Ten kościół jest jak dzielnica, w której stoi: jego piękno nie jest w pełni widoczne na pierwszy rzut oka. Czeka na wydobycie.
Lipiny, dzielnica Świętochłowic, jeszcze pół wieku temu były miejscowością pełną życia. Działały tu restauracje, a sklepy były wyjątkowo dobrze zaopatrzone jak na rzeczywistość Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. – Na zakupy przyjeżdżali tu nawet mieszkańcy sąsiednich miast. Ulica Barlickiego, na której dzisiaj stoi wiele pustostanów, była tak reprezentacyjna jak ulica Wolności w Chorzowie – mówi ks. proboszcz Mariusz Dronszczyk.
Początkiem nieszczęść dla dzielnicy było zamknięcie już w latach 70. XX w. działającej tutaj kopalni Matylda. Została jednak w Lipinach jeszcze ogromna Huta Cynku „Silesia” (tutejsza walcownia blachy cynkowej na początku XX w. była największa na całym kontynencie europejskim!). Jednak i Silesia nie przetrwała transformacji gospodarczej po upadku komunizmu. Została zlikwidowana.
Ruiny i perły
Kiedy zabrakło pracy, część ludności w jej poszukiwaniu wyprowadziła się. W parafii, która na początku XX w. liczyła ponad 20 tys. wiernych, zostało około 7 tys. ludzi.
Od tamtego czasu Lipiny stopniowo podupadają. Kolejne budynki zmieniają się tutaj w ruiny. Zdarzają się uliczki, na których całe szeregi pustostanów straszą swoimi wybitymi oknami i płatami odpadającego tynku. Robi to ponure, przygnębiające wrażenie.
A jednak spora część z tych zaniedbanych budynków ma swój ukryty urok. Gdyby zostały odnowione, stałyby się architektonicznymi perełkami.
To możliwe, bo przecież mamy na Śląsku całe osiedla familoków, które po odnowieniu zachwycają – w Katowicach, w Czerwionce czy w Rudzie Śląskiej. Lipiny tego szczęścia wciąż nie doczekały.
Wielu mieszkańców cały czas mieszka w familokach, które niewiele zmieniły się od czasu ich zbudowania w XIX wieku. Nawet ubikacje często nadal są w nich wspólne, umieszczone na półpiętrach lub na parterze.
To oczywiście tylko jedna strona medalu. Drugą są wspaniali ludzie, którzy aktywizują swoją dzielnicę.
Mieszkańcy Lipin są znani z przywiązania do swojej miejscowości i pielęgnowania tradycji. Jednym z najświetniejszych przykładów jest Grupa Tradycji Śląskiej. To kilkadziesiąt osób w różnym wieku – dorosłych, młodzieży i dzieci. Oni wszyscy w czasie uroczystości kościelnych zakładają wspaniałe śląskie stroje. Dzieje się to dzięki energii Grzegorza Stachaka, pasjonata, który te tradycyjne ubrania szyje.
Stroje na procesji
Pomysł powstania tej grupy zrodził się, żeby uczcić 125. rocznicę pielgrzymowania mieszkańców Lipin na Górę św. Anny. Co roku zjawiają się tam na odpust Podwyższenia Krzyża, ubrani w te piękne stroje.
Pojawiają się też w nich w swoim parafialnym kościele na ważniejszych uroczystościach, w tym na procesji Bożego Ciała, sławnej na całym Górnym Śląsku. Księża niosą wtedy Jezusa w Najświętszym Sakramencie między rzędami szarych budynków. Bogu towarzyszą ludzie w kolorowych śląskich strojach; z daleka sami wyglądają jak kwiaty, przygotowane tego dnia dla Jezusa. Na tę procesję przyjeżdżają także ludzie z zewnątrz.
Mieszkańcy Lipin cenią tradycyjne nabożeństwa, takie jak Lipińskie Nieszpory Kolędowe, Drogę Krzyżową czy Różaniec (parafianie odmawiają go codziennie przed poranną Mszą św.). Działa tutaj grupa Żywego Różańca, przed pandemią były też Dzieci Maryi czy oaza – oby ten trudny czas przetrwały. Po przeprowadzonym tutaj Seminarium Odnowy Wiary powstała też nowa grupa – filia wspólnoty Rafael.
Parafianie udzielają się również w zespole charytatywnym i Fundacji „Miłosierdzie Boże”. Starają się na przykład o zorganizowanie świątecznych paczek dla potrzebujących. Zwłaszcza dla starszych, z których jedni przestali pracować po upadku ich zakładów, nawet w latach 70., i dzisiaj są bez emerytur.
Dobrodziej ewangelik
Kościół w Lipinach wymaga dzisiaj gruntownego i bardzo kosztownego remontu. Parafia przymierza się do niego.
Budowa tej świątyni ruszyła 150 lat temu i trwała zaledwie rok. W 1872 r. kościół został poświęcony.
– Dyrektorem działającego tutaj przedsiębiorstwa cynkowego był wtedy August Schneider. Chociaż był ewangelikiem, zdecydował o przekazaniu pieniędzy na budowę kościoła dla katolików. A kiedy w trakcie budowy funduszy zabrakło, on po raz drugi przekazał je na budowę i wyposażenie. Mieliśmy tu już wtedy ekumenizm w praktyce – opowiada ks. Dronszczyk.
Świątynia w Lipinach jest jedynym w archidiecezji katowickiej kościołem pod wezwaniem św. Augustyna. Ten wielki święty, jeden z ojców i doktorów Kościoła, w pierwszym odruchu nie kojarzy się z klimatem robotniczym, który panował w Lipinach. – Przypuszczam, że to wezwanie jest związane z życzliwością dyrektora Schneidera. Ponieważ dwukrotnie przekazał pieniądze na tę budowę, to wezwanie jemu zadedykowano. Innego wyjaśnienia nie widzę – mówi proboszcz. – Chociaż... Wiadomo, jaki był życiorys św. Augustyna. Różnych rzeczy nawywijał. Śmieję się, że dobrze go naśladujemy w pierwszym etapie jego życia, natomiast czasem brakuje nam przejścia do tego drugiego etapu, brakuje nawrócenia... Zresztą św. Augustyn przez całe życie poszukiwał. Mówił, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu Bogu. Obyśmy potrafili przeżyć to nawrócenie – dodaje.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się