

Niech Maryja, Matka Kościoła, Pani z Jasnej Góry, ta, która nie jest tylko przebrana za chrześcijankę i która jest prawdziwą ozdobą Kościoła modli się za wami. Niech nauczy was coraz bardziej być, czuwać i pamiętać.

 + Adrian J. Galbas SAC

« 1 »