47 uchodźców wojennych goszczą służebniczki w swoim domu prowincjalnym w Katowicach-Panewnikach. Przyjęły też ukraińskie dzieci do przedszkola.
W pociągu 1,5 tys. ludzi
Docierające tu matki z małymi dziećmi często nie mają nawet bielizny na zmianę. Nie obciążały się dużymi bagażami, żeby w czasie ewakuacji nie pogubić swoich pociech.
U panewnickich służebniczek spotkaliśmy Olenę spod Lwowa. Z dwojgiem małych dzieci, Daniłem i Sofiją, ewakuowała się autobusem. Przez dwie doby stali na granicy. Jest też Natalia Babkowa z Krzywego Rogu, miasta w samym środku Ukrainy. Przyjechała do Polski w czwartym dniu wojny. W pociągu było 1,5 tys. ludzi ściśniętych jak sardynki, w tym wiele małych dzieci. Niemożliwe było w tym tłoku korzystanie z toalet, więc pasażerowie powstrzymywali się od picia.
W ósmym dniu wojny, gdy ciągłe nocne alarmy odbierały sen udręczonym ludziom, z Ukrainy uciekli także rodzice Natalii Babkowej, Swietłana i Mykoła Kaczyńscy. Ostatnie trzy kilometry do granicy szli pieszo: Mykoła sam niósł dwie torby i podtrzymywał swoją żonę, która ma kłopoty z kolanem. W Krzywym Rogu został ich syn Dmitrij, brat Natalii. – On pracuje w kombinacie metalurgicznym. Teraz robi z szyn „jeżaki”, czyli zapory przeciwczołgowe – mówi Mykoła.
W dniu, w którym rozmawialiśmy, Natalia z rodzicami mieli przenieść się do mieszkania w parafii Adamowice za Rybnikiem. Natalia miała nadzieję, że znajdzie tam pracę w zawodzie – jest fizjoterapeutką. Jej tata Mykoła (z pochodzenia Polak, jego dziadkowie pochodzili z Lublina) jest emerytowanym kierowcą autobusów, a mama Swietłana – emerytowaną pracowniczką laboratorium.
Wszyscy Ukraińcy, z którymi rozmawialiśmy w domu sióstr, prosili o przekazanie wielkich podziękowań Polakom za pomoc. Mówili też, że tęsknią za domem i wrócą tam, gdy wojna się skończy. – Ciało jest tu, ale dusza została na Ukrainie – mówi Swietłana.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się