Był 24-letnim klerykiem, gdy na terenie budowy katedry spadająca deska uderzyła go i okaleczyła. Nie został przez to proboszczem, ale nie przeszkodziło mu to być dobrym księdzem.
Ksiądz Stanisław Wieczorek (na zdjęciu) zmarł 3 marca. Miał 91 lat. Został pochowany w Wodzisławiu Śląskim.
Urodził się w Rybniku, a dorastał w Jedłowniku, dzisiejszej dzielnicy Wodzisławia. Jego ojciec Apoloniusz był urzędnikiem pocztowym, mama Anna z d. Dolnik zajmowała się domem. Wszystkie klasy szkoły średniej w Rybniku Stanisław ukończył z wyróżnieniem. W wakacje pracował jako pomocnik murarski w Ostrawie. Po maturze w 1951 r. wstąpił do seminarium. Trzy dni przed poświęceniem katowickiej katedry w 1955 r. do prac porządkowych na jej budowie zostali wysłani klerycy. „Na schodach do katedry rozbieraliśmy deski po zwalonym szybie, którym wcześniej robotnicy wciągali na górę zaprawę” – wspominał ks. Stanisław w rozmowie z „Gościem”. „Ale widać, trochę materiału jeszcze zostało na wysokości tych filarów, bo w pewnym momencie ktoś zrzucił stamtąd deskę… na mnie”.
Doznał urazu kręgosłupa i przez całe życie zmagał się z niedowładem nóg. „Łaska Boża, że ta deska nie uderzyła we mnie całą siłą” – mówił. „Jednym końcem wpierw uderzyła w beton, a dopiero potem, drugim końcem, we mnie. To mnie okaleczyło, ale nie przerwało rdzenia kręgowego” – tłumaczył.
Był znany z poczucia humoru i wprowadzał dobrą atmosferę. – Nie narzekał. Ze spokojem i pogodą ducha przyjmował taką drogę, jaką Bóg mu przygotował, szczególnie zjednoczoną z Chrystusowym krzyżem – komentował na jego pogrzebie bp Adam Wodarczyk.
W 1956 r. przyjął Stanisław święcenia kapłańskie, ale stan zdrowia nie pozwolił mu na „pełnoetatową” pracę w duszpasterstwie. W porozumieniu z kurią zamieszkał w rodzinnym domu w Jedłowniku. „Przy tych pracach w katedrze nie byliśmy ubezpieczeni, więc przez pierwsze lata po wypadku żyłem z renty matki i z pensji brata, który pracował na kopalni. Chodziłem do kościołów w Jedłowniku czy Wodzisławiu, wszędzie, gdzie trzeba było pomóc”– mówił.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się