Trzy lata to za mało, by zapomnieć. Często ból pozostaje na całe życie. Dlatego potrzebują Maryi. By dała łaskę ukojenia.
Damian odszedł nagle. Wszedł z kolegą do nieprzewietrzanego chodnika kopalnianego. Temperatura, niezdatne powietrze dopełniły reszty. Tego dnia Sylwia mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że jej życie zatrzyma się. Pamięta pokój wypełniony ludźmi: przedstawiciele z kopalni, psycholog, najbliższa rodzina. Mateusz miał wtedy 6 lat, wszedł do pokoju, rozejrzał się i ucieszył, widząc tylu gości. "O jakaś fajna impreza, bo tyle osób tutaj, co tu się dzieje" - Mateusz uśmiechał się i cieszył, jak każde dziecko, gdy przychodzą goście. Co mogła zrobić mama, która ciągle nie mogła zrozumieć, że to nie żart, że wszystko to wokół niej dzieje się naprawdę, że trzeba dziecku powiedzieć prawdę o ojcu. Wzięła go na kolana, przytuliła i wyszeptała słowa przesiąknięte bólem. W głowie sześcioletniego dziecka widać takie wiadomości nie znajdują zrozumienia, bo kilkanaście minut Mateusz pozostawał wtulony w mamę. Potem poszedł do drugiego pokoju i rozpłakał się. Tata zostawił go na zawsze.
Trzeba żyć dla dzieci
A przecież Mateusz nie był ich jedynym dzieckiem. Była Marta, która wtedy miała zaledwie rok i trzy miesiące i właściwie do dziś nie czuje, "do czego służy tata". A Damian był dobrym tatą. Poznali się z Sylwią w jej urodziny i "w moje urodziny odbył się też pogrzeb" - dodaje. Spotkali się rok przed ślubem i widać miłość od razu mocno zaiskrzyła, bo Damian niedługo potem się oświadczył i przyrzekli sobie miłość "dopóki śmierć ich nie rozdzieli". Nie sądzili, że ich szczęście będzie trwało zaledwie 10 lat, że muszą się cieszyć każdym dniem ze sobą spędzonym, jakby miał być ich ostatnim. "Brakuje dziś Damiana, brakuje jego ciepła, opieki, brakuje ojca" - Sylwia ciągle głęboko przeżywa w swoim wnętrzu tę pustkę, która pozostała. "On miał taki świetny, analityczny umysł. Do dziś Mateusz czerpie z tego, czego wówczas go tato nauczył. Jest dobry w matematyce, ale to dzięki Damianowi, który w chłopcu wyzwolił ten analityczny sposób myślenia.
Do Lourdes po nadzieję
"Cieszę się z tego, ile było nam dane być razem, cieszę się z tamtych chwil, które dały na dzieci, widocznie Damian miał tyle na ziemi przeznaczone" - Sylwii oczy przepełnione łzami zdają się patrzeć w tę przeszłość, która przecież była radosna, piękna, pełna miłości. Nie, nie miała kryzysu wiary, przecież chodziła do kościoła, zawsze modlitwa umacniała ją, dlatego nie mogła inaczej. Musiała żyć dla dzieci, musiała zachować radość tego życia, dzieci nie mogą oglądać przygnębionej, smutnej mamy. Pozostała wierząca, mimo wszystko. Do Lourdes postanowiła pojechać pod namową koleżanek ze Stowarzyszenia Wdów i sierot górniczych. Nigdy nie była na pielgrzymce. Pomyślała, czemu więc nie spróbować. Tyle razy słyszała o tym, jakie przemiany dokonują się w ludziach, którzy podejmują trud pielgrzymowania. "Chciałabym się wyciszyć, uspokoić, chciałabym wszystko poukładać od nowa" - mówi Sylwia.
Lot pełen radości i zawierzenia
Sylwia jest jedną spośród 17 kobiet dotkniętych tą niewyobrażalną tragedią, odejścia osoby bliskiej. Każda z nich przyjechała do Lourdes prosić o najpotrzebniejsze dla nich łaski. Pewnie, kiedy znalazły się w gronie ponad 260 osób, pielgrzymów IV Archidiecezjalnej Pielgrzymki do Lourdes zobaczyły, jak wiele może być cierpienia, ale również, jak wiele może być miłości, radości czerpanej z każdego dnia. Kiedy samolot odrywał się od ziemi, kiedy leciał w przestworza, kiedy przelatywał ponad chmurami i kiedy oblany słońcem leciał w kierunku Lourdes może w duszy niejedna z nich poczuła radość, bo przecież Maryja, ta z groty Massabielskiej coraz bliżej. Nadzieja zalała serca. Co da im Matka?