Po tragediach na Pniówku i Zofiówce. - Te synki byli w piekle. Kto nie widział piekła na ziemi, niech z nimi porozmawia, oni opowiedzą, jak wygląda - mówi Aleksander Szymura, dyrektor ds. pracy kopalni Pniówek. To on wita dziś Matkę Bożą w imieniu pielgrzymów.
Kiedy przyjechałem na Pniówek 20 kwietnia w nocy, miałem wrażenie, że jestem w jakimś filmie katastroficznym. Przed kopalnią stały 2 śmigłowce i 15 karetek, strażacy, policjanci. W punkcie opatrunkowym byli już poparzeni cierpiący górnicy.
Później byłem na każdym z pogrzebów. W jednym z nich uczestniczyła grupa uczniów. Powiedziałem: "Pani profesor, proszę tej młodzieży powiedzieć na wychowaniu obywatelskim, że tu jest przykład bohaterstwa. Prawdziwego bohaterstwa, a nie pochodzącego z jakieś fabuły".
Arek jak kapitan
Jeden z bohaterów z Pniówka to Arek Broda, sztygar oddziałowy. Miał 48 lat i 90 procent poparzeń ciała. Suma wieku i procent poparzeń niestety przekraczała magiczną liczbę 100, którą lekarze uważają za graniczną do przeżycia. Jego oparzenia wynikały z tego, że on w zagrożonej strefie przebywał najdłużej. To widać po jego migracji, po jego zachowaniu na ścianie - bo możemy odtworzyć w komputerze, kto był w jakim miejscu i którędy uciekał. Arek walczył do samego końca o życie kolegów, wyprowadził ich wszystkich z tego rejonu. Kilku z wyprowadzonych przez niego niestety zmarło, ale kilku dzięki Arkowi żyje. To jest prawdziwe bohaterstwo, to jest odwaga, to jest solidarność górnicza, to jest etos! Arek miał odwagę, żeby tak się zachować, choć z tyłu głowy na pewno myślał o swoich najbliższych, o czekającej na niego w domu żonie i czworgu dzieci. Zachował się jak kapitan, który z pokładu tonącego okrętu schodzi ostatni. Ocalił kilku kolegów. O takich bohaterach dzieci powinny uczyć się w szkołach. Na ich przykładach młodzi powinni kształtować swoje moralne kręgosłupy. Nasze społeczeństwo potrzebuje właśnie takich autorytetów.
Równie wspaniałe przykłady postaw do naśladowania dali nasi ratownicy, którzy szli "po żywego" w ekstremalnie trudnych warunkach. Świadomie wchodzili do tego piekła, bo mieli sygnały, że tam jeden kolega żyje. Weszli, choć ten rejon był strefą na granicy życia i śmierci. Niestety, doszło do powtórnego wybuchu. A później wybuchy metanu powtórzyły się jeszcze kilkanaście razy.
Ja tych wszystkich synków, którzy zginęli, znałem, ja ich przyjmowałem do pracy. Karol Partyka został u nas ratownikiem w styczniu, wcześniej pracował na Zofiówce. Piotr Dudek miał pasję do piłki nożnej i hodowli papug, przychodził do mnie zawsze uśmiechnięty, był dobrze postrzegany przez kolegów. Dominik Godziek był ratownikiem i prezesem piłkarskiego klubu LKS Brzeźce. Zawsze jak go w poniedziałek spotykałem, mówiliśmy o wynikach meczów. Do dzisiaj pamiętam, jak mi kiedyś powiedział: "Dyrektorze, jo mom takie marzenie, żeby mój zespół zagroł z Górnikiem Zabrze". Na pogrzebie obiecałem, że to marzenie spełnimy. Sparing LKS Brzeźce z pierwszym zespołem Górnika Zabrze odbędzie się w lipcu, jestem już po rozmowie z prezesem Górnika.
Trzech górników, którzy zginęli na miejscu, zostało wydobytych i pochowanych. Kolejni zmarli w szpitalu. Niestety siedmiu ludzi pozostało na dole. Zarówno dla ich rodzin, jak i dla nas wszystkich jest traumą, że nie można do nich dojść. Trzeba na ileś miesięcy zamknąć tę strefę i żyć dalej w pokorze, w traumie i w oczekiwaniu, co dalej.
Nasi psychologowie pomagają żonom i dzieciom tych górników, które są w takim zawieszeniu, bo nie mogą wyprawić pogrzebu i pożegnać swoich najbliższych. Dzieci w większości są małe, bo poza 48-letnim sztygarem Arkiem to pozostali to byli dość młodzi ludzie. Małe dzieci jednak też przeżywają traumę, kiedy ojciec, który je żywił i był dla nich autorytetem, nagle znika.
Kopalnia na kolanach
W polskim górnictwie mało było takich sytuacji zawieszenia, gdy los górników był nieznany. Nikt nie zwróci rodzinom bliskich, ale staramy się, żeby przynajmniej ich byt materialny był zabezpieczony. Tych siedmiu zaginionych ma płacone tak, jakby byli przez cały czas na szychcie. Wdowy będą mogły podjąć pracę w tej kopalni, jeśli tylko będą chciały.
Nasza kopalnia jest w tej chwili na kolanach. Morale w zakładzie jest obniżone. Ludzie odczuwają strach, ponieważ każdy ma żonę i każdy ma dzieci. Ciężko w tym stanie zjechać na dół i iść na przodek. Zwłaszcza że podobny dramat przeszli koledzy na Zofiówce, w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Synki, potężne "pakery", przychodzą do mnie i mówią: "Dyrektorze, my momy w głowach to, co my tam widzieli na dole". Ale musimy się odbudować, bo kopalnia to jest nasza matka żywicielka. Musimy tu wrócić do roboty, bo to jest nasz chleb. Z tego żyjemy. To są często tradycje górnicze od pokoleń, do tej pracy nas przygotowywali ojcowie i dziadkowie.
W 17-tysięcznej gminie Pawłowice 1200 osób pracuje w górnictwie. Licząc z członkami rodzin, bezpośrednio z górnictwa żyje tu około 5 tysięcy ludzi. Musimy się duchowo odbudować. Chcemy Pana Boga prosić o pomoc, chcemy się modlić, żebyśmy wstali z tych kolan.