3,5-letni Mikita wraz z mamą uciekł przed wojną z Zaporoża do Kokoszyc. – Podszedł do posłania, dotknął kołdry i tak jak stał, w kurtce, w czapce, w butach, padł na łóżko i zasnął – mówi ks. Tomanek.
Dach nad głową znalazło w Archidiecezjalnym Domu Rekolekcyjnym w Wodzisławiu Śląskim-Kokoszycach 15 uchodźców wojennych – kobiet z dziećmi. O tym, co przeszły, świadczyło ich zaniepokojenie, gdy ostatnio nad Kokoszycami zawyły syreny. – Okazało się, że to tylko ktoś wypalał trawy – mówi ks. Mateusz Tomanek, dyrektor domu.
Irina z 10-letnią córką Snieżaną uciekły do Kokoszyc z Charkowa. Na 15. piętrze miały mieszkanie, w którym dopiero co skończył się generalny, trwający 3 lata remont. Widziały z okna samoloty bojowe. Zobaczyły też z góry, jak rosyjscy żołnierze podjeżdżają czołgiem i strzelają do cywilnego samochodu. Kierowca wyskoczył i szczęśliwie umknął między bloki. Chwilę później zapłonęła ostrzelana cysterna z paliwem. – Było jak w kinie, tylko że to było straszne – relacjonuje Irina.
Dziecko śpi na stojąco
Ciągłe alarmy ostrzegające przed bombardowaniami zmuszały matkę z córką do schodzenia z 15. piętra do piwnicy pełniącej rolę schronu. Winda już oczywiście nie działała. W dzień można było wyjść do góry i zrobić coś do zjedzenia. – Niestety często, kiedy zaczynałam gotować, odzywała się syrena. Więc znowu szybko trzeba było się ubrać i zbiegać z córką na dół – mówi Irina.
Pracująca w szpitalu koleżanka poradziła, żeby wzięła dziecko i wyjechała z miasta, póki to możliwe. Opowiadała przez telefon, że w jej szpitalu jest już bardzo dużo rannych.
Po drodze na dworzec kolejowy widziały wiele spalonych samochodów. Do pierwszego pociągu się nie zmieściły, bo był nabity uciekającymi ludźmi, którzy wsiedli na poprzednich stacjach. Szczęśliwie wsiadły jednak do następnego. Jechały nim 18 godzin na stojąco, w nieprawdopodobnym ścisku, do Lwowa. – Moja córka spała na stojąco, oparta o mnie – mówi Irina.
Dorośli przez całe 18 godzin nie pili, ale dzieci nie mogły nie pić. Trzeba więc było przeciskać się z nimi do jedynej czynnej toalety w pierwszym wagonie, przez tłum kobiet z dziećmi, stojące walizki.
Przenocowały we Lwowie u koleżanki Iriny ze studiów. Ona z kolei miała znajomą Ulianę, która ewakuowała się do Polski już pierwszego dnia wojny i trafiła do Kokoszyc. Dogadały się przez internet. Dzięki temu Irina ze Snieżaną ruszyły kolejnym pociągiem do Polski. Na dworzec w Katowicach wyjechali po nią samochodem ks. Mateusz Tomanek wraz z Ulianą.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się