- Nie każdy wyjedzie na misje, ale nikt ochrzczony nie może misji nie podjąć. Misji, która oznacza gotowość, by dzielić się swoją wiarą z tymi, którzy są obok - przypomniał zgromadzonym na X Kongresie Misyjnym w Turzy Śląskiej.
W spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele parafialnych dzieł misyjnych: dzieci, młodzież i dorośli. W czasie Mszy św. każda z grup była zaproszona do złożeniu w darze ołtarza kwiatu – symbolu dzieł i dobrych uczynków, które udało im się zrealizować.
Zebranych w Turzy Ślaskiej powitał ks. Grzegorz Wita, dyrektor Papieskich Dzieł Misyjnych w Archidiecezji Katowickiej. Agnieszka Skrzypczyk-Plaza /Foto GośćMszy św. przewodniczył abp Adrian Galbas, koadiutor archidiecezji katowickiej. Przypomniał on, ze pierwszym celem kongresu jest dziękczynienie za misjonarzy i ich ciężką codzienną pracę. – To są odważni ludzie. Przeżywają te same trudności, które mają księża i świeccy pracujący w Polsce, tylko że często są one większe, zwielokrotnione przez inną kuchnię, inny klimat, inny język, inny styl duszpasterstwa, przez odległość, przez brak wielu kumpli, przez samotność, niemożność wpadnięcia do mamy na obiad i urodziny, i niemożność oglądania nie tylko Netflixa, ale czasem nawet wysłania zwykłego smsa. Widziałem to, odwiedzając pallotynów choćby w Papui Nowej Gwinei, czy w Kongo. Muszą się znać nie tylko na kazaniach i spowiadaniach, ale także na budowlance, mechanice, na gotowaniu, zakładaniu opatrunków i na krawiectwie. Robią to bez wielkiej gadki. Gdy spotykam się z misjonarzami u nich albo tu, gdy są na urlopie, nie słyszę narzekań, rozczarowań i pretensji. Nie mówią, że złapali Pana Boga za nogi, nie są naiwni, ale nie są też złośliwi. Nie muszą mówić o radości Ewangelii, wystarczy, że mówią o swojej pracy. To to samo. Dziś im za to dziękujemy – mówił koadiutor.
X Kongres Misyjny w Turzy Śląskiej. Agnieszka Skrzypczyk-Plaza /Foto GośćAbp Adrian Galbas przypomniał, że banalne może wydawać się stwierdzenie, że misjonarzom potrzeba wsparcia, ale właśnie ono jest podstawowym zadaniem dla wspólnot, które misjonarzy wysyłają. Zarówno w wymiarze materialnym, bo „na misje się nie jedzie, by zarobić”, jak i duchowym. – Oni potrzebują też wsparcia duchowego; tej pewności, że skoro są tam nie dla siebie, ale dla Kościoła i nie z powodu siebie, nie kupili sobie wycieczki w biurze turystycznym, by pozwiedzać egzotyczne kraje, ale by budować Kościół, to Kościół, który ich wysłał, nimi się opiekuje. Otacza ich niewidzialnym, ale jakże skutecznym płaszczem modlitwy, pancerzem, który chroni ich nie przed jadowitymi wężami, które mogą napotkać w buszu, ale przed tym, który w Biblii jest pokazany jako wąż i który ich dusze może zatracić w piekle. Jakże to bardzo pomaga, gdy wiedzą, że ktoś się za nich modli, ktoś w ich intencji klęczy przed Najświętszym Sakramentem. Daleko tysiące kilometrów od nich: w Katowicach, Gorzycach i Siemianowicach, w Pszczynie i w Jastrzębiu, i w tylu miejscach ich diecezji-matki. To duchowe wsparcie też jest bardzo hojne i stałe – mówił.
Jak zaznaczył abp Galbas, celem kongresu jest także uświadomienie każdemu, że misje są powszechnym powołaniem. – Kościół nie może nie być misyjny. Zmartwychwstały Pan, spotykając się z uczniami, nie zajmuje się pretensjami. Nie rozlicza ich, nie zaczyna od wylewania żalów, że się nie sprawdzili, że uciekli spod krzyża, że nie przekrzyczeli tłumu zgromadzonego wokół Piłata, że okazali się marnymi tchórzami. Chrystus, przychodząc do nich, ma jedno przesłanie: Idźcie – podkreślił.
Kwiaty, na których umieszczone są dobre uczynki, przywiozły ze sobą grupy uczestniczące w kongresie. Agnieszka Skrzypczyk-Plaza /Foto Gość