Ciemna sala. Gdzieś w oddali słychać dziecięce głosy. „Świat w szumie deszczu, wiatru, śpiewie ptaków woła za Braćmi Mniejszymi z zakonu: Niech pokój Boży w sercach ludzi gości, pokój i dobro, woła, pax et bonum” – śpiewa chór.
Tak witane są grupy dziecięce w Muzeum Misyjnym w Panewnikach. To niewielkie miejsce – sala ma zaledwie 80 m kw. a mieści się w nim opowieść o wszystkich zakątkach świata. – Mówimy o miejscach, w których jesteśmy my, Bracia Mniejsi z Katowic, z prowincji Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Chcemy, by nasza praca poszła dalej świat. Nasza prowincja jest jedną z najliczniejszych w Polsce, liczy ok. 300 braci. Stu pracuje poza granicami Polski, a 30 jest na misjach – tłumaczył o. Dymitr Żeglin OFM, pomysłodawca muzeum i sekretarz ewangelizacji misyjnej. Placówka powstała w 2001 roku. Początkowo zlokalizowana była w klasztorze, w piwnicy. Niestety miejsce nie sprzyjało odwiedzinom – było trudno dostępne i mało przestronne. Wilgoć również nie służyła eksponatom. Dlatego w tym roku udało się zorganizować ekspozycję od nowa. – Zajęliśmy miejsce po przedszkolu, które się wyprowadziło – tłumaczy o. Dymitr.
Świat pod stopami
Już samo wprowadzenie, na korytarzu, pozwala poczuć klimat panujący na dalekich kontynentach – z głośników płynie egzotyczna muzyka, a na ścianach prezentują się piękne krajobrazy Ukrainy, Boliwii, Republiki Środkowej Afryki czy Ziemi Świętej – miejsca szczególnie ważnego dla franciszkanów. W sali zaadaptowanej na potrzeby muzeum czeka na zwiedzających m.in. mapa umieszczona w podłodze. – Pod stopami mamy cały świat i możemy sobie zwizualizować te odległości: z Boliwii do Polski mamy prawie 16 tys. kilometrów. Krótsza trasa jest np. do Republiki Środkowej Afryki – tłumaczy o. Dymitr. – Wszystko jest wykonane ze świateł LED, więc można każdy kontynent podświetlić w innym kolorze. A to z kolei może być pięknym wprowadzeniem do rozmowy o Różańcu misyjnym – cieszy się franciszkanin. – Całość wykonał Leszek Cepiel i jego ekipa. Ponoć takiego zlecenia jeszcze nie mieli – dodaje.
W Muzeum Misyjnym przygotowany jest specjalny program multimedialny dostosowany do wieku odwiedzających. Pomagało go opracować małżeństwo: Bolesław i Magdalena Bobrzyk. Bolesław jest zawodowym leśnikiem i m.in. służył radą, jak zagospodarować przestrzeń. – Franciszkanie są mi bliscy. W Nadleśnictwie Katowice powstała już podobna sala i dlatego mogłem podzielić się swoim doświadczeniem. Moja żona napisała słowa piosenek do spektaklu. Staraliśmy się wykorzystać maksymalnie możliwości, jakie daje nam ta powierzchnia w połączeniu z tradycyjnymi eksponatami i nowoczesnymi technologiami – wyjaśnia. I tak w Katowicach można się dowiedzieć, jak wyrabia się w moździerzu mąkę z manioku, zobaczyć nieobłupane ziarna kawy, dotknąć noży, które powstały ze starych resorów samochodowych, czy zobaczyć klapki zrobione z opon.
– W Afryce nie marnują żadnych surowców – podkreśla o. Dymitr. – Makatka z motyli to mój ulubiony eksponat. Fascynuje mnie to, że ludzie poświęcili na jej wykonanie tyle czasu i energii. Skrzydła motyli są niezwykle delikatne – to błonki pokryte włoskami i dla mnie jako przyrodnika te makatki to fenomen. Proszę zwrócić uwagę, jak to jest starannie zrobione i utrwalone tak, by wytrzymało np. trudy podróży. Są tu także Biblie pisane w różnych rdzennych językach – mówi Bolesław Bobrzyk. Ojciec Dymitr sentymentem darzy inny przedmiot. – Na 25 lat kapłaństwa biskup z Boliwii Antonio Rajman z prowincji św. Jadwigi z Wrocławia przysłał mi rzeźbę Matki Bożej Anielskiej zrobioną przez Indian. Niech pani zobaczy, jaka jest piękna! Pomyślałem, że nie będę jej chował w moim pokoju, tylko ją wyeksponuję tutaj – dzieli się zakonnik.
Musimy im pomóc
W gablotach są także liczne figurki rzeźbione przez Afrykanów. Pokazują ich życie codzienne. – Myśląc o RŚA trzeba sobie uświadomić, że jest to kraj, w którym przeważająca część mieszkańców jeszcze 30–40 lat temu nie umiała czytać i pisać. Kiedy nasi współbracia dotarli w to miejsce trzy dekady temu, mówili: „Wody jest wystarczająco, żeby ich ochrzcić. Ale oni nie umieją czytać, my musimy im pomóc”. Tak zaczęła się adopcja na odległość. Program ukończyło już 6,3 tys. dzieci, a obecnie bierze w nim udział 1823 uczniów. Nasza adopcja kosztuje 10 euro rocznie, co pozwala na stworzenie klas i utrzymanie dedykowanego im nauczyciela. Każdy uczeń dostaje zeszyt i długopis. Na co dzień adaptujemy kaplice na sale lekcyjne. Tam dzieci zdobywają podstawową wiedzę. Później ci najzdolniejsi kontynuują naukę. Nie chcemy wysyłać ich na studia za granicę. Przyczyna jest prosta: ma to być motywacja do powrotu w rodzinne strony, żeby tam zmieniać życie na lepsze. Nie chcemy zachęcać ich do ucieczek – mówi franciszkanin. – W naszym muzeum chcemy rozbudzać wyobraźnię i pobudzać do poszukiwania wiedzy. Być może nasi odwiedzający lepiej zrozumieją misjonarzy, będą chcieli ich wspierać i może w przyszłości samemu pójść tą drogą. Niekoniecznie w habicie – mówi Bolesław.
– Bycie i służba na misjach kosztuje bardzo wiele wysiłku. Przede wszystkim trzeba pokochać tych, do których się jedzie. Bo ile można się fascynować przyrodą, która zaskakuje swoją innością? Misjonarz musi zawsze pamiętać o tym, że jest posłany w imię Chrystusa, do tego samego Kościoła – dodaje o. Dymitr. Franciszkanin przyznaje, że nie ma w Panewnikach eksponatów szczególnie cennych. Bo i zadanie tego miejsca jest inne. – Mówić młodym o misjach w ciekawy sposób – definiuje misję placówki. – Chciałbym zapraszać tutaj nauczycieli, przede wszystkim na lekcje katechezy, ale nie tylko. Niebawem będziemy mieć wersje programu po niemiecku i angielsku. Może to dobry sposób na osłuchanie się z językiem i poznanie nowych słów – zastanawia się o. Dymitr. I planuje jeszcze jedną modyfikację: maszynę, która sprawi, że wizyta zostanie w każdym na dłużej. – Na zakończenie będzie „wyrzucała” niewielkie karteczki z zadaniem do wykonania po zakończonych odwiedzinach. To będzie np. „Zdrowaś Maryjo” w intencji misji i misjonarzy, ale nie tylko. To może być też dbanie o środowisko naturalne i takie „bycie misjonarzem przy śmietniku” – zdradza.
Multimedialna sala być może będzie jeszcze uzupełniona o jeden element. Teraz zapowiada go wkomponowane zdjęcie drutów z ogrodzenia obozu Auschwitz. – Chciałbym przypomnieć o misji współbraci, którzy zginęli w obozach. Może nigdzie nie wyjechali, ale to misjonarze II wojny światowej, którzy przelali krew – dodaje franciszkanin. W czasie świąt Bożego Narodzenia zwiedzającym życzenia składają franciszkanie z różnych zakątków świata. Jeden z nich zabiera gości na spacer po afrykańskiej wiosce. – To jedna z zalet multimediów – szybsze połączenie z tak odległymi lokalizacjami. Dzięki temu misjonarze nie muszą się już czuć tak samotni – mówi o. Dymitr.
• Więcej informacji o muzeum: www.misje-ofm.org.pl
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się