Przypominamy o rekolekcjach, są do odsłuchania na stronie radia eM. O znaczeniu rekolekcji, „świętym posypku” i strząsaniu kurzu mówi o. Lech Dorobczyński OFM.
Marta Sudnik-Paluch: Zanim na Śląsku ujawniono jakiekolwiek przypadki zachorowania na koronawirusa, w jednej z katowickich szkół odwołano rekolekcje. Rodzice pytali, czy w ogóle taka aktywność jest potrzebna i czy koniecznie w tym terminie. Czy słuchając takich wątpliwości, nie pojawia się u Ojca refleksja, że nie pamiętamy, o co chodzi w rekolekcjach?
O. Lech Dorobczyński: To można bardzo prosto pokazać na przykładzie komputera. Każdy ma funkcję „odśwież” i nikt nie wie, po co to jest. Jako człowiek atechniczny, na serio nie wiem, do czego to służy. (śmiech) Ale wiem, po co są rekolekcje. To jest taka katolicka funkcja „odśwież”, „kato-odśwież”. To nam jest ogromnie potrzebne, bo my często żyjemy w biegu, co paradoksalnie łączymy z uśpieniem. Przez pośpiech nie mamy czasu na dokonywanie „przeglądu” siebie. Przychodzimy do domu i jedyne, o czym marzymy, to zjeść i pójść spać. W biegu wiele umyka. Osiadamy w naszym świecie, a na nas osiada kurz. Stajemy się zakurzonymi katolikami, przestaje do nas docierać myśl, że trzeba coś zmienić. Rekolekcje mają za zadanie wyrwać nas z letargu.
Strząsnąć kurz?
To musi nami potrząsnąć! Rekolekcje są nam koniecznie potrzebne. To świeży powiew Ducha Świętego. On nas chce cały czas prowadzić, oddychać w nas i być żywym.
Łatwiej nam to przychodzi, kiedy jesteśmy w szkole i ktoś za nas decyduje: „Teraz są trzy dni rekolekcji”.
Punktem wyjścia powinna być miłość. Jeżeli to z niej wypływa moja wiara, jeżeli jest dynamiczną relacją, a nie monologiem, to siłą rzeczy będę chciał poświęcać Bogu więcej czasu. Jeżeli wiara jest miałka, to tylko ślizgam się po powierzchni. Po ludzku też tak postępujemy – jeżeli kogoś kochamy, to chcemy poświęcać mu więcej czasu. Zatem kiedy nie mamy czasu na rekolekcje, zadajmy sobie pytanie o miłość. Jasne, że czasem jest trudno, ale to nigdy nie jest czas stracony. To będzie czas błogosławiony.
W Katowicach głosił Ojciec rekolekcje w krypcie archikatedry dla członków Duszpasterstwa Akademickiego. To łatwiejsze zadanie, kiedy grupa jest bardziej „jednorodna” niż parafia?
Faktycznie inaczej mówi się do dzieci, inaczej do studentów, a jeszcze inaczej do starszych ludzi. Każda z grup ma swój sposób percepcji. Myślę, że dwie rzeczy są konieczne. Pierwszą jest modlitwa do Ducha Świętego. I to nie tylko przed napisaniem kazania, ale również przed każdorazowym wyjściem na ambonę. Kiedy w niedzielę po raz ósmy mówisz to samo kazanie, bardzo ważna jest świeżość w głoszeniu. Na Mszy o 11.00 musisz mieć świadomość, że to nie są ludzie z 9.30. Warto wtedy prosić: „Duchu Święty, Ty znasz tych ludzi w ławkach. Wiesz, co potrzebują usłyszeć. Poprowadź mnie w Słowie”. Druga ważna sprawa to język zrozumiały dla wszystkich słuchaczy. Nie ma nic gorszego jak ględzenie na kazaniu. Po dwóch pierwszych zdaniach ludzie przestają słuchać.
Na następnej stronie o niebezpieczeństwie w "mierzeniu sukcesu" rekolekcji