– Stanowimy tylko kropelkę w całym systemie. Największą pracę wykonują tam pielęgniarki i lekarze – zastrzegają klerycy, którzy zostali wolontariuszami w szpitalu tymczasowym w Międzynarodowym Centrum Kongresowym.
Chętnych do pomocy chorym na COVID-19 było 15 alumnów, ale nie każdy, niestety, spełniał kryteria zdrowotne. Ostatecznie wolontariuszami zostało 10 z nich. – W marcu skontaktowali się z nami przedstawiciele szpitala.
Zdążyliśmy już zapomnieć, jak się zakłada warstwy ochronne, więc przed pierwszym dyżurem podpatrywaliśmy, jak to robią bardziej doświadczeni wolontariusze – mówi kl. Daniel. – Nasza zmiana wygląda tak, że na trzy godziny wchodzimy do strefy, w której znajdują się pacjenci. Potem mamy trzy godziny odpoczynku, po czym wracamy do chorych na kolejne trzy – wyjaśnia kl. Marcin.
Wykonują swoje obowiązki bez narzekania, ale przyznają, że największą uciążliwością dla nich jest odzież ochronna. – Tam ogólnie jest ciepło, a te warstwy dodatkowo powodują, że szybko jesteśmy zlani potem. Raz musiałem wycierać podłogę pod łóżkiem i kiedy się podniosłem, poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody – przyznaje kl. Daniel.
Klerycy podkreślają, że w MCK przyda się każda para rąk do pomocy. Chorych jest tak wielu, że często nawet nie mają czasu z nimi porozmawiać. – Jeden pan poczuł się nieco lepiej i poprosił, żebyśmy we dwóch pomogli mu przejść do toalety i „ubezpieczali” go przy goleniu. Zauważyliśmy, że każdą sekundę, np. pomiędzy ruchami maszynką, starał się wykorzystać na rozmowę z nami – mówi kl. Daniel. – Głód drugiego człowieka i Boga jest tam ogromny. Czasem chciałbym się zatrzymać przy kimś na dłużej, ale wiem, że wtedy „kradnę” ten czas kolejnym, którym mógłbym pomóc, np. podać im wodę czy oklepać, żeby im się lepiej oddychało – zauważa Marcin.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się