Poznali się… na lekcji religii w parafialnych salkach. Wspólny znajomy wskazał na Józefa i trzech innych chłopaków: „To moi koledzy”. Śliczna brunetka Halina skwitowała: „Jo ich nie znom!”.
Przez całą lekcję Józef, zamiast słuchać prowadzącego katechezę ks. Jana Szewczyka, późniejszego proboszcza z Żor, myślał o Halinie. – Zastanawiałem się: „Co za dziołcha! Nie zno nas, ale mogłaby chcieć nas poznać!” – śmieje się.
W końcu zaczęli spotykać się całą paczką na prywatkach. – Zaintrygowała mnie jego nieśmiałość. Wtedy był bardzo cichy, ale później zrobił się pyskaty – wspomina Halina. – Ksiądz Pawlukiewicz mówił w kazaniach: „Zrobił się taki przy tobie, więc czemu narzekasz?” – dodaje ze śmiechem.
Przyjmuj przeprosiny!
Halina i Józef Sieglowie z Piekar Śląskich są jedną z par, które wspólnie świętują jubileusze małżeńskie 22 maja w katowickiej katedrze. To ich złota rocznica.
Przed ślubem przeżyli dłuższą rozłąkę, bo Józef został powołany do wojska – a wtedy w kamasze szło się aż na dwa lata. Służył w artylerii w Kostrzynie nad Odrą. – Do Berlina miałem 50 km, a do Katowic aż 500 – mówi.
Halina czekała na Józefa. Wrócił i pobrali się 23 kwietnia 1972 r. Urodzili im się synowie: w 1974 r. Mirek, a rok później Tomek. Józef pracował na dole, jako mechanik w kopalni Julian w Piekarach. Halina mówi o sobie, że jak Irena Kwiatkowska w serialu „Wojna domowa” jest kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boi. Pracowała w księgowości i w kadrach Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych w Katowicach, później została na kilka lat przy dzieciach. Sprzedawała w sklepach, pracowała w kuchni przy szkolnej stołówce. Przez ostatnie 21 lat pracy zawodowej była zatrudniona w kancelarii parafialnej bazyliki w Piekarach.
Wspominają, że w ich wspólnym życiu były zarówno dni miodowe, jak i grzmiące. – Jednak kiedy patrzymy z perspektywy 50 lat, tych złych dni było między nami mało – mówią.
Jaki jest ich sposób na pogodzenie się po kłótni? – Nieraz coś się powie w emocjach, czasem pójdzie o jakieś głupstwo, a bywa, że w ogóle nie ma się racji. Kiedy coś takiego się zdarzy, moim zdaniem trzeba umieć przeprosić. Ogromnie ważne jest też umieć przeprosiny przyjąć. Nie można z tym zwlekać. Jeśli kłótnia zamienia się w ciche dni, wtedy to, co złe, narasta między ludźmi – uważa Halina.
Józef zaznacza, że do takiej postawy dojrzał z czasem. – Z początku małżeństwa nie odzywałem się nawet przez kilka dni! To się zmieniło i teraz nie potrafię się długo gniewać. I po drugie, jak widzę, że coś zawaliłem, staram się powiedzieć: „Halinko, przepraszam”. Żona to przyjmuje i między nami znowu jest wszystko w porządku – ocenia.
Patent na szczęście
Ich metodą jest też wspólna modlitwa. Kiedyś modlili się razem z dziećmi. Synowie byli także ministrantami. Od dawna są żonaci. Mirek ma dwie córki, a Tomek córkę i dwóch synów.
Z czasem Halina i Józef rozszerzyli swoją wspólną modlitwę o brewiarz. Zaczynają dzień od jutrzni. – Tylko nieszporów nam się nie udaje razem pomodlić. Ale kompletę już tak – mówią. Od momentu przejścia na emeryturę pamiętają też o wspólnej koronce i Różańcu.
Halina i Józef uważają, że te pół wieku razem przeżyli w szczęściu, bo zawsze byli blisko Kościoła. – Poznaliśmy się na lekcji religii, potem przez 15 lat byliśmy w oazie rodzin. Trafiliśmy w życiu na świetnych księży, którzy dobrze nami duchowo kierowali. Za księży trzeba się modlić – podkreślają.
– A ja w ogóle jestem bardzo… dziecinna. A to dlatego, że jak dziecko wszystko zawierzam Matce Bożej Piekarskiej. Nie tylko ważne sprawy, ale też takie, które można uznać za błahe. I wie pan co? Nigdy nie zostałam niewysłuchana – mówi Halina.
– O dobrego męża też się modliłaś! I coś tam się z tego spełniło! – z szelmowskim uśmiechem wpada jej w słowo Józef.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się