Co najmniej 105 górników zginęło w 1896 r. w katastrofie na kopalni Kleofas w Załężu. Nad trumnami 40 z nich, wśród szlochu dzieci, żon i rodziców ofiar, rozległo się przejmujące ślubowanie wybudowania kościoła pod wezwaniem św. Józefa, patrona dobrej śmierci.
Nasz kościół jest jednocześnie wotum dziękczynnym dla Pana Boga za to, że ta tragedia nie była jeszcze większa – mówi ks. Jerzy Słota, proboszcz parafii św. Józefa w Katowicach-Załężu.
Do tamtej katastrofy na Kleofasie, jednej z najbardziej tragicznych w dziejach Śląska, doszło 125 lat temu.
Ogień w nocy z 3 na 4 marca 1896 roku prawdopodobnie zaprószył pracownik, który uszczelniał rurociąg parowej maszyny odwodnieniowej. Działo się to w szybie Frankenberg w Załężu-Obrokach. Mężczyzna nieostrożnie przelewał do swojej lampy naftę, którą próbował ukraść.
Pożar błyskawicznie ogarnął drewnianą obudowę szybu i pognał dalej. Gęsty dym odciął pracujących pod ziemią ludzi.
72 wdowy, 219 sierot
Połowie załogi udało się wycofać, ale wielu górników nie miało którędy uciekać. Kilkunastu dotarło pod szyb Schwarzenfeld, gdzie usiedli lub położyli się. W tym szybie nie było urządzeń do wyciągania ludzi, ale był kubeł do transportu drewna, opuszczany ręcznym kołowrotem. Problem w tym, że uciekinierzy nie mieli już sił, żeby wejść do tego kubła. Ratownicy zjechali więc do nich; kilku zdążyli uratować.
Kolejnych górników ratownicy odnajdywali, nawołując w chodnikach. Przeżyli między innymi czterej przodowi, którzy uciekli do chodnika wentylacyjnego i uszczelnili za sobą tamy. Komora z czystym powietrzem, w której przetrwali, miała tylko 30 metrów długości. Ostatnich dwóch cudem ocalonych górników ratownicy znaleźli dopiero po 1,5 doby.
Zginęło co najmniej 105 ludzi. „Zmarłych pokładziono rzędem w cechowni. Był to rzeczywiście serce rozdzierający widok, gdy się widziało rozpaczające wdowy, ojców lub krewnych ofiar” – relacjonowało czasopismo „Katolik”.
Zostały 72 wdowy, 207 sierot, a także 12 nienarodzonych jeszcze dzieci. Najmłodszymi, którzy zginęli na Kleofasie, byli zaledwie 16-letni Józek Szklorz i Paweł Kasza (Josef Sklorz i Paul Kascha).
Sznur wozów z trumnami
Pogrzeby ofiar były przejmujące. „Katolik” opisał długi szereg wozów z 40 trumnami na cmentarzu w Bogucicach. Tamtejszy proboszcz ks. Ludwik Skowronek zaczął mowę słowami Jezusa: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci”. – Na tym cmentarzu ludzie ślubowali wybudowanie w Załężu kościoła św. Józefa, patrona dobrej śmierci – mówi ks. Jerzy Słota. – Ci ludzie, dotknięci ogromną tragedią, doskonale wiedzieli, co mają robić. Postawili na Pana Boga i na świętego Józefa – dodaje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się