- Jeśli idziesz do Boga nieco inną drogą do niż ja, idź nią, ale i mnie pozwól iść moją, skoro pozwala na nią Kościół, który jest powszechny i synodalny - powiedział abp Adrian Galbas podczas Mszy sprawowanej w uroczystość Bożego Narodzenia.
Publikujemy homilię abp. Galbasa, wygłoszoną w katowickiej katedrze 25 grudnia:
Wesołą Nowinę, bracia, słuchajcie
Niebieską Dziecinę ze mną witajcie
Jak miła ta Nowina
Mów, gdzie jest ta Dziecina,
Byśmy tam pobieżeli
I ujrzeli!
Bądźcie pozdrowieni bracia i siostry w radosny dzień Bożego Narodzenia. Tak, jak w tej kolędzie Kościół, ze szczególnym zapałem i emocją głosi dziś nam wesołą i miłą Nowinę, która streszcza się w słowach anioła do pasterzy usłyszanych minionej nocy: „oto zwiastuję Wam radość wielką, dziś w mieście Dawida narodził się Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan” (Łk 2,10-11).
W Bożym Narodzeniu, Boże Miłosierdzie stało się ciałem. Możemy je oglądać, możemy je słyszeć, możemy go szczególnie intensywnie doświadczać. Zauważył to już św. Augustyn, mówiąc: „Czy mogło być większe miłosierdzie dla nas nieszczęsnych, od tego, które sprawiło, że Stwórca nieba zstąpił z nieba i Stwórca ziemi przybrał śmiertelne ciało?”, a wybitny teolog H. Urs von Balthasar dodał, że: „Bóg nie jest przede wszystkim potęgą absolutną, ale absolutnym miłosierdziem, a Jego władza nie przejawia się w zachowaniu dla Siebie, tego, co do Niego należy, ale przeciwnie – w porzuceniu tego”.
To właśnie jest szalone misterium miłosierdzia Boga: porzuca to, co Mu się należy, porzuca Swoją chwałę, porzuca „śliczne niebo”, jak śpiewamy w kolędzie, przychodzi do nas i przychodzi po nas, żeby z nami być i żeby nas do nieba wprowadzić. I to przychodzi do każdego i do wszystkich
„Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami i oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1,14) słyszeliśmy przed chwilą słowa Prologu św. Jana. Prolog to jeden z najświętszych, najpiękniejszych i najgłębszych tekstów w całej Biblii. Starożytni Ojcowie w egipskiej Aleksandrii, ukochali ów hymn tak bardzo, że uważali, iż już samo jego pobożne odczytanie uzdrawia świat. A Georg Hegel, który w XIX wieku stworzył jeden z najpotężniejszych systemów filozoficznych, mawiał, że gdyby wobec jakiejś bliskiej katastrofy był zmuszony ocalić tylko jedną kartkę z całej światowej literatury powszechnej, aby przekazać ją ocalałym z katastrofy, nie miałby żadnej wątpliwości. Ocaliłby tę stronicę czwartej ewangelii.
„Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14), a dosłownie: „i rozbiło wśród nas swój namiot”. Nam namiot kojarzy się dzisiaj raczej z biwakiem. Ale dla ludów biblijnych, wędrowniczych i koczowniczych miał znaczenie zupełnie inne. Głębokie, niemal mistyczne. Bo namiot burzy podziały. Do kogoś, kto mieszka w namiocie jest bardzo łatwy dostęp, nie ma żadnych ogrodzeń i ograniczeń. Nie ma murów, nie ma barier i nie ma przeszkód. I taki stał się Bóg w Jezusie Chrystusie. Takie jest miłosierdzie Boże. Dostępne dla wszystkich. Ten, który kiedyś powie: „przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja Was pokrzepię” (Mt 11,28), najpierw sam przychodzi do wszystkich, zwłaszcza do utrudzonych i obciążonych. Zwracał na to uwagę wczoraj papież Franciszek podczas watykańskiej Pasterki. „Bóg zstępuje w nasze ograniczenia, powiedział, nie unika naszych słabości, lecz je przyjmuje (…). Jezus narodził się dla wszystkich, podczas spisu ludności całej ziemi”.
I to, bracia i siostry, szczególnie dziś doceńmy i tym się szczególnie ucieszmy. Że Chrystus Pan przychodzi do wszystkich: świętych i do świątobliwych, do pobożnych i do porządnych, do modlących się i do uczęszczających, do tych, co są blisko i bardzo blisko. Ale przychodzi też do tych, co są znacznie dalej. Do niewierzących i niedowierzających, do rozwiedzionych, co się na nowo związali i do rodziców dzieci z in vitro, do par spod jednego dachu, do hetero, do trans i do homo, do alkoholików anonimowych i jawnych, do umęczonych szwindlami, do tych, co zdradzili i do tych, co zawiedli. Do mnie i do ciebie. Przychodzi do wszystkich. Nikogo nie skreśla.
Nie, nie mówi każdemu, że żyje dobrze, nie przyklepuje i nie aprobuje ludzkiego grzechu, ale też nikogo nie skreśla. Czeka, aż każdy Go w końcu zauważy i przyjmie. I powie: „Jezu ufam Tobie”. Wie, że w niejednej ludzkiej historii zdarzy się to dopiero w godzinie konania, że niektórzy dopiero wtedy ujrzą to wielkie światło Boga, dopiero wtedy szczerze ucieszą się Nim, jak żniwiarze cieszą się we żniwa, a złodzieje przy podziale łupu (przepraszam za to porównanie, ale to prorok Izajasz z dzisiejszego nocnego czytania - por. Iz 9,1-3.5-6). On czeka, bo jest Bogiem łaski i wielkiego miłosierdzia, a Jego miłość jest cierpliwa (por. 1 Kor 13,4)!
Ależ się kiedyś oburzą nienaganni we własnych oczach faryzeusze: on „jada wspólnie z celnikami i grzesznikami” (Mt 9,11), powiedzą, a On odpowie spokojnie: „chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt 19,13). Przyszedłem szukać i ocalić to, co zginęło (por. Łk 19,10), bo „nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, co się źle mają” (Mt 9,12).
Bracia i siostry, ludzie nieskreśleni przez Boga:
„śpiewajcie Panu pieśń nową,
- jak nas zachęca do tego dzisiejszy Psalmista -
Albowiem uczynił cuda
Zwycięstwo Mu zgotowała Jego prawica
I święte ramię Jego” (Ps 98,1-2).
Ale niech ten śpiew nie będzie jedynie zanoszony wargami, niech przemieni się w czyn, w konkretny czyn miłosierdzia. Bądźmy miłosierni jak Bóg Ojciec i jak Jezus Chrystus i jak Duch Święty!
Nie pogłębiajmy przepaści, nie okopujmy się w twierdzach, nie dzielmy się na swoich i nie swoich. Skoro mówimy tym samym językiem i skoro wszyscy chcemy dobra, czemu tak trudno się dogadać? Czemu zawsze muszą być jacyś my, którzy mają rację i jacyś oni, którzy jej nie mają? Czemu zawsze trzeba zaczynać od sprzątania po poprzedniej ekipie? Szczycimy się tym, że Polska jest chrześcijańska od prawie tysiąca sześćdziesięciu lat? Ale przecież państwa się nie da ochrzcić, narodu się nie da ochrzcić. Ochrzcić można tylko człowieka. Obyśmy więc my, ludzie, którzy przyjęli chrzest, naprawdę nim żyli i by on - przed partyjnymi celami - ustalał zasady naszego życia, tak osobistego, jak i społecznego.
Tyle w nas pogaństwa, tyle dzikości, tyle wrzasku. Nad Wisłą wciąż wilk nie może zamieszkać wraz z barankiem, ani pantera z koźlęciem (por. Iz 11,6). Wciąż nie ma wspólnoty ponad różnicami i jedności ponad podziałami. A z jednej i drugiej strony są przecież chrześcijanie!
Nie skreślajmy też nikogo w Kościele. Jeśli idziesz do Boga nieco inną drogą do niż ja, idź nią, ale i mnie pozwól iść moją, skoro pozwala na nią Kościół, który jest powszechny i synodalny. Zapytano kiedyś prostytutki, czemu nie garną się dzisiaj do Kościoła, jak się kiedyś garnęły do Chrystusa. A jedna z nich odpowiedziała, „bo nie chcę, żeby mi wytknięto, że jestem gorsza”.
Nie skreślajmy też nikogo w naszych rodzinach. To co, że twój syn nie myśli tak jak ty! Jest twoim synem, nie twoim klonem. To co, że twoja córka wybrała inaczej niż ty. Jest twoją córką, nie tobą.
Wie ksiądz - to wyznanie młodego człowieka - jak ja nienawidzę Wigilii. Głównie z powodu życzeń składanych mi przez ojca: „no, to życzę Ci, żebyś się w tym nowym roku wreszcie poprawił”. I nigdy przy tym na mnie nie patrzył. Tym sposobem, nawet w Wigilię, udało mu się dać mi do zrozumienia, że jestem zły.
Nie skreślajmy nikogo. Przeciwnie: podnośmy! Tak mi się podoba definicja miłosierdzia od św. Jana Pawła II, z jego encykliki Dives in misericordia, że miłosierdzie to dowartościowywanie, podnoszenie w górę, to wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku (por. DM, 6). Piękne: miłosierdzie to dowartościowywanie, dodawanie innemu wartości, dodawanie znaczenia, to podnoszenie w górę.
Ten Jezus Malusieńki, co na razie leży wśród stajenki, nie tylko sam się podniesie, ale będzie podnosił innych, zwłaszcza marnotrawnych i marnotrawne. Nie jestem godzien nazywać się twoim synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników. Nie! Ty jesteś moim synem. Przynieście szybko (szybko, bez ociągania!) najlepszą szatę (najlepszą, nie byle jaką), zabijcie utuczone ciele (utuczone, nie jakieś cherlawe), będziemy ucztować i bawić się bo to dziecko moje było umarłe, a znów żyje (por Łk 15,22-24). Nauczycielu, w Prawie Mojżesz kazał nam takie kamienować, a ty co mówisz? Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamień. Niewiasto nikt cię nie potępił? Nikt Panie. I ja cię nie potępiam, ale idź i od tej pory już nie grzesz (por. J 8,1-11). Nie znam tego człowieka, nie znam tego człowieka, nie znam tego człowieka. Piotrze, miłujesz Mnie więcej aniżeli Ci? (por. Mt 26,69-74. J 21,15). Miłosierdzie to dowartościowywanie, to podnoszenie w górę!
Kochani, próbujmy tak samo! Stawiać przy innych plus. Dodawać innym wartości. Nie odbierać im jej. Podnosić w górę, nie dołować i nie skreślać. Niech nasze serca będą podobne do Najświętszego Serca Jezusa, niech będą otwarte, niech przechodzą przez nie inni. Niech będą dowartościowani i podniesieni. Podkreśleni, a nie przekreśleni.
Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że: „ostatecznie to świadczy za lub przeciw człowiekowi, czy dostrzega obok siebie innych i czy inni wokół niego podnoszą się, czy upadają”. To będzie świadczyło o nas: za nami lub przeciw nam: czy zobaczymy innych obok siebie i co się z nimi stanie, pod naszym wpływem: urosną czy upadną? Oby zaświadczyło dobrze.
Święty Jan powiedział nam dziś także, że „Tym, którzy je przyjęli dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12). Pozwólcie na chwilę osobistego wspomnienia. Parę lat temu wybrałem się rowerem z Poznania do Jerozolimy. Byłem już prawie dwa tygodnie w drodze. Dobrnąłem do północnej Turcji. Prawie 2000 km za mną, tyle samo przed… Zmęczenie było gigantyczne: góry, przeciwny wiatr, dzikie psy, duże, zakorkowane miasta bez infrastruktury rowerowej, a do tego problemy z rowerem, z noclegiem, deszcz i upał. To wszystko bardzo mnie wykończyło. Do Istambułu dojechałem płacząc. Zrobiłem dwa dni przerwy na regenerację, głównie duchową. W małym kościółku katolickim, należącym chyba do ambasady francuskiej, poszedłem na medytację. W małym, kieszonkowym egzemplarzu Biblii na chybił trafił otwarłem Prolog św. Jana i właśnie to zdanie mnie zatrzymało. „Tym, którzy je przyjęli dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12). Modliłem się w kółko tym zdaniem: daj mi moc, mówiłem. Tak wiem, codziennie dajesz mi moc, by się stawał dzieckiem Bożym, ale teraz daj mi moc, tylko na to, bym dojechał do Jerozolimy. Bez Ciebie nie dam rady… Zacząłem wrzeszczeć w tym kościele. Płakałem. Było mi żal, że będę musiał wracać. Żal i wstyd.
Na drugi dzień z bolącymi nogami postanowiłem przejechać jeden odcinek. Do następnego miasta. Jak się nie uda, zawrócę. Udało się, a potem udało się do następnego, a potem na nocleg. Góry się nie zmniejszyły, wiatr nie ucichł, problemy z rowerem jak były tak były, psy goniły nadal, a ja po kolejnych dwóch tygodniach stanąłem w bazylice Zmartwychwstania, z główną intencją: dzięki, że mi pomogłeś. Na nowo dotarła do mnie stara przecież prawda, może nawet stara jak świat: że Bóg nie zabiera nam naszych życiowych trudności, nie spłaszcza piętrzących się przed nami problemów, nie uspokaja wiatru trudnych, przeciwnych zdarzeń, nie zabiera codziennego zmęczenia, nic z tego nie robi: ale robi coś znacznie ważniejszego i większego: tym, którzy Mu się powierzają daję siłę, by - mimo trudności - szli (albo jak w moim przypadku jechali) dalej. Ku ostatecznej mecie. „Tym, którzy Go przyjmują daje moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (por. J 1,12).
Ci, którzy Go nie przyjmują, są słabsi, zdani jedynie na własne, ludzkie siły, a one są przecież takie kruche, wyczerpywalne i ograniczone!
Przyjmujmy więc moc pomocy Chrystusa. Bądźmy z Nim, skoro On chce być z nami. Słuchajmy Go uważniej, kochajmy więcej, klękajmy przed Nim częściej. Przeżywajmy nasze życie głęboko, refleksyjnie i rozważnie. Nie traktujmy życia zanadto serio, ale nie traktujmy go też zbyt lekko. Bo życie to jednak poważna sprawa. W Nowym Roku, który stoi tuż za progiem, nie spędzajmy czasu, ale wypełniajmy czas życiem. Nie dodawajmy tylko lat do naszego życia, ale dodajmy życia do naszych lat.
Świąteczne życzenia? Pożyczone od wielkiego Orygenesa. On powiedział kiedyś mocno: „ludzie pozbawieni rozumu i uczuć, zmieniają się w kamienie i drewno”. Tego życzę. Sobie i Wam, kochani. Nie bądźmy ani drewniani, ani kamienni: zaofiarujmy innym swoje człowieczeństwo, dajmy innym nasze ludzkie odruchy, ludzkie słowa, ludzkie uczucia.
Bądźmy bardziej ludzcy, nie tylko politycy, choć oni też. Ale my wszyscy, bądźmy bardziej ludzcy. Niech nasze życie będzie bardziej ludzkie, niech nasz świat będzie bardziej ludzki. Bo skoro Bóg stał się człowiekiem, to przecież warto być człowiekiem, warto być z człowiekiem i warto być ludzkim!
Amen.