Z niewielką walizką, czasem w ogóle bez bagażu. Na stację w Katowicach docierają setki uchodźców dziennie.
Katowicki dworzec kolejowy stał się dla wielu przestrzenią – symbolem wojny w Ukrainie. To tu przyjeżdżają codziennie setki uchodźców szukających schronienia. Dla niektórych to tylko przystanek przed dalszą drogą. Inni zostają, bo nie wiedzą, gdzie się podziać.
Są też tacy, których celem podróży był właśnie Śląsk. Na wszystkich czekają wolontariusze, którzy pomagają odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W tej grupie jest Anna, 16-latka pochodząca z Dniepru w środkowo-wschodniej części Ukrainy. Nastolatka jest wolontariuszką w Punkcie Informacyjnym dla Cudzoziemców, który tymczasowo dedykowany jest uchodźcom. Pomaga przyjeżdżającym do Polski: mówi, jakie dokumenty są im potrzebne, szuka mieszkania, zgłasza do bazy MOPS. – Przyszłam tutaj, bo od początku wojny myślałam tylko o tym, że moi koledzy, koleżanki, wszyscy bliscy są w Ukrainie, a ja nie jestem w stanie im pomóc. Zrozumiałam, że muszę przyjść tutaj i zostać wolontariuszką. Podchodzą do nas ci, którzy nie wiedzą, co zrobić. Ja daję im informacje, jedzenie czy ubrania, jeżeli ich potrzebują. Wielu przychodzi tu bez niczego, w Ukrainie zostawili cały dobytek, dom, znajomych – mówi. Wśród najważniejszych potrzeb wymienia jedzenie. Ale zaraz dodaje, że karma dla zwierząt też przyda się w każdej ilości. – Staram się pokazać tym, którzy do nas przychodzą, że są bezpieczni. Sama też myślę tylko o tym, że to dobrze, iż wielu Ukraińcom udaje się dotrzeć do Polski. Cieszę się, że najgorsze za nimi. Tu nie ma syren, wybuchów, jest spokojnie. Nawet nie chcę myśleć, jak ja bym się bała, kiedy słucham opowieści o podróży pociągiem, niepewności, czy uda się uciec przed wojskiem.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się