Nowy numer 23/2023 Archiwum

Nigdy nie narzeka

Sparaliżowany od ponad 74 lat mężczyzna mieszka w Miedźnej koło Pszczyny. Miał zaledwie 9 lat, kiedy zachorował na polio.

Mimo choroby 83-letni Konrad Golus jest bardzo pogodnym człowiekiem. – Jeśli dożyję do jesieni, będę obchodził jubileusz 75-lecia choroby – śmieje się.


Golusowie byli spowinowaceni z Wojciechem Korfantym. Jeden z wujków Konrada, Ludwik, dowodził kompanią powstańców śląskich z okolic Miedźnej. Drugi wujek, dr Teofil Golus, był komisarzem plebiscytowym w Koźlu.


Kiedy ze swoją siostrą bliźniaczką Heleną Konrad był jeszcze w brzuchu mamy, wybuchła II wojna światowa. Golusowie ewakuowali się na Wschód. – Mama miała narobione ciasto na chleb na cały tydzień, ale nie zdążyła go upiec. Już po naszej ucieczce ten chleb przygotowała ciocia Agnieszka z Pszczyny, żona Ludwika Golusa, powstańca. Oni mieli jedenaścioro dzieci. Wzięli wypiek i też powędrowali w stronę Krakowa – mówi Konrad.


Wyrzuceni z domu


Rodzina Konrada dotarła w okolice Przemyśla. Po przejściu frontu wrócili do Miedźnej. Wkrótce, 26 listopada 1939 r., przyszły w tym miejscu na świat bliźnięta Helena i Konrad.


W drugim roku wojny Niemcy zdecydowali o wysiedleniu Golusów i przekazaniu ich gospodarstwa niemieckim osadnikom z Besarabii – krainy na terenie dzisiejszych Mołdawii i Ukrainy. Zwykle w czasie wysiedleń Niemcy o świcie łomotali do drzwi. Polacy musieli zostawić cały dobytek; nieraz razem z dziećmi byli wywożeni do obozów. Niemcy z Besarabii nie zawsze byli świadomi, w jak okrutny sposób zostali usunięci prawowici właściciele, żeby zrobić im miejsce. Czasem orientowali się, że coś jest nie tak, gdy na stole znajdowali jeszcze ciepłą kawę…


Na szczęście w Miedźnej zdarzył się „przeciek”. – W niedzielę ojciec się dowiedział, że w poniedziałek mają nas wysiedlić. Od razu uciekliśmy – mówi Konrad. – W Miedźnej wysiedlono wtedy około 20 rodzin. Niemcy z Besarabii czekali zakwaterowani w klasztorze jezuitów w Czechowicach. Powiedziano im, że są tu opuszczone gospodarstwa. Kiedy osadnik, który miał przyjść do nas, dowiedział się, że to nieprawda, popełnił samobójstwo. Do naszego domu przyszła więc sama wdowa z dziećmi i swoim ojcem – relacjonuje.


Golusowie tułali się po okolicy. Wreszcie mama z bliźniętami zatrzymała się u siostry w Wilkowyjach, a starsza dwójka dzieci z dziadkiem u krewnych w Wiśle Wielkiej. Ojciec trafił na roboty przymusowe pod Oławę.


Wrócili do Miedźnej w roku 1945. Osadnicy wcześniej uciekli, a Sowieci zabili wszystkie zwierzęta. – Nie było tu ani krowy, ani świni, ani konia, ani nawet kury. Głowy i skóry krów Sowieci wrzucili do naszej studni. Trzeba było tę studnię zasypać – opowiada.


Mamo, czy ja umrę?


Konrad był żywym i ciekawym świata dzieckiem. Często skakał przez płoty. – Podobno odwiedziłem w Miedźnej każdy dom. Widać, musiałem wtedy to wszystko pooglądać, bo potem nie miałem takiej możliwości – śmieje się.


Jesienią 1948 roku gorzej się poczuł. Lekarz ocenił: „To grypa; dajcie mu tabletkę z krzyżykiem”. Dzień później trafił do szpitala w Pszczynie, ale z rozpoznaniem – zapalenie opon mózgowych. – Wieczorem sam położyłem się do łóżka, a rano nie mogłem się już ruszyć. Kiedy wsadzali mnie do karetki, żeby przewieźć do szpitala w Katowicach-Załężu, zapytałem: „Mamo, czy ja umrę?” – wspomina.


To było polio. Po długiej rehabilitacji Konrad odzyskał częściowo władzę w lewej ręce. Obie nogi i prawa ręka są jednak sparaliżowane.


Pozostaje bardzo ciekawy świata. Z pasją ogląda programy o przyrodzie, interesuje się polityką. W jego domu mieszkają cztery pokolenia. Cieszy się tym, że ma bliskich, że do pokoju, gdzie spędza czas, zaglądają prawnuczki jego siostry bliźniaczki.


Codziennie otwiera komputer, by duchowo uczestniczyć w transmisji Mszy św. z kościoła w Miedźnej. Dużo się modli – nie za siebie, ale za innych; ofiarowuje też za konkretnych ludzi cierpienie.


Odwiedzali go prowadzący wizytacje w parafii. – Śmieję się, że ja jestem ten sam, tylko biskupi się zmieniają. Byli u mnie biskupi Kurpas, Bednorz, Zimniak, Bernacki, Kupny i Szkudło – wylicza.


Przez wiele lat całe dnie spędzał na wózku inwalidzkim. Teraz już tylko leży w łóżku. – Mimo to nigdy nie przeklina i nie narzeka – mówi Helena, która jest bardzo zżyta ze swoim bliźniakiem i opiekuje się nim.


– Zdarzy się też czasem u mnie gorszy dzień, z chandrą, byciem w dołku, kiedy doskwierają samotność czy kłopoty w rodzinie. Myślę, że jak u każdego… Z reguły jednak nikomu niczego nie zazdroszczę. Przeżyłem 74 lata w chorobie i jak się okazuje, jakoś da się to wytrzymać – mówi Konrad. – Widzę, że dzisiaj ludziom często brakuje pokory. Wszystko chcą mieć i wszystko ma im przychodzić lekko. Nie mają świadomości, że czasem trzeba uznać czyjąś wyższość i się na coś zgodzić.


« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast