„Korfanty. Rebelia” w reż. Roberta Talarczyka to musical pełną gębą. W wymowie pacyfistyczny, jak niegdyś „Hair” Formana, odnosi się do śląskich zrywów propolskich i do Korfantego.
Dyrektor Talarczyk od lat, między innymi „Piątą stroną świata” Kutza, podejmuje – jak przystało na Teatr Śląski – śląskie wątki. Tym razem, wybierając do współpracy dramaturga Artura Pałygę, zdecydował się opowiedzieć o przywódcy powstań – Wojciechu Korfantym. Grający go Dariusz Chojnacki ma trudne zadanie, bo musi zmierzyć się ze skupiającym uwagę, dominującym przez elektryzujące partie wokalne, Mefistofelesem – Cezarym Studniakiem. Akcja rozgrywa się w piekle, gdzie Korfanty, oprowadzany po kolejnych kręgach, przed obliczem Mefistofelesa ma rozliczyć się z życiem, decyzjami politycznymi i odpowiedzialnością za tych, którzy zapłacili życiem za powstania. To nie przypadek, że trafił właśnie tam, bo w każdym przelewie krwi macza palce szatan. Próbuje, jak w tradycji romantycznej, kreować rzeczywistość, będąc „częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. W spektaklu Pałygi i Talarczyka pojawia się dużo nawiązań do literatury romantycznej, choćby III części „Dziadów” Mickiewicza, w której wieszcz podjął wątek do dziś niezakończonej dyskusji – czy dla ojczyzny warto żyć, czy ginąć. Zgrany zespół Śląskiego poraża energią emanującą z brawurowych układów choreograficznych Natalii Dinges. A dopełnieniem tej udanej kompozycji jest muzyka szwedzkiego zespołu The Baboon Show, wykonywana na żywo przez kolektyw Gruzja. W jej rytmie można zadawać sobie nasuwające się podczas spektaklu pytania: Czy przywódcy, tacy jak Korfanty, mogą być szczęśliwi, czy są skazani na niesienie zgryzot i wyrzutów sumienia? Czy jest możliwy nowy – popowstaniowy świat – bez poniesionych przez ludzi ofiar? Warto iść na „Korfantego. Rebelię”, by pomyśleć o tym choć przez godzinę i trzydzieści pięć minut.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.