O kontraście między ekskluzywnym, sterylnie czystym domem spokojnej starości w bogatym kraju Europy Zachodniej, gdzie cierpiący na samotność ludzie często proszą o eutanazję, a domami Matki Teresy z Kalkuty, które są prymitywne, ale w których są bliskość, dotyk i przytulenie chorych, opowiedział abp Adrian Galbas na Mszy św. w Światowym Dniu Chorego.
Odprawił ją w kaplicy szpitala w Tychach. Wcześniej tego samego dnia - 11 lutego - przewodniczył też Mszy św. w pobliskim kościele św. Krzysztofa.
- Samotność zawsze niszczy, samotność zawsze obezwładnia, samotność zawsze uśmierca, w takim czy innym wymiarze. Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam. Tym bardziej nie jest dobrze, żeby człowiek był sam wtedy, kiedy cierpi - mówi z naciskiem arcybiskup katowicki.
Joseph odwiedza Georga
Cytował słowa Benedykta XVI o pocieszeniu. - Najlepszym sposobem pocieszenia jest to, kiedy jestem z tym, który jest samotny. Szczególnie samotny z powodu choroby, która zawsze odizolowuje od społeczności zdrowych, od normalnego życia. I mówi Benedykt: kiedy jesteś z chorym, przez to likwidując jego samotność, przynosisz mu pocieszenie - powiedział. - Papież Benedykt dał też piękny tego przykład. Dla mnie jednym z najpiękniejszych obrazków tego pontyfikatu był ten, gdy papież poleciał do Niemiec po to tylko, by odwiedzić swojego umierającego brata. Stary papież, sam już bardzo niedomagający, zrobił to wszystko, by usiąść koło łóżka chorego Georga, potrzymać go za rękę, porozmawiać, pośmiać się, powspominać. Georg niedługo potem umarł, a Benedykt XVI mówił, że właśnie wspomnienie tamtego ich spotkania jest dla niego, po śmierci brata, wielkim pocieszeniem - dodał.
Arcybiskup Galbas wspomniał o św. Wincentym Pallottim (1795-1850), założycielu zgromadzenia, z którego pochodzi. Wskazał, że był on kapelanem szpitali i założycielem wielu dzieł dobroczynnych. - W jednym z najpiękniejszych swoich tekstów napisał: "Chciałbym być dla ludzi lekarstwem". Nie: chciałbym przynosić ludziom lekarstwo (chociaż to też robił), ale właśnie: "chciałbym być" - powiedział.
Starość tam niespokojna
- Opowiadano mi o pewnym domu dla starszych ludzi w jednym z krajów Europy Zachodniej, tzw. domu spokojnej starości, ale starość tam bardzo niespokojna. To dom bardzo wytworny, ekskluzywny. Z pięknego, przeszkolonego tarasu ludzie mają wspaniały widok na Alpy. Patrzą na nie, słuchając refleksyjnej muzyki, która płynie z głośników. I w tym domu jest bardzo duży współczynnik eutanazji. Tymczasem w domach Matki Teresy z Kalkuty, które nie są ekskluzywne, ale bardzo zwykłe, wręcz prymitywne, nie ma eutanazji. Dlaczego tak jest? Być może dlatego, że ci starzy ludzie w bogatym kraju Europy Zachodniej, choć mają piękny widok i mają piękną muzykę, ciągle odczuwają na sobie dotknięcie gumy, którą ma pielęgniarka zgodnie z przepisami. Dłońmi w gumowych rękawiczkach ich przewija, dotyka. To jest wszystko poprawne. Tylko że oprócz tej pielęgniarki w gumowych rękawiczkach nie ma nikogo innego - zauważył.
Zaznaczył, że rodziny tych starszych ludzi wyobrażają sobie, iż w ośrodku mają oni wszystko, czego tylko potrzebują. - Właśnie nie wszystko. Ci ludzie, nie mając wszystkiego, w pewnym momencie - w rytm relaksującej muzyki i patrząc na ten piękny widok - robią sobie tzw. exit, proszą o dokonanie eutanazji. A tam, w domu Matki Teresy z Kalkuty, jest siostra, która dłonią bez gumowej rękawiczki ich pogłaszcze, przytrzyma, wydłubie czasami jakiegoś robaka, który się próbuje zagnieździć w ich ranach. I oni nie proszą o żaden exit. Obecność, bliskość bez gumowych rękawiczek - wskazał.
Czemu Bóg mi to zrobił?
Zwrócił uwagę, że odczytywany w kościołach 11 lutego fragment Ewangelii jest właśnie o tym. Opowiada on o trędowatym, który prosi Jezusa, żeby go uleczył.
- Trędowaci w czasach Jezusa byli w sytuacji tragicznej, ponieważ musieli być zamknięci w gettach. Byli rozczochrani i ubrani w łachmany, trzymali się za brody. Z daleka musieli krzyczeć (na wypadek, gdyby ktoś nie widział): "Nieczysty, nieczysty, nieczysty!" - powiedział.
Mówił, że w tych przepisach chodziło o względy sanitarne: odizolowanie chorych, żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby. Dla samych trędowatych było to jednak straszne doświadczenie, zwłaszcza że trąd uważano wtedy za przekleństwo od Boga. - Więc nie dosyć, że cierpiące było ciało, to dochodziło ogromne cierpienie duchowe: "Czemu Bóg mi to zrobił?", "Czemu Bóg mnie tak potraktował?". Było też cierpienie psychiczne, wywołane brakiem bliskości: nikt cię nie dotknie, nikt cię nie przytuli, nikt się do ciebie nie zbliży, ty się nie możesz do nikogo zbliżyć - tłumaczył.
Wyglądał jak wampir
Powiedział, że trędowaty w Ewangelii, być może mając już tego wszystkiego dość, podszedł do Jezusa, padł na kolana i Go prosił. - Trędowaty już nie wytrzymuje i przełamuje te wszystkie bariery i schematy. Podszedł - nie wolno mu było, padł na kolana - nie wolno mu było, prosił - nie wolno mu było. Jedyne, co mu było wolno powiedzieć, to: "Jestem nieczysty!" - stwierdził arcybiskup.
Dodał, że trędowaty wiele ryzykował, prosząc Jezusa: "Oczyść mnie". - W trądzie odpada ci kawałek ciała, masz dłoń bez palca, masz twarz bez nosa, masz jakieś krosty. Człowiek wyglądał strasznie, jak wampir. Chory musiał się obawiać, że Chrystus się go wystraszy i ucieknie. Ale w Ewangelii mamy napisane: "A Jezus zbliżył się do niego, wyciągnął rękę i rzekł". Przedziwne działanie - zwrócił uwagę. - Moi kochani, nie musimy zazdrościć tamtemu człowiekowi, że miał taki kontakt z Chrystusem, bo my też mamy. Mamy kontakt z tak samo działającym Chrystusem. Nie widzimy Go fizycznie, ale Kościół mówi, że po swoim wniebowstąpieniu Jezus jest obecny ze swoją łaską, siłą i mocą w każdym miejscu, w którym sprawowane są sakramenty. Bardzo was zapraszam do korzystania z sakramentów, zwłaszcza z sakramentów uzdrowienia. Jest wśród nich sakrament pokuty i pojednania, czyli spowiedź. Uzdrowienie dotyka mnie, kiedy Jezusowi oddaję mój trąd, trąd mojego grzechu. Kiedy mówię: "Weź to. Możesz mnie oczyścić". I Chrystus w konfesjonale mówi dokładnie to samo, co do tego trędowatego: "Chcę, bądź oczyszczony".
Mówił też o sakramencie namaszczenia chorych oraz o Komunii św. Wskazał, że przyjmując ją, pozwalamy, by Chrystus dostał się do każdego zakamarka naszego życia, dotknął, umocnił i przemienił.
Rób sobie badania
Arcybiskup katowicki zachęcał też wszystkich do robienia sobie regularnych badań kontrolnych. - Moja mama umarła na raka, mając 55 lat. Nic ją nie bolało. A jak zabolało, było już za późno. Robienie mammografii, cystografii, tomografii, gastro- i kolonoskopii, badań USG czy prostych badań krwi nie jest zbędną fanaberią, tylko mądrym wypełnianiem piątego przykazania Bożego i przykazania miłości. Chodzi przecież nie tylko o to, by nie zabijać innych, ale by i siebie nie doprowadzać do przedwczesnej śmierci. Życie jest Bożym darem, tak jak i rozwój medycyny, i możliwości, które ona dziś nam oferuje - podkreślił.
Homilię zakończył słowami: - Módlmy się za siebie nawzajem, byśmy byli lekarstwem. Byśmy swoją dobrą obecnością potrafili złagodzić ból chorego, którym jest jego samotność.