Na wieść, że proboszcz sprzedaje miastu Katowice drewniany kościół, zbiegły się kobiety z Syryni. Z oburzeniem oświadczyły, że świątyni nie oddadzą. Przekonało je dopiero dodanie do umowy pewnego zapisu. Zapisu, który po latach, gdy zabytek stał już w katowickim parku Kościuszki, ocalił go.
Trzy autobusy
Proboszcz dodaje, że to wcale nie jest jednak koniec tej historii. – Jak się kobiety z Syryni dowiedziały, że proboszcz chce sprzedać świątynię, to się zbiegły i powiedziały: „W życiu nie oddamy tego kościoła. Musimy znaleźć pieniądze gdzie indziej”. Zaczęły się rozmowy proboszcza z tymi kobietami. Na te negocjacje prezydent Katowic Adam Kocur wysłał swojego urzędnika, budowniczego Mariana Lubinę – mówi.
Kobiety z Syryni obawiały się, że ich kościół pójdzie na przemiał, a wykorzystana zostanie tylko część jego wyposażenia. – Katowice obiecały, że – po pierwsze – kościół będzie nie tylko obiektem muzealnym w skansenie, ale zostanie też oddany do użytku liturgicznego i będzie używany jako miejsce kultu. Po drugie – świątynia miała zostać ponownie konsekrowana. I – po trzecie – mieszkańcy Syryni mieli mieć możliwość uczestnictwa w tej konsekracji. Katowice zobowiązały się do przysłania po nich trzech autobusów, a po uroczystości odwiezienia ich na miejsce. I tak się stało. Mieszkańcy Syryni wzięli udział w konsekrowaniu kościoła w parku Kościuszki przez bp. Stanisława Adamskiego 11 czerwca 1939 r. – mówi proboszcz.
Kościół św. Michała stanął w Katowicach na miejscu dawnej wieży Bismarcka. Niedaleko niego został ustawiony zabytkowy spichlerz z Gołkowic, który jednak nie przetrwał do naszych czasów – spłonął.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się