Co na to święci Cyryl i Metody?
W najbliższy czwartek w Kościele katolickim wspominać będziemy świętych Cyryla i Metodego. - Je se na co těšit! – mawiają Czesi. Więc się cieszę (radośnie oczekuję), bo akurat ci dwaj patronowie, w ostatnich latach, w moim życiu duchowym i kulturowym namieszali naprawdę sporo.
Nieustannie pojawiali się, kiedy uczyłem się języka czeskiego (dla Czechów i Słowaków to věrozvěstové, „ci którzy przynieśli, zwiastowali im wiarę”), stąd też w tylu czeskich i słowackich filmach, artykułach i audycjach, raz po raz, natrafiałem właśnie na nich. A co za tym idzie, także i na refleksje - nad słowiańskością, słowiańską duszą, duchowością, językami…
Pod ich „patronatem” zacząłem coraz głębiej wchodzić w tę tematykę, a dziś łapię się za głowę, bo nagle w domu zaczęło przybywać ikon, moim ulubionym programem telewizyjnym stała się religijna, chorwacka audycja „Vidljivi tragovi”, zaś najfajniejszą rozrywką jest oglądanie wraz z żoną rosyjskich filmów emitowanych przez RTR Planeta (nagrywarka pełna).
Niesamowite, jak taka modlitewna przyjaźń z Cyrylem i Metodym potrafi ubogacić nie tylko duchowo, ale i kulturowo, językowo. Otwiera na to co nowe, ale i przypomina o tym, co swojskie, śląskie. Bo przecież „od dziecka” pejzażem najważniejszym, najpiękniejszym był mi lędziński Klimont (święta góra Ziemi Pszczyńskiej, na której przed wiekami Cyryl i Metody mieli ewangelizować i nawracać), a dziś mieszkam w Bytomiu, gdzie „na Łagiewnikach” znajduje się pradawny, kamienny krzyż pokutny - w ludowej tradycji pamiątka apostołów Słowian.
Najważniejszą pamiątką po nich jest rzecz jasna przekład Pisma Świętego na język staro-cerkiewno-słowiański. Dokonanie bezprecedensowe. Impuls, bez którego trudno sobie wyobrazić powstawanie następnych tłumaczeń na kolejne, słowiańskie języki.
Ostatnie lata, co mnie niezmiernie cieszy, to czas, gdy wreszcie próbuje się tłumaczyć Biblię także na śląski. Można by żartobliwie stwierdzić, że nareszcie Bóg godo po naszymu. Mieliśmy już np. „Biblię Ślązoka” Marka Szołtyska, "Nowy Testamynt po ślonsku" Gabriela Tobora, a ostatnio nad Ewangeliami postanowił pochylić się Bronisław Wątroba, najbardziej znany chyba jako miłośnik i twórca śląskich fraszek.
Jakiś czas temu publikowaliśmy na Wiara.pl fragment jego tomiku "Ewangelicznie za świyntym Jōnym" (można go przeczytać tutaj) i rzeczywiście, jest w nim coś fraszki. Rym, rytm (specyficzne tempo tych parafraz). A przy tym coś arcyśląskiego. Ewidentnie ludowego. Z przytupem.
Aż chciałoby się, by ktoś na bazie tego tekstu stworzył biblijny spektakl teatralny. Jestem przekonany, że… to by się oglądało!
Póki co mamy jednak „czysty” tekst, w formie wspomnianego już tomiku, który można było u nas wygrać.Tym razem poszczęściło się internaucie o pseudonimie Paaco :) Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty