Dwa razy do roku starają się zapełnić wolne miejsce przy stole osób samotnych. – Starsze osoby już mnie nie denerwują, tylko serce mi pęka, kiedy poznaję ich historie – mówi wolontariuszka, tegoroczna maturzystka.
Osoba, która ma duże serce, jest uśmiechnięta, płeć i wiek nie mają znaczenia – taką charakterystykę wolontariusza Fundacji „Wolne Miejsce” przedstawia Krzysztof Kozioł, jej koordynator. W ubiegłym roku w ciągu kilku dni podjęli decyzję, że skoro nie mogą zaprosić samotnych do Międzynarodowego Centrum Kongresowego, sami zapukają do ich drzwi.
– Podjęliśmy to wyzwanie i podołaliśmy. Nikt wcześniej nie robił tego na taką skalę. Później powtórzyliśmy to w czasie wigilii. Przygotowaliśmy wtedy przeszło 20 tys. posiłków, nie tylko dla Katowic. Wyciągnęliśmy wnioski, co można usprawnić. W tym roku ruszamy ze wzmożoną siłą – zapowiada K. Kozioł. Plan w Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii zakłada, że w Niedzielę Wielkanocną do potrzebujących dotrze ok. 4 tys. paczek, które będą wydawane w Katowicach i Dąbrowie. Dodatkowo w Katowicach zaplanowano przygotowanie prezentów dla potrzebujących z Krakowa, Bielska-Białej i Lublina. – Wiemy, że to wyzwanie, ale jak powtarza Mikołaj Rykowski: „Bóg nas prowadzi i nam pomoże” – dodaje K. Kozioł. Ostatni tydzień przed świętami to dla wolontariuszy czas wypełniony wieloma zadaniami. Co ich motywuje? Dlaczego dzielą się swoim czasem i umiejętnościami? Oddajmy im głos.
Adela Parypa
– Od 8 lat się angażuję. Przyjechałam do Katowic po śmierci męża, postanowiłam wyjść do ludzi. Do paczek przygotowuję pisanki, np. metodą dekupażu. W ubiegłym roku przy śniadaniu i wigilii pomagałam w kuchni, pakowałam paczki. Wcześniej obsługiwałam gości, kiedy jeszcze spotykaliśmy się w Kapeluszu w parku. Z zawodu jestem krawcową. Nie lubię siedzieć bezczynnie, lubię ruch. Kiedy jeszcze spotkania odbywały się w sali, często poznawałam wspaniałe historie życia innych. Czasem razem z gośćmi płakałam nad tym, co ich spotkało.
Pamiętam szczególnie samotną panią z Tysiąclecia. Zrobiło mi się jej żal. Powiedziałam: „Znajdę dla pani prezent” i poszłam do stosu zabawek, który stał nieopodal. Przekładałam te rzeczy i rzuciła mi się w oczy lalka. Wzięłam ją i mówię: „Teraz nie będzie pani sama, tylko na tapczanie proszę ją sobie posadzić. Będziecie we dwie”. Bardzo się ucieszyła i popłakała z radości. Staram się angażować, jak umiem, ale jeżdżenie zostawiam młodym. W tym roku pomagam przy pakowaniu. To też wyjście do ludzi. Dzięki fundacji poznałam wiele wspaniałych osób. Przed wigilią zaprzyjaźniłam się z Kordianem, 18 godzin smażyliśmy razem ryby.
Barbara Stachniak
– Przychodzą do nas ludzie smutni, a wychodzą zadowoleni, uśmiechnięci – tak działamy w fundacji. Zawsze kelnerowałam w czasie naszych spotkań. To było wspaniałe doświadczenie. Zdarzyło się kiedyś, że szłam ulicą i jeden z gości mnie rozpoznał. „O, wolontariuszka, pani była taka dobra...” – powiedział. To mnie bardzo ucieszyło. Bycie w fundacji dużo mnie nauczyło, daje mi radość. Teraz pomagam np. w organizowaniu produktów, z których przygotujemy śniadania. Czekam, kiedy wrócimy do spotkań i usiądziemy do wspólnego stołu. Mam nadzieję, że w Wigilię będzie już normalnie. Ale nawet jeżeli tak się nie stanie, zawsze powtarzam, że trzeba dziękować Bogu za takie przedsięwzięcia i pana Mikołaja, który to wszystko wymyślił.
Zuzanna Szwejda i Oliwia Prokop
Z.: Od jakiegoś czasu jesteśmy wolontariuszkami i wiedziałyśmy, że chcemy nie tylko przygotowywać paczki, ale także je rozwozić. To jest zupełnie inne doświadczenie, poznajemy osoby, którym pomagamy.
O.: Pamiętam, że kilka razy weszłam do kogoś i reakcją na moją wizytę były łzy szczęścia. To zostaje w sercu.
Z.: W Wigilię powtarzała się też prośba, żeby podzielić się opłatkiem. Samotne osoby przyznawały wprost, że nie mają z kim sobie złożyć życzeń. W takich chwilach czułyśmy spełnienie, bo te przygotowania mają sens i mamy dla kogo to robić.
O.: Teraz jesteśmy zaangażowane w obsługę infolinii. Przyjmujemy zgłoszenia potrzebujących, do których dostarczymy paczki. Zdarzają się osoby, które dzwonią, żeby porozmawiać. Są i tacy, którzy tylko podają adres i na tym kończy się rozmowa.
Z.: Spotkałam się też z osobami, które kilka razy powtórzyły, że nigdy nie korzystają z pomocy i jest im wstyd. Zawsze odpowiadam wtedy, że każdy ma prawo prosić o wsparcie. Po to jesteśmy. Działanie w wolontariacie na pewno przyda mi się na rynku pracy, np. obsługa infolinii. (śmiech) Dodatkowo uczy nas to systematyczności, odpowiedzialności; przekonałyśmy się, że gdy się na coś piszemy, musimy dać z siebie 100 procent.
O.: Zupełnie inaczej patrzę na starsze osoby. Gdy miałam 13 lat, pamiętam, że często mnie denerwowały. Teraz poznałam wiele historii życia, problemów, z jakimi się mierzą, i serce mi pęka.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się